Nobel oblige
Do tej pory kłopoty z laureatami Nobla wynikały za życia nagradzanych. W "Meteorze" - członek Związku Literatów Szwajcarskich umiera, ale nie na śmierć. Męczy się człowiek. Z kliniki ucieka. Spod żałobnych wieńców od Ministerstwa Kultury wygrzebuje. Słucha przemówienia kolegi i zwierzeń babci klozetowej - nie pomaga. Milion franków pali - bez skutku. Włóczy się więc po miejscach młodości. Otwiera drzwi cudzego mieszkania - Schwitter jestem - mówi. - Laureat Nobla i- mówi. To działa jak zaklęcie. Nawet cieć w obliczu wielkości pisarza czołga się w prochu jak robak. Wyobraźmy sobie takiego laureata u nas. Puka do drzwi pracowni malarskiej.
- Nie znam - odpowiada artysta plastyk.
- Moje książki...
- Nie czytam...
- W tygodnikach pisano o mnie..
- NO TO CO? Płyń pan, panie starszy, bo muszę skończyć wreszcie ten neon dla spółdzielni "Jutrznia Rybacka"...
Rozmowa z dozorcą, czyli gospodarzem posesji - byłaby jeszcze krótsza i bez możliwości nawiązania dialogu.
Stanowczo należy zmienić anachroniczny i kłopotliwy zawód p. Schwittera. Pan Serafinowicz też na S. a każde dziecko go zna.
"Meteor" drażni manierą wypowiadania prawd nieodwołalnych: "Umieranie jest nieludzkie"... "Rzeczywistości nie da się uchwycić siedząc przy biurku"... Naszpikowany jest pytaniami retorycznymi, które przechodzą w finałowy ryk: "Kiedyż ja wreszcie zdechnę?" Nie mogąc grozić nam Sądem Ostatecznym Dürrenmatt zarezerwował dla siebie prawo straszenia Kolegium Ostatecznym. Stąd nagromadzenie okropności - gromnic i trumien- Makabra i duch czy raczej zaduch przybyszewszczyzny. Potwierdza się w tym wypadku powiedzenie jednego z naszych dramaturgów: "Dürrenmatt robi kałużę i wmawia wszystkim, że to studnia". Wmawia w sposób bardzo teatralny. Ośmiu dyrektorów wstawiło ową komedię do planów repertuarowych. Kto wie - może właśnie ów młodopolski chichot sprawia, że szwajcarski autor ma wszelkie szanse zostać Polakiem roku, że jest w rodzaju jego mętniactwa coś. co bierze rodzimych mętniaków, lubiących kiedy jest straszno?
Teatr Dramatyczny zrobił co mógł, aby agonia p. Schwittera nie wciągnęła widzów w sferę umierania z nudów. Pani Horawianka obroniła ideę utworu - własną piersią. Scenograf zdołał nas przekonać, iż malarz Hugo Nyffenschwander - istotnie nie miał talentu. Na szczególne uznanie zasłużył jednak odtwórca głównej roli - Tadeusz Bartosik, ucharakteryzowany na Hemingwaya. W scenie aresztowania Wielkiego Muheima zachowywał się jak papierowy tygrys.