Artykuły

Udało nam sie zaczarowac widownię

- Kiedy dostałem propozycję reżyserowania "Fausta" w Niemczech nie czułem się tak bardzo pariasem, ponieważ wielu Niemców nie czytało "Fausta", a ja tak. Czułem, że jest również mój, arcydzieła są ponadpaństwowe - mówi JANUSZ WIŚNIEWSKI, reżyser, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu.

Rozmowa z Januszem Wiśniewskim [na zdjęciu], dyrektorem poznańskiego Teatru Nowego, reżyserem pokazanego w weekend w ramach Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych "Fausta" wg Johana Wolfganga Goethe. Spektakl nagrodzono na festiwalu teatralnym Fringe w Edynburgu.

Koproducentem spektaklu był teatr Assembly Rooms z Edynburga. Jak do tego doszło?

- To była akurat 30 rocznica działalności tego teatru. Chcieli ją jakoś uczcić. Jego przedstawiciele przyjechali do Poznania, aby obejrzeć naszą "Operę Kozła". To przedstawienie, które zrobiłem na motywach "Czyż nie dobija się koni" wg powieści Horacego McCoya. Obejrzeli i powiedzieli: "bierzemy to!" Poprosiłem ich, aby poczekali, bo pracuję nad "Faustem" i może to ich bardziej zainteresuje. Stwierdzili, że jeśli robię "Fausta", to "wchodzą w ciemno". I zaproponowali, że zostaną współproducentami spektaklu. Mieliśmy szczęście, bo normalnie na Fringe wszystko organizuje się za własne pieniądze - salę, sprzęt, reklamę. Mieliśmy dotację z ministerstwa na przelot, ale główny wkład włożyło Assembly Rooms.

Realizował Pan "Fausta" również w Niemczech, na czym polegała różnica w pracy dla odbiorcy z innej kultury?

- Kiedy dostałem propozycję reżyserowania "Fausta", to poczułem się tak jak Bułgar, który dostałby propozycję przygotowania w Polsce "Dziadów". Co ja mogę dodać? Odpowiedziano mi: "Jesteś kompletnie inny i chcemy zobaczyć, jak to widzisz". Jednak z drugiej strony nie czułem się tak bardzo pariasem, ponieważ wielu Niemców nie czytało "Fausta", a ja tak. Czułem, że jest również mój - arcydzieła są ponadpaństwowe.

Rozpoczęliśmy pracę nad tekstem i okazało się, że nie mogę porozumieć się z aktorami. Dla wielu z nich Ewangelia jest tekstem zupełnie obcym, myślą o nim tak, jak o Koranie. A przecież jeśli nie znamy Biblii, to nie możemy poważnie uczestniczyć w literaturze europejskiej. To był podstawowy kłopot. Wyszedł spektakl przegadany - za dużo musiałem w nim wyjaśniać.

Obecna adaptacja "Fausta" była przeznaczona dla polskiej publiczności. Jak to się udało w Szkocji - grane po polsku na zupełnie innej niż w Poznaniu sali?

- Pierwszym problemem jaki napotkaliśmy to duża większa nieznajomość "Fausta" wśród europejczyków niż nam się wydawało. Przyjąłem to, bo wiem, że wykształcenie jest teraz zupełnie inne. Druga sprawa - nawet ci, którzy "Fausta" czytali nie zrozumieją go, bo będą go oglądali w innym języku. Dlatego trzeba było rozwiązać kwestię tłumaczenia. Mogliśmy umieścić telebim z napisami, ale tego nie chciałem. W końcu postanowiliśmy rozdać widzom krótkie streszczenie - synopsis. Ryzykowaliśmy, ale mieliśmy nadzieję, że mimo obcego języka opowieść będzie komunikatywna. Aleksander Bardini mówił, że trzeba reżyserować sztukę tak, aby zrozumiał ją nawet głuchoniemy.

A co z przestrzenią?

- W Poznaniu gramy na małej przestrzeni w dawnej sali prób. Jesteśmy otoczeni przez publiczność. W Edynburgu graliśmy na sali przewidzianej dla 700 widzów. Trochę się obawialiśmy, by odległość nie sprawiała wrażenia oglądania telewizji. Kiedy wystawialiśmy w tym samym miejscu "Koniec Europy" zastrzegłem, że może wejść najwyżej 400 osób: 401 już nic nie będzie widzieć. I tak wpuścili 700. Byłem w rozpaczy, przyszedł do mnie widz i powiedział: "Wczoraj siedząc w 40 rzędzie nic nie zrozumiałem. Ale dzisiaj siedziałem w szóstym. I teraz ja to zjadłem!". To jest ta różnica - aby "zjeść to przedstawienie" trzeba być bliżej, stworzyć poczucie wspólnoty. Teraz o to zadbaliśmy. To nie był aż tak wielki problem, bo przygotowując spektakl myślałem o tym, aby można go było wykonywać w różnych warunkach. Nie ma techniki, która powie przy jakiej przestrzeni przedstawienie się uda - to kwestia wyczucia. I mimo tak dużej publiczności i obcego języka udało nam się zaczarować widownię.

Dostaliśmy nagrodę szkockiego dziennika "Herald": Herald Angel Award. To nagroda ponad wszelkimi festiwalami. Dotyczy bowiem wszystkich wydarzeń jakie mają miejsce w Edynburgu - nie tylko Fringe, w którym my uczestniczyliśmy, Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego, Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego i Międzynarodowego Festiwalu Książki. Łącznie 1840 spektakli, spośród których udało nam się wyróżnić!

Janusz Wiśniewski: ur. w 1949 r. w Świdwinie. Reżyser teatralny, scenograf, grafiki i plakacista. W 1974 roku ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a w 1979 roku Wydział Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Dwukrotnie, w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych był zdobywcą głównych nagród na festiwalu Fringe w Edynburgu. Przedstawiał w Szkocji "Koniec Europy" (zrealizowany w poznańskim Teatrze Nowym) i "Olśnienie" (spektakl prowadzonego przez siebie teatru w Warszawie).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji