Artykuły

Christoph Schlingensief: patron "nowego teatru"

- Nie widzę sensu organizowania festiwali, na których pokazuje się wyłącznie spektakle artystów namaszczonych na gwiazdy - mówi Joanna Puzyna-Chojka, dyrektor Festiwalu Teatru Nowego, w rozmowie z Anną Petynią w gazecie festiwalowej [Rec].

Startujemy z drugą edycją zupełnie nowej odsłony Rzeszowskich Spotkań Teatralnych. Jakie zmiany wprowadziła Pani do festiwalowej formuły po pierwszej, dość ryzykownej edycji?

- Nie da się ukryć, że wciąż "uczę się" Rzeszowa. Moją główną przestrzenią, w której żyję i pracuję na co dzień, jest Gdańsk, ulokowany na przeciwległym biegunie Polski, i to nie tylko w geograficznym sensie. Trudno porównywać te ośrodki także z innej perspektywy, na przykład pod kątem potencjału artystycznego, skali i różnorodności oferty kulturalnej, od której zależy z kolei otwarcie publiczności na rozmaite "niekonwencjonalne" formy uczestnictwa w zdarzeniach teatralnych. Rzeszów jest miastem z jednym teatrem dramatycznym sprofilowanym na dorosłego widza; z widownią, która ma - mówiąc ostrożnie - ograniczoną gotowość do obcowania ze sztuką wchodzącą w kolizję z jej wyobrażeniami i nawykami. Zeszłoroczna edycja - pierwsza organizowana pod hasłem: Festiwal Nowego Teatru - była dość dotkliwą konfrontacją z tą rzeczywistością

Z drugiej strony nie widzę sensu organizowania festiwalu, na którym pokazuje się tylko to, co już zostało uznane za wartość, zapraszając spektakle artystów namaszczonych na gwiazdy. Jeśli już ulegać festiwalomanii, albo wręcz festiwalozie jako osobliwej chorobie, na którą cierpi dziś polski teatr, to po to, żeby tworzyć jakąś nową jakość - inspirować nowe zjawiska przez zamawianie spektakli w trybie koprodukcji czy choćby aranżowanie wspólnego spotkania artystów; przez rozmaite formy pracy warsztatowej, z której w kolejnych odsłonach festiwalu ma szansę zrodzić się nowy spektakl; wreszcie - to najważniejsza rola - przez oswajanie publiczności z innym teatrem niż ten, z którym styka się ona poza tym świątecznym czasem. Dlatego nie wycofuję się z obranej drogi, z założonego profilu festiwalu. Może tylko inaczej formatuję program, lokując obszar "ekscesu i skandalu" na jego obrzeżach, w zestawie imprez towarzyszących.

Znam wiele osób, które uważają że teatr może być albo zły, albo dobry. Nie wyróżniają tworu, zwanego przez nas teatrem nowym. Proszę mi powiedzieć, jakimi wyróżnikami dla Pani, jako selekcjonerki, charakteryzuje się teatr nowy.

- Zgodnie z moją intencją nazwa festiwalu wskazywać ma na poszukiwanie nowej koncepcji dramatyczności i - co się z tym wiąże - na przesuwanie granic teatru w kierunku innych dziedzin i gatunków sztuki: performansu, koncertu, wideoinstalacji. Ten ruch wywołany jest w znacznej mierze przez ekspansję technologii cyfrowych i nowych mediów, która wymusza redefinicję starych mediów, w tym teatru. Stąd też od początku deklarowaliśmy zainteresowanie spektaklami tworzonymi ze świadomością tych zmian, choć niekoniecznie musi to uwidaczniać się przez nadobecność projekcji filmowych czy kamer na scenie. Częstokroć ten wpływ nowych mediów przenika do teatru w bardziej dyskretnej formie, tym groźniejszej, że otwierającej pole do manipulacji percepcją widza.

Inny aspekt nowości wynika z potrzeby "wąchania czasu" - nasłuchiwania głosów, wyłuskiwania tematów i form, które w danym sezonie wydają się dominujące, wyznaczając rozmaite pola styku między artystami. Chcę bowiem widzieć teatr w sieci powiązań, jako istotny element życia publicznego: odbicie toczących się w nim sporów, projekcję możliwych scenariuszy, wreszcie - to najbardziej utopijny koncept - narzędzie formowania świadomości widzów, uwalniania jej od zbiorowych lęków i fantazmatów, które dziś osłabiają naszą gotowość do gestów solidarności z rzeszą uchodźców napływających do Europy z krajów objętych wojną.

W tym roku "nowość" teatru zamanifestuje się w jeszcze innym wymiarze. Festiwal zamyka bowiem pokaz spektaklu dyplomowego studentów Wydziału Aktorskiego wrocławskiej filii PWST w Krakowie - Lew na ulicy Judith Thompson w reżyserii Cezarego Ibera. Chciałabym, żeby stało się to pewną tradycją rzeszowskiego festiwalu, który powinien stwarzać możliwość konfrontowania się z tutejszą widownią także tym najmłodszym adeptom sztuki scenicznej, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z teatrem. Nie tylko aktorom, ale też reżyserom czy dramatopisarzom.

Co było największym problemem organizacyjnym przy drugiej edycji?

- Problemy, z jakimi borykamy się jako organizatorzy festiwalu, można podzielić na dwie grupy: stałe czy wręcz nieusuwalne oraz te, które wynikają z koncepcji programowej danej edycji. Do tej pierwszej grupy należą ograniczenia związane z przestrzenią prezentacji spektakli, zawężoną praktycznie do Dużej Sceny Teatru im. Siemaszkowej, która wbrew swej dumnej nazwie ma raczej skromne gabaryty i wiele spektakli zwyczajnie się na niej nie mieści (choćby Wycinka Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy, którą bardzo chcieliśmy rzeszowianom pokazać). Na dodatek wśród polskich reżyserów nastała swoista moda na granie w intymnym kontakcie z publicznością, stąd większość spektakli musi zmieścić się na tej niedużej scenie razem z widzami. Bardzo nad tym boleję, bo to mocno ogranicza liczbę miejsc, jakie możemy zaoferować rzeszowianom. Widownia niektórych spektakli obliczona jest jedynie na kilkadziesiąt osób! Tego ograniczenia jednak nie przeskoczymy.

Drugim problemem z kategorii "stałych" jest oczywiście niski budżet. Mimo że w tym roku dostaliśmy ponad dwukrotnie wyższą dotację ministerialną (co traktujemy jako nagrodę za odważną decyzję o zmianie formuły festiwalu), to wciąż dysponujemy mniej więcej połową kwoty, jaką mają zagwarantowaną inne ogólnopolskie festiwale o zbliżonym formacie - w Gdyni, Bydgoszczy, Lublinie czy Katowicach. Nasz budżet wynosi około 500 tysięcy i musimy na wielu rzeczach oszczędzać. Nie możemy na przykład zaoferować widzom biletów w tak niskich cenach, jak byśmy chcieli. Ani współfinansować produkcji spektakli, które powstawałyby na nasze zamówienie, wpisując się w nadrzędny temat festiwalu. W programie mamy nurt zatytułowany DRAMA LAB, który jest pomyślany jako praca warsztatowa nad najnowszymi polskimi tekstami pisanymi dla teatru - moim marzeniem jest doprowadzenie do sytuacji, w której sztuki prezentowane w tym trybie doczekałyby się pełnowymiarowej realizacji scenicznej, z premierą na kolejnej edycji festiwalu. Większy budżet jest potrzebny również z tego względu, że festiwal z roku na rok rozrasta się, oferując niezwykle bogaty program zdarzeń towarzyszących głównemu konkursowi. W tym roku reaktywowaliśmy na przykład po pięciu latach przerwy Multimedia Szajna Festiwal, odświeżając nieco jego formułę.

W kategorii problemów wynikających z założeń programowych tegorocznej edycji na pewno największym wyzwaniem, zwłaszcza dla mnie, była realizacja PROJEKTU: SCHLINGENSIEF, który obejmuje wystawę, dyskusję panelową, pokaz filmów i rejestracji spektakli teatralnych niemieckiego artysty, a także przygotowany specjalnie na festiwal performance "A Tobie drzazgę!", inspirowany jego doświadczeniem biograficznym. Kłopotliwe było zwłaszcza zdobycie praw autorskich, uzależnione od zaakceptowania koncepcji naszego projektu przez wdowę, Aino Laberenz.

Dlaczego pojawił się Schlingensief jako patron tegorocznej edycji rzeszowskiego festiwalu?

- Kiedy rok temu wymyślałam koncepcję drugiej edycji rzeszowskiego festiwalu, Christoph Schlingensief intrygował mnie przede wszystkim jako patron "nowego teatru" - tak zdefiniowanego, jak to uczyniłam przed chwilą. Jego twórczość jest bowiem przykładem sztuki totalnej, manifestacyjnie naruszającej wszelkie granice, podejmującej zakazane, tabuizowane tematy, sięgającej po niedozwolone środki "perswazji". Ale rzeczywistość dopisała scenariusz, który o wiele głębiej wchodzi w dialog z tym artystą, każąc zastanowić się, na ile stosowana przez niego strategia może stać się wskazówką dla twórców deklarujących swoją społeczną wrażliwość. To pytanie stało się dziś, w sytuacji nasilających się konfliktów społecznych i politycznych, szczególnie ważne.

Kontekst twórczości Schlingensiefa wyznaczy nadrzędny temat tegorocznej edycji festiwalu, zawarty w pytaniu o rolę artysty w nowoczesnym, postdemokratycznym społeczeństwie, w czasach społecznego wrzenia wywołanego falą imigrantów z Afryki i dźwiękami wojennych werbli dochodzących zza naszej wschodniej granicy. Stąd w programie festiwalu znalazły się spektakle wchodzące w bezkompromisowy dialog z rzeczywistością, zaangażowane w budzenie uśpionych sumień współczesnych konsumentów kultury, ale i portretujące samych artystów - ich postawy, fobie, traumy.

Na które punkty programu festiwalu publiczność powinna szczególnie zwrócić uwagę?

- Jestem przekonana, że każdy festiwal powinien mieć swoją dramaturgię, ujawnioną przez zestawienie ze sobą spektakli, tekstów, obrazów, idei, wreszcie - ludzi. Ta sieć powiązań ma szansę przekształcić go w miejsce, w którym wykluwają się, a czasem tylko dojrzewają, nowe idee teatralne i alternatywne scenariusze społeczne, kulturowe, egzystencjalne. Dlatego nie chcę wskazywać jakichś konkretnych zdarzeń, które uważam za szczególnie ważne. Dla mnie wszystkie elementy festiwalu są potrzebne, bo "rozmawiają" ze sobą, wzajemnie się dopełniają, budują konteksty. Jako dyrektor programowy przykładam jednak ogromną wagę do wydarzeń towarzyszących, bo to one decydują - według mnie - o jakości naszej oferty i są tym elementem wyróżniającym rzeszowski festiwal na tle kilkuset innych podobnych mu imprez. Zestaw spektakli, które biorą udział w konkursie, nie jest specjalnie oryginalny, bo my, kuratorzy festiwali, wybieramy tak naprawdę spośród kilkunastu, może dwudziestu tytułów gwarantujących wysoki poziom artystyczny. Dlatego zachęcam szczególnie do penetracji wspomnianych "obrzeży" festiwalu, na których znajdują się: PROJEKT:SCHLINGENSIEF, warsztaty multimedialne dla młodzieży "Ciało jako ekran", wystawa-instalacja "Ustawa zasadnicza" firmowaną przez Pracownię Transmediów z ASP w Krakowie, DRAMA LAB (w ramach którego pokazujemy między innymi najnowszą sztukę laureatki tegorocznej Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, Weroniki Murek, pod tytułem "W naszym piecu pokojowym"), czy seanse KINOTEATRU, gromadzącego filmowe ekranizacje najnowszej polskiej dramaturgii i telewizyjne przeniesienia jej realizacji teatralnych (w tym roku pokażemy między innymi filmową wersję spektaklu TR Warszawa "Między nami dobrze jest" Doroty Masłowskiej w reżyserii Grzegorza Jarzyny). Na wszystkie te wydarzenia wstęp jest bezpłatny. Gorąco zapraszam!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji