Artykuły

Z podniesionym czołem

Spotkanie z DANIELEM OLBRYCHSKIM na scenie lub na ekranie może drażnić, zadziwiać lub fascynować. Nie pozostawia jednak w obojętności, każe czekać na następne role.

Wierzę Danielowi Olbrychskiemu, gdy mówi, że pomysł zorganizowania mu jubileuszu 60-lecia nie wyszedł od niego.

To nie jest aktor, który najlepiej czułby się w blasku reflektorów, z bukietami kwiatów, ale jeden z niewielu w tym zawodzie prawdziwych mężczyzn, którzy z podniesionym czołem, "na klatę" przyjmują sukcesy i porażki.

Gdybym miał powiedzieć, jaka jest najistotniejsza cecha aktorstwa Olbrychskiego i jego życia w sztuce, powiedziałbym właśnie - męskość. I jeszcze intensywność, która każe mu rzucać się w nieznane, niebezpieczne rewiry.

W role wchodził i wchodzi bez reszty, nie zostawiając miejsca na bezpieczny dystans. Czy gra u Andrzeja Wajdy (wiele wspaniałych ról i dwie wręcz genialne - Pana Młodego w "Weselu" i Karola Borowieckiego w "Ziemi obiecanej"), czy u Jerzego Hoffmana (choćby w "Panu Wołodyjowskim") jest aktorem, który nie pozwala widzom niczego być pewnym.

Czasem przełamie portret twardego bohatera dziwnym odcieniem łagodności, czasem w samych tylko oczach ukryje nie dający spokoju błysk szaleństwa. Spotkanie z Olbrychskim na scenie lub na ekranie może drażnić, zadziwiać lub fascynować. Nie pozostawia jednak w obojętności, każe czekać na następne role.

Mam przed oczami Daniela Olbrychskiego - Makbeta w telewizyjnym przedstawieniu Krzysztofa Nazara. Twarz tak dobrze znana stała się porażającą, niemal nieruchomą maską. Niemal, bo trzeba było patrzeć na nią uważnie. Wtedy widziało się, jak drgały na niej najmniejsze mięśnie, przebiegały przez nią ledwie dostrzegalne grymasy. Olbrychski zamknął w swej twarzy całego "Makbeta" Szekspira, a może i zło wszystkich Makbetów świata. Takie zwycięstwa nie zdarzają się aktorom zbyt często.

Jest jednym z niewielu polskich artystów, którzy odnieśli na świecie autentyczny sukces. Ów sukces go nie zmienił, może tylko utwierdził w poczuciu własnej siły. A owa siła Olbrychskiego to bycie sobą - na dobre i na złe. Olbrychskim był Makbet, Olbrychskim jest Lear. Olbrychski jest po prostu Olbrychskim, gdy szablą Kmicica kroi zdjęcia podczas wystawy "Naziści" albo spiera się z Bronisławem Wildsteinem w telewizyjnym studiu. Nie boi się drażnić, fascynować, prowokować. Można być tylko za albo przeciw Olbrychskiemu. Ilu mamy takich artystów?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji