Artykuły

Zmęczone twarze Sławomira M.

Andrzej Nowakowski fotografował Sławomira Mrożka. Z tych zdjęć powstało coś znacznie więcej niż piękny album artysty o artyście. Powstała przejmująca opowieść o odchodzeniu - pisze Jacek Wakar w Życiu Warszawy.

Fotografia Andrzeja Nowakowskiego niezwykła opowieść o pisarzu.

Ujęcie z okładki, choć nigdy takie samo, powtarza się kilkakrotnie. Mrożek siedzi, prawą rękę oparł na blacie stołu, otwartą dłonią podpiera twarz. Za szkłami okularów lekko przymrużone oczy, jakby straciły już całą ciekawość świata. Światło wydobywa z mroku czoło i czaszkę pisarza. Jest szara, z widocznymi plamami, przebarwieniami. Starość żłobi na niej swoje ścieżki.

Stacje w podróży

Poza z okładki powraca obsesyjnie, a jednak kiedy się patrzy uważnie, od razu widać różnice. Głowa pochylona jeszcze niżej, teraz już nienaturalnie nisko, do tego stopnia, że większą część kadru pochłania porysowana czasem czaszka. Oczy jeszcze bardziej przymknięte, jakby Nowakowski złapał pisarza w dziwnym półśnie. Pochylona twarz Mrożka en face, jak na nagrobnej fotografii. Nienaturalnie gładka, sucha, nieobecna. Różne odcienie zmęczenia, gdy głowa opada bezwładnie. Pisarz mówi, że był tylko obiektem fotografa. Kiedy ogląda się te zdjęcia, nie sposób jednak pozbyć się przeświadczenia, jak wielkim musiał obdarzyć go zaufaniem. Jest tak, jakby to Mrożek zaprosił Nowakowskiego w podróż. Pozwolił mu utrwalać obiektywem chwile, przystanki, stacje w drodze gdzieś, gdzie "idzie się, to wszystko". Sławomir Mrożek z ulgą twierdzi, że tam jest nicość.

Może nie byłoby tego albumu, gdyby nie fakt, że autor "Tanga" dwukrotnie otarł się o śmierć. Pierwszy raz - jeszcze w Meksyku, przed powrotem do Krakowa. Chwilowe przejście na drugą stronę ostatecznie go chyba do powrotu skłoniło. Zmieniło także ton jego twórczości, w której zapanowały gorzkie nuty osobistego rozliczenia z życiem i ze światem. Pierwszym dowodem były napisane podczas meksykańskiej rekonwalescencji "Wdowy", nie bez racji nazywane ironiczną komedią o śmierci.

Czas zatrzymany

Za drugim razem dopadło Mrożka niedawno - trzy lata temu. Udar mózgu. Jak powiadał, niebezpieczny dla mowy i pamięci. - Skończyła się moja mowa. Teraz powoli ją odzyskuję - wspominał kilka miesięcy temu. Żeby poradzić sobie jakoś ze śladami przeszłości, zaczął pisać autobiografię, choć dotąd kompletnie go to nie interesowało. Ponoć zrobił to z polecenia terapeutki, która zajęła się nim po udarze. Książka ma się ukazać w tym roku.

Mimo to albumu Nowakowskiego nie należy traktować jako prologu do tej historii, swoistego preludium przed głównym daniem. Ze słowami Mrożek pozostał sam. Tym razem między twarz pisarza a fotografa wkroczył obiektyw jego aparatu. A Mrożek, demiurg ironii, żartu, niezrównany w literackich paradoksach, wyrzekłszy się słów, powiedział może najwięcej.

Więc opuszczona głowa, ale za chwilę podniesiona, z szeroko otwartymi oczami obserwatora. Mrożek wiele razy chwaląc starość mawiał, że jest to czas wolności od odpowiedzialności. Dlatego nic nie trzeba. Można zapatrzyć się tymi szeroko otwartymi oczami gdzieś daleko, stanąć oparłszy się o kolumnę Sukiennic, pójść na cmentarz, by wśród kamiennych płyt słuchać tylko ciszy. Wydaje się, że podarowany pisarzowi czas jakby dla niego stanął w miejscu. I na ten dziwny moment zaprosił fotografa, oddając mu jego cząstkę. Tę cząstkę widzimy na zdjęciach.

Uderza spokój tych kadrów. Twarze Mrożka, czy to uśpione, czy wyraziście ostre, o głęboko osadzonych oczach, wypatrujących każdego kawałka rzeczywistości. Dłonie podpierające brodę albo w ironicznym geście skubiące wąsy, usta. Nic z pozy nieobecnego wczorajszego starca, bo dżinsy, zielone wojskowe kurtki lub beżowe kamizelki z wieloma kieszeniami - styl, do jakiego pisarz przyzwyczaił przez lata i nie zamierza go porzucać. Na tych właśnie fotografiach widać niezwykłe połączenie: nieskrywaną rezygnację, bo - by powiedzieć za Samuelem Beckettem - "nic się nie da zrobić", a także jasność spojrzenia, które wciąż chłonie świat. Z ironią, ale bez złości, przyjmuje absurdy i niedorzeczności chwili. Ma poczucie, że niewiele czasu zostało.

Zmierzch świata

Tą świadomością przesiąknięta jest fotograficzna opowieść Andrzeja Nowakowskiego. Mrożek wielokroć mówi o sobie w czasie przeszłym, jakby jego życie, choć trwa, już się skończyło. Pisarz nie robi z tego problemu, przeświadczony, że przecież nie ma się czego bać. Gorzej, jak sądzę, z nami. Przeglądając fotografie wielkiego dramaturga niełatwo pozbyć się wrażenia, że ta jego najbardziej osobista wypowiedź nie tylko jego samego dotyczy. Wielki ironista i, co mało kto wiedział, wspaniały liryk, uosabia w sobie generację polskiej inteligencji. Nie tak dawno modna reżyser teatralna Agnieszka Olsten tłumacząc, czemu nie zajmuje się sztukami autora "Emigrantów", raczyła rzec, że "Mrożek wypowiada się pełnymi zdaniami, którymi teraz się nie komunikujemy". W świecie Agnieszki Olsten i jej podobnych Sławomir Mrożek musi czuć się obco. Nie on sam zresztą.

I także o tym jest album Andrzeja Nowakowskiego - o zmierzchu świata, którego już nie da się odwołać. A jednak można poświadczyć, jak było. Choćby fotografując raz i drugi zmęczoną twarz Sławomira M. Patrzenie na nią przynosi spokój.

Wernisaż wystawy fotografii i promocja albumu "Sławomir Mrożek" Wyd. Universitas, Noir Sur Blanc Z udziałem autora ibohatera Traffic Club Ul.Bracka 25 Dziś O Godz. 18

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji