Artykuły

Krok w kryptyk

Krok w kryptyk Krystian Lupa wskrzesza Marilyn Monroe w warszawskim Dramatycznym. Po to, by przejmująco pokazać,jak w micie umiera człowiek

"Marilyn" to na razie uwertu­ra do całości zatytułowanej "Persona.Tryptyk". Zmące­nie wody. Wysnucie pierw­szych nitek. Lepiej byłoby poczekać z omawianiem idei tego projektu na finałowy akord, ale w tej chwili nie wiadomo nawet, kiedy Lupa go dopełni i czy w ogó­le dopełni. Odsuwają się w czasie premiery kolejnych części (portrety Georgija Gurdżijewa i Simone Weil), może w końcu dostaniemy tylko frag­ment, dwie odsłony, bo przecież reży­ser od lat kocha takie kalekie twory, szkice, niedopowiedzenia.1.

Podejrzewam, że Lupa tak na­prawdę tworzy nie tryptyk, ale "kryptyk" (od krypty, kryptonimu i kryptologii). Opowieść o umieraniu w mi­cie i umieraniu mitu wielkich osobo­wości, także zakrywaniu sztuki przez osobę. Dokonuje teatralnej sublimacji "osób" ze sztuki, filozofii i życia. Już kilka jego ostatnich spektakli:

"Zaratustra", "Na szczytach panu­je cisza", "Factory 2" cechowała po­dobna chęć analizy fenomenu artysty proroka, artysty obiektu kultu. Tym razem przybiera to formę apokryfu biograficznego. Tekst "Marilyn", jak i zapewne kolejnych odsłon "kryptyku" jest częściowo napisany przez Lupę, częściowo wyimprowizowany przez aktorów.

Wyrzeźbiona przez mężczyzn

Teatralną Marilyn spotykamy ostat­niego dnia jej życia. Uciekła z planu filmowego i ukryła się w opuszczo­nej hali zdjęciowej gdzieś w Holly­wood. Gołe, brudne ściany, wielki stół, na nim kołdra, sterty scenariu­szy, kartonowe pudła, butelki, wiel­kie lustro, porzucona kamera.

Marilyn Sandry Korzeniak (Lu­pa kocha jej schrypnięty szept, jej rozciągnięte na cały dzień poran­ne rozmemłanie) to aktorka zgubiona we wnętrzu własnego wizerunku, który ją więzi i dusi. Ma obsesję Gru­szy z "Braci Karamazow". Nie wia­domo, kiedy zaczyna ją grać, a kiedy kończy. Demonstruje dziwną, wręcz samobójczą od strony aktorskiej in­terpretację tej postaci, kobietę jakby wyjętą z własnych "bebechów", roz­piętą pomiędzy depresją a niemoż­nością artykulacji siebie.

Lupa sugerował przed premie­rą, że myśląc o Marilyn, podobnie jak w przypadku Weil ważne jest ich głębokie niezadowolenie ze swoje­go fizycznego bytu. Bo czym jest Ma­rilyn? Nadkobietą, ideałem? Tylko przetworzonym przez fabrykę snów ciałem Normy Jeane? Czy jest praw­dziwa, czy wymyślona przez męż­czyzn? Marilyn postrzega siebie jako rzeźbę, którą każdy urabia i formu­je. Ona zaś, obdzielając sobą innych, nic nie bierze w zamian. To idealna wyznawczyni i uczennica - do same­go końca szuka swojego nauczyciela. Kogoś, kto byłby jednocześnie mistrzem, kochankiem i przyja­cielem, kto powie jej, jaka jest, i otworzy ją na prawdziwe ży­cie. Tego ostatniego dnia przed śmiercią odwiedzają ją wyłącz­nie fałszywi przewodnicy: urojony samiec znikąd i bez imienia (Marcin Bosak), zazdrosna o nią nauczycielka aktorstwa (Kata­rzyna Figura), skłamany, obleśny fotograf (Piotr Skiba), które­go Marilyn się boi, wreszcie nieudolny psychoterapeuta (Wła­dysław Kowalski). Mówi się o Arthurze Millerze.2.

W spektaklu Lupy nagość Marilyn nie jest erotyczna, ludz­ka śmieszność jej gości bywa bolesna, rozpacz bohaterki oddala ją od nas, a nie przybliża, kłamstwo odsłania, chłód parzy, pustka przemawia, samotność jest wyborem i pozorem zarazem.3.

Sekty, szamaństwa, herezje

Lupa skupia się na postaci Monroe, ale gdzieś w tle czają się już przeczucia co do Weil i Gurdżijewa. Wielka trójca "świętych", która ni­gdy się nie spotkała, przemknęła obok siebie w przestrzeni i czasie. Marilyn - ikona kina i popkulturowy obiekt marzeń, Weil - filozofka i robotnica z wyboru, afirmująca cierpienie i ubóstwo, która sama siebie zagłodziła podczas wojny. I wresz­cie Gurdżijew: prorok i szaman, może nawet oszust, twórca Za­konu Poszukiwaczy Prawdy, guru Brooka i Grotowskiego. W ja­kim miejscu mogliby się spotkać? Co tak naprawdę ich łączy w imaginarium reżysera?

Finał opowieści o Marilyn to zarazem zapowiedź Gurdżijewowskiej części "Persony". I otwarcie na tajemnicę, bo nie wia­domo, kim są postacie, które patrzą na śmierć Monroe, które po­magają jej w autodafe przed kamerami. Marilyn prosto ze swo­jego snu wchodzi w cudzy sen. W sam środek podejrzanej cere­monii spełnianej przez krąg wtajemniczonych. Jest tu i mistrz, i uzurpator, ofiarnice i celebransi, ukryci pod maskami zwykłej ekipy filmowej. W tej ostatniej, przejmującej scenie symbolicz­nego samospalenia Marilyn powraca jakże dobrze nam znany Lupa mag, kronikarz sekt, herezji i dwuznacznych zakonów.

Następny krok Lupy

Zastanawiałem się rok temu, jaki będzie następny krok Lu­py po "Factory 2", jak tamten spektakl odmieni jego strategie twórcze. Pierwsza część tryptyku już daje kilka odpowiedzi. Nie ma skoku w inną estetykę, jest co najwyżej poszerzanie pola wal­ki, korzystanie ze zdobyczy z czasów pracy nad Warholowską Fabryką. Lupa zaakceptował screen testy i aktorskie improwiza­cje jako metodę powstawania tekstu i podpowiedź formy spek­taklu. Bardziej niż dotąd eksponuje rolę projekcji wideo. Jawnie wraca do pewnych motywów i wariantów scen z przedstawień z przeszłości. Znów kusi go monumentalizm wielogodzinnego, wielopostaciowego projektu teatralnego.

Opowiadanie o wyjątkowych bohaterach, "osobach", pró­ba zrozumienia, na czym polegał ich "dar", to dalszy ciąg rozważań Lupy nad sobą. Jak niewiele lat temu Zaratustra, a niedawno Warhol byli lustrem dla reżysera, tak teraz Lu­pa chce przejrzeć się w Gurdżijewie, Marilyn i Weil. Spraw­dzić, ile z niego jest w tych postaciach ikonach. Bada, jak współ­istnieją ze sobą wielkość i małość, prawda i samooszustwo. Ma­luje teatralny, nieoczywisty autoportret, jakby szukał w bio­grafiach Innych lepszego lub gorszego wariantu własnej dro­gi. To przecież z tego samego powodu z pasją demaskuje od lat zbłądzenie duchowe Grotowskiego. Ale to nie Grotowskiego nienawidzi. Lupa złości się na to, co w nim samym jest "grotowskie". Autotematyzm nie jest przecież wyrazem pychy, ale środkiem do poznania tajemnicy artysty, metodą niezbędną do zdefiniowania "osoby" w sztuce.

1. W zamierzeniu miał to być jeden spektakl w trzech odsłonach,

ale Lupa, który zawsze przegrywa z czasem i nadmiarem, pracę nad pierwszą odsłoną rozciągnął do wymiarów osobnego przedstawienia

2. Dramaturg, ostatni mąż MM (rozwiedli się rok przed jej śmiercią). To on walnie przyczynił się do depresji żony, obsesyjnie podejrzewając ją o wrodzone kurewstwo

3. Lupa odział San­drę Korzeniak tylko w przy­ciasny stanik i już to luźny sweter, już to obcisłą suknię. W kilku scenach i to z niej pościągał. Bezwstyd ciała, tej piekielnej broni Marilyn, zmieszał się z na­turalnym wstydem ciała ak­torki wydanego na pastwę setek oczu i nic lepiej nie spoiło w jedną całość postaci scenicznej i jej nosicielki. Choć nie tylko dlatego chapeau bas! dla Sandry Korzeniak za tę rolę

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji