Artykuły

Między dramatem a kabaretem. Dwie teatralne prawdy o dzisiejszej Polsce

"Kariera Romualda S." Jana Czaplińskiego w reż. Piotra Ratajczaka i "Sala Królestwa" Tomasza Śpiewaka w reżyserii autora w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Teatr Zagłębia w Sosnowcu rozpoczął sezon dwiema bardzo interesującymi premierami. Dzieli je niemal wszystko - narracja, nastrój, temperatura emocji i forma. Łączy - zachęta do dyskusji i oryginalność inscenizacji.

W Teatrze Zagłębia nie zamykają się w sprawdzonym kręgu tematycznym. Po serii opowieści z historią miasta w tle, na afisz wchodzą pozycje mocno osadzone we współczesności

Romuald - król internautów.

Tytuł sztuki Jana Czaplińskiego - "Kariera Romualda S." [na zdjęciu] w oczywisty sposób nawiązuje do "Kariery Nikodema Dyzmy". Rzecz jest jednak bardziej przewrotna, niż się wydaje. Bo choć punkt dojścia obydwu bohaterów jest identyczny (szczyty władzy), to Czapliński konsekwentnie odwraca fabularną kliszę powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Nikodem osiąga sukces dzięki brawurze, urokowi osobistemu i talentom krasomówczym. Romuald S. (dokładniej: Szach) jest natomiast jego negatywem - milczący ponurak, marzący tylko o tym, żeby się wszyscy odczepili, a naród wyłączył telewizory i przestał słuchać lejącego się z ekranu bełkotu.

Najważniejsza różnica tkwi w początkach ich zwycięstwa. Nikodema wynoszą elity. Szacha - siła niezadowolonych, uosobiona w spektaklu Teatru Zagłębia przez Chór Internautów. Anonimowych, zamaskowanych, wściekłych na polityczną rzeczywistość i niebywale skutecznych. Ich postawę charakteryzuje podtytuł spektaklu: "ile jeszcze decybeli wytrzymasz, zanim nie wytrzymasz". Oni właśnie zaczynają nie wytrzymywać... No i jeszcze jedno - Dyzma w końcu zostaje zdemaskowany, Szach "być może". Przestawienie urywa się w momencie, gdy nabiera on złowrogiej pewności siebie, a triumf umacnia szantażem.

Spektakl w reżyserii Piotra Ratajczaka to trochę kabaret, a trochę telewizyjny show. Romuald S. jest zresztą telewizyjnym prezenterem, który doznał załamania nerwowego w czasie kolejnej idiotycznej debaty. Doprowadzony do granic wytrzymałości krzyczy w studiu: "Cisza! I wyp...". Słowa idą w świat, padają na grunt społecznego niezadowolenia, a rękach cwanej "dziennikarki niezależnej" przeradzają się w nośne hasło wyborcze.

Reżyser obficie korzysta z naszych medialnych przyzwyczajeń, co rusz inkrustując nimi zwarty i dowcipny spektakl. Cytaty z popkultury nie są jednak inscenizacyjnym ozdobnikiem, lecz istotnym elementem przedstawianego świata. Mocno przylegającym do rzeczywistości. W realu też coraz częściej poddajemy się przecież dyktaturze nieprawdziwych obrazków, wykreowanych przez wyrachowanych pijarowców. Niepotrzebnie natomiast - moim zdaniem - reżyser włączył do spektaklu gorące (sprzed kilku dni) cytaty z niemądrych wypowiedzi polskich polityków. Taka nadgorliwość spłaszcza uniwersalizm sztuki, a nawet przeczy jej tezie, bo wygląda jak zagranie... pijarowskie. Na szczęście to tylko sekundowe potknięcia.

Przedstawienie - mimo lekkiej formy - jest przemyślane, zaleca się pomysłowymi sytuacjami i dobrym tempem. To też kolejny spektakl Teatru Zagłębia, w którym każdy z aktorów pracuje na rzecz całości, co wzmacnia role pierwszoplanowe: Grzegorza Kwasa - politycznego kameleona Romualda S. i Edyty Ostojak - dziennikarki Sandry.

Powiedzieć, że mamy w Teatrze Zagłębia spektakl gorzki, byłoby przesadą. Prawdą jest jednak, że w krzywym, scenicznym zwierciadle, wszyscy razem jakoś słodko nie wyglądamy...

Życie kontra wiara

W kompletnie odmiennym teatralnym kosmosie sytuuje się inscenizacja "Sali Królestwa" Tomasza Śpiewaka, w reżyserii autora. Dziwny spektakl, irytujący

celebracją poszczególnych odsłon, a jednak zapadający w pamięć. Być może dlatego, że finałowy monolog Doroty Ignatjew to po prostu kreacja, która niweluje zastrzeżenia do całego tekstu. Napisanego ze szczerą gorliwością, choć nie zawsze doskonałego w konstrukcji.

Uważam to przedstawienie za ważne z kilku powodów. Wprowadza widzów w świat świadków Jehowy; prawie wszystkim znany, ale zwykle oglądany przez pryzmat powierzchownych spotkań z wyznawcami. Co ważne, na scenie Teatru Zagłębia nie jest to spotkanie z cyklu "zajrzymy im za kulisy, są tacy egzotyczni", lecz próba w miarę obiektywnego (co nie znaczy bezkrytycznego) portretu wierzących inaczej niż znacząca część społeczeństwa. A potem dyskusji z ich przekonaniami. I próba przekonywania się co do różnych kwestii; przede wszystkim polemika z zakazem przetaczania krwi innych ludzi chorym członkom wspólnoty.

Dlatego tak kapitalne znaczenie ma finałowy monolog Doroty Ignatjew, w roli Lekarki stającej przed dylematem: przysięga ratowania życia za wszelką cenę czy uznanie cudzych poglądów religijnych. Monolog, w którym po kilku minutach właściwie nie słuchamy już aktorki, tylko rzeczywistej kobiety, rozpaczliwie szukającej argumentów dla uzyskania zgody na transfuzję dla umierającej pacjentki. Jest w nim wszystko: bunt, wściekłość, współczucie, rozpacz. Nie ma tylko jednego - płytkiej egzaltacji, która stępiłaby ostrość pytania o sens tej walki. Przejmujące!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji