Artykuły

Moje spektakle są moim portretem

Wybitny reżyser niemiecki kończy w Warszawie pracę nad "Potępieniem Fausta" w Operze Narodowej. Premie­ra odbędzie się w piątek, we wrześniu swą inscenizację dzieła Hectora Berlioza przedstawił w Los Angeles Ope­ra. Spektakl jest koprodukcją obu tych teatrów.

Achim Freyer (ur. 1934) studiował gra­fikę, potem został uczniem Bertolta Brechta i tak trafił do teatru. - Choć minęło już tyle lat, wciąż pozostaję pod wpływem Brechta - mówi dziś. W 1972 r. udało mu się uciec z NRD, gdzie wcześniej wiele jego wystaw zo­stało zamkniętych przez władze. Za­mieszkał w zachodnim Berlinie i szyb­ko zdobył europejski rozgłos, wysta­wiał m. in. na kolejnych edycjach słynnego przeglądu sztuki "Documenta" w Kassel, w Paryżu, Wiedniu i oczywi­ście w największych miastach Nie­miec. A swe spektakle, których z regu­ły jest reżyserem, autorem dekoracji i kostiumów, realizował w tak znanych teatrach dramatycznych jak berliński Schillertheater czy wiedeński Burgtheater.

Największą sławę przyniosły mu jed­nak inscenizacje operowe, począwszy od "Ifigenii na Taurydzie" Campry w Monachium w 1979 r., a skończywszy na niedawnej "Salome" Straussa w Berlinie. Porusza się swobodnie po wszystkich epokach, inscenizował Moteverdiego czy Mozarta oraz słyn­ną operową trylogię Amerykanina Philipa Glassa, wystawioną w latach 80. w Stuttgarcie. Swoje reżyserskie cre­do formułuje następująco: - To ja pochłaniam operę, a nie odwrotnie. Moje spektakle ukazują portret Achi­ma Freyera.

Teatralnym lub operowym insceniza­cjom towarzyszą często wystawy ry­sunku i malarstwa artysty. Również w warszawskim Muzeum Teatralnym można od dziś oglądać jego prace po­wstałe w ostatnich trzech latach.

Twierdzi pan, że najchętniej za­jąłby się teatrem niezależnym, dla­czego więc pochłonęła pana tak ko­mercyjna w swej istocie opera?

Achim Freyer: To ja pochłaniam operę, a nie odwrotnie. I staram się przez nią powiedzieć to wszystko, co odkrywam poprzez teatr i moje ma­larstwo.

Teatr nie służy więc przedstawianiu świata, lecz artysty?

- Człowiek jest światem, a moje spek­takle ukazują pewien portret Achima Freyera. Tak jest zresztą w przypadku wszystkich twórców, tylko większość z nich nie zdaje sobie z tego sprawy. Każ­dy daje widzom w swoim spektaklu to, co sam rozumie ze świata.

A czy opera jest podatnym tworzy­wem dla artysty?

- Inaczej bym się nią nie zajmował.

I każdy utwór jest dla pana równie fascynujący?

- Oczywiście, że nie. Jest muzyka, która mnie nie porusza. Nie zajmo­wałem się Czajkowskim, którego utwory są tak przepełnione emocja­mi, że mnie już nie potrzebują. Nie zrobiłbym żadnej z oper Luigiego No­no albo "Św. Franciszka z Asyżu" Messiaena, choć obok Monteverdiego czy Mozarta to dla mnie jeden z naj­wspanialszych kompozytorów wszech czasów. Z Wagnera zrealizowałem je­dynie "Tristana i Izoldę", centralne dzieło w jego dorobku, po nim nie muszę już sięgać po "Pierścień Nibelunga". Proponowano mi to kilka­krotnie, ale musiałbym poświęcić trzy lata życia. Tego Wagner nie jest wart.

Dlaczego niemieccy reżyserzy pla­sują się dziś w czołówce awangardo­wego teatru operowego na świecie?

- Byłbym szczęśliwy, gdyby pańska opinia była prawdziwa. Dostrzegam raczej znamiona kryzysu.

Przecież właśnie w teatrze niemiec­kim obowiązuje zasada, iż znane dzieło trzeba zrealizować inaczej niż poprzednicy, a wszyscy nieustannie poszukują nowych kluczy insceniza­cyjnych.

- I to jest właśnie kryzys. Nowo­czesność polega dziś na dochowa­niu wierności muzyce i tekstowi. Należy to robić oczywiście po­przez swoje odczucia, własną wrażliwość. A ponieważ jesteśmy ludźmi, współczesności, nasza praca i tak staje się nowoczesna. Często powtarzam trafne słowa Francisa Picabii: "Nie musisz sta­rać się być nowoczesny, bo to je­dyna rzecz, której nie możesz uniknąć". Jeśli nie myślę o sa­mym dziele, lecz o tym, jak zreali­zować coś, co byłoby zgodne z du­chem naszych czasów, wówczas powstanie niedobry spektakl. Za­bójczym słowem dla sztuki jest innowacyjność.

I nie uległ pan pokusie odnalezienia współczesnych wątków w "Potępie­niu Fausta"?

- One tam są, wpisał je Hector Berlioz prawie 200 lat temu. Czy bo­hater, marzący o wiecznej młodo­ści, pragnący jedynie brać, nie jest człowiekiem naszych czasów? Jest wszakże w tej starej historii jeszcze coś fascynującego, a nam bliskiego, coś, czego nie ma w "Fauście" Go­ethego. Bohater Berlioza zostaje po­tępiony podwójnie. Nie tylko dlate­go, że skazano go na piekielne ot­chłanie. Dla nas piekło nie jest czymś strasznym, bo stworzyliśmy je sobie na ziemi. U Berlioza jest coś znacznie bardziej bliskiego nam: największą karą Fausta jest to, iż wybaczyła mu kobieta, którą skrzywdził.

Dla reżysera inspiracją powinna być zawsze muzyka?

- Tak, bo to ona zinterpretowała tekst. Słowo jest z nią nierozerwalne i jako reżyser nie mogę oddzielić jedne­go od drugiego, lecz przełożyć całość na sceniczną historię. Nie na obrazy, te są czymś statycznym, lecz właśnie na historię, bo pokazuję pewne zda­rzenie zachodzące w czasie.

A zrobiłby pan własną wersję dzie­ła tak dla wielu banalnego, jak "Traviata"?

- Marzę o tym od dawna. Tylko jest ona obecna na scenach wszystkich te­atrów, więc nie miałem okazji jej do­tąd pokazać. Ale w końcu pojawiła się taka szansa i dla mnie: w 2006 roku w Staatsoper w Monachium.

Malarz w teatrze

Kiedy sześć lat temu pierwszy raz zetknąłem się z teatrem Achima Freyera, arty­sta urzekł mnie z miejsca niesłychaną wyobraźnią. "Czarodziejski flet" był wów­czas wydarzeniem Festiwalu w Salzburgu, prezentowano go w teatrze i na ekra­nie na placu przed katedrą, gdzie spektakl oglądały tysiące widzów. Freyer do­brze znanej historii nadał kształt, który oburzał operowych tradycjonalistów. Prze­niósł akcję opery Mozarta do cyrku, zachowując jego jarmarczny charakter. Kró­lowa Nocy wyśpiewywała koloratury, umieszczona na księżycu-huśtawce wysoko pod kopułą, Papageno popisywał się brawurową jazdą na rowerze, a Tarnino miał w sobie coś z klowna. Tego nie ma u Mozarta, a przecież spektakl Freyera - naj­bardziej chyba ceniony w bogatym scenicznym dorobku reżysera - miał prawdzi­wie mozartowski klimat. Podobne są i inne jego prace. Freyer to malarz, który przyszedł do teatru, ale jego oryginalne wizje sceniczne swój sens odnajdują w dziele dramatycznym czy operowym, nie są zaś do nich dodane. (J.M.)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji