Artykuły

Baśniopisarstwo polityczne

"NAGIEGO KRÓLA" wywiódł Szwarc z trzech fabuł Hansa Christiana Andersena... Z opowieści o miłości świniarczyka (świniopasa, jeśli kto woli) do pięknej królewny, opowieści, która kończy się niemal równie smutno, jak znana powieść Heleny Mniszek. Z relacji o teście na pełnokrwistość, jakiemu poddana została inna królewna, której pod dwanaście materacy ziarnko grochu włożono. Wreszcie z historii o tkaczach - oszustach, głupim królu i naiwnym dziecięciu, które dekonspiruje wszystko.

Fabuły owe potraktował Szwarc równie bezceremonialnie jak inni twórcy traktowali greckie na przykład mity. Ale nie relacje między wersją Andersena i wersją Szwarca są tu istotne. A nawet nie fakt - wielokroć już najsłuszniej podkreślany - że nieprzypadkowy jest związek baśniowych wizji Szwarca z baśniowym światem Andersena właśnie, a nie choćby ponurawymi opowiastkami braci Grimm. Więc nie łączący pisarzy humanizm, przy całej odmienności twórczych postaw, jest w moim przekonaniu sprawą podstawową.

Najbardziej - dla mnie przynajmniej - istotny jest inny problem. Przypomnijmy: "Nagi król" powstał w roku 1934. Rok wcześniej histeryczny pan z wąsikiem przejął sztafetową pałeczkę od stetryczałego feldmarszałka. W takt woskowych marszy płonęły stosy "nieczystych" książek. W roku 1934 te dalekie i bliskie echa nie były jeszcze bardzo groźne, możliwy więc był taki właśnie do nich stosunek. W osiem lat później, kiedy wszystko stało się jednoznaczne, Szwarc napisał "Smoka". Nieprzypadkowa jest w dziele Szwarca kolejność: "Nagi król" (1934), "Człowiek i cień" (1940), "Smok" (1942).

Przypominając te fakty pragnę wskazać, że nie doceniać, nie rozumieć lub choćby nie wyeksponować tego, że Eugeniusz Szwarc był baśniopisarzem politycznym, znaczy odebrać autorowi to wszystko, co w jego twórczości najbardziej własne i najcenniejsze. Prawda, dzisiaj wiele aluzji autora ma już charakter historyczny, choć przed kilkunastu jeszcze laty były dla władców tego świata groźne, przed kilku zaś jątrzyły... Prawdą jest jednak, że w tym wypadku historyczne wcale nie znaczy anachroniczne! Skreślenie paru kwestii (choćby tej o paleniu książek, tej o Adamie) sprowadza więc sztukę Szwarca na powrót do baśniowo-dziecięcych fabułek Andersena. Tyle tylko, że pozostały dozwolone od lat, powiedzmy, 16 dowcipy z niewinności i naiwności Królewny zrodzone. Żal mi wielu fragmentów zabawnego tekstu.

SMUTNO mi że, reżyser potraktował publiczność jak dzieci. Kiedy Król Szwarca powiada, że nie nadaje się na inne niż królewskie stanowisko, jest to stwierdzenie zabawne. Kiedy Król u Jowity Pieńkiewicz mówi o stanowisku kierowniczym jest to tylko łopatologia, a ta jest wrogiem wszelkiej sztuki.

Smutno mi także, że reżyser jakby we wszystkim się pogubił. Inscenizacyjne pomysły nie zawsze były pierwszej jakości (choćby kuchenne noże uosabiające terror w sytuacji, gdy tekstowi odebrano polityczny charakter), miały jednak zamazać niedowład koncepcji. Niefortunny też wydaje mi się pomysł z nagraniem piosenek i odtwarzaniem ich ze środków mechanicznych. Sprawa istotna tym bardziej, że piosenka finałowa po prostu nie dociera, a szkoda bo tekst to zabawny i ważki. Nie wspomnę już nawet o zagubieniu przewrotnego finału Szwarcowej baśni. "Król jest nagi" woła u Szwarca nie dziecię niewinne, lecz przemądrzały sześciolatek. A przecież znający na wyrywki tabliczkę mnożenia młodzian w wieku lat sześciu także nie jest na swoim miejscu. I w tym właśnie przewrotność Szwarca, której reżyser dostrzec nie chciał czy nie mógł.

Reżyser wreszcie nie bardzo poradził sobie z licznym zespołem aktorskim. Jest w tym widowisku szereg interesujących zabawnych propozycji aktorskich; choćby Królewna Jadwigi Skupnik, Guwernantka Ireny Szymkiewicz Król Ojciec Andrzeja Polkowskiego, Król Bogusława Danielewskiego, Premier Igora Przegrodzkiego czy Chrystian Pawła Galii, ale już Wojciech Malec (Henryk) po prostu referuje tekst, Szambelan Ferdynanda Matysika jest dla odmiany zbyt groteskowy, zwłaszcza w scenach z Erwinem Nowiaszkiem (Minister Uczuć Pięknych) i Mieczysławem Łozą (Mer). Nawet jednak w najzabawniejszych wcieleniach aktorskich brak jest formuły porządkującej, każdy bawi się i nas po swojemu.

NIEKONSEKWENTNA także, choć zarazem funkcjonalna, jest scenografia Marcina Wenzla. Wiele tu pomysłów zabawnych i trafnych (choćby owe świniaki, czy określające atmosferę mury w części drugiej) ale są też rzeczy niedopowiedziane, niedookreślone. Jeśli już Henryk i Christian noszą sztruksowe spodnie i kolorowe koszulki, niechby także współcześnie potraktowano Królewnę. Można by wówczas uogólniać: ludzie wśród pajaców. Jeśli jednak współcześnie ubrany jest anonimowy lud w scenach zbiorowych, znów mówić trzeba o łopatologii. W proponowanej przeze mnie wersji ostałaby się przynajmniej teza "miłość to wielka siła", w wersji scenicznej następuje podział: "my" ludzie zwykli i "oni" dwór, co zwłaszcza w tym przedstawieniu zupełnie się nie tłumaczy.

Wytoczyłem tu co najcięższe armaty. Przydzieliłem "wsparcie ogniowe" argumentów o mniejszym ciężarze gatunkowym. A przecież premierowa publiczność bawiła się zupełnie dobrze. To pozwala rekomendować widowisko widzom.

Teatr Polski we Wrocławiu. Eugeniusz Szwarc "Nagi król" ("Gołyj korol"). Przekład: Jerzy Pomianowski. Reżyseria: Jowita Pieńkiewicz. Muzyka: Adam Walaciński. Scenografia: Marcin Wenzel. Choreografia: Zofia Kuleszanka. Premiera 27 listopada 1971 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji