Artykuły

Niezwykle szczera Muza

- Nie umiem udawać, "grać" w nienajlepszym tego słowa znaczeniu, jak to robią na przykład niektórzy nasi politycy. Muszę być przekonana do wszystkiego, co robię w życiu i na scenie. Muszę w to wierzyć, nie cierpię krętactwa - mówi ANNA POLONY, aktorka, reżyser i pedagog.

Anna i mistrz

Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie ukończyła w 1960 r. Rok wcześniej zadebiutowała na deskach Starego Teatru w "Wojny trojańskiej nie będzie" Jeana Giradoux w reż. Jerzego Kaliszewskiego. Po studiach zaangażowała się w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, ale już po 4 latach wróciła do Starego. Tam spotkała Konrada Swinarskiego, wybitnego reżysera i najważniejszego dla niej nauczyciela sceny.

- Trzydzieści lat minęło od jego śmierci, a on ciągle żyje w mojej duszy i pamięci. Żyje też to, co zaiskrzyło między nami jako artystami i jako ludźmi.

Anna Polony zagrała we wszystkich najważniejszych przedstawieniach Swinarskiego: Orcia w "Nie-Boskiej komedii" Krasińskiego, Dziewczynę w "Żegnaj. Judaszu" Ireneusza Iredyńskiego (1971) ta rola przyniosła jej ogólnopolski rozgłos), Helenę we "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" Szekspira (1971), a przede wszystkim Kobietę/Ewę w słynnych "Dziadach" z 1973 roku i Muzę w "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego (1974).

Jerzy Stuhr, który debiutował w "Dziadach" rolą Belzebuba, wspomina:

- Ania była drugim reżyserem, prawą ręką Swinarskiego. Przejęła od niego styl pracy, w którym jednym z najważniejszych etapów jest analiza tekstu.

Po obu stronach rampy

Naturalną koleją rzeczy Anna Polony zajęła się reżyserowaniem. Skłonił ją do tego właśnie Swinarski. - Był motorem moich działań, wrzucił mnie na drugą stronę rampy i dał samodzielną reżyserię "Dwojga na huśtawce" Williama Gibsona. Zrobił to, bo prawdopodobnie nie chciał, żebym mu się wtrącała do "Wyzwolenia", w którym zresztą pozwolił mi zagrać. Po śmierci Swinarskiego poszłam na studia reżyserskie na PWST. Stało się to dla mnie impulsem do życia i uratowało od depresji - wspomina artystka.

Jeden z byłych studentów Anny Polony przypomina sobie jej spektakl dyplomowy z 1980 r. - "Poskromienie złośnicy" było też moim dyplomem. Grałem w nim rolę służącego, Trania - wspomina Krzysztof Globisz. - Dziś widzę, jak piękna była to postać. Wtedy byłem bardzo młody i zastanawiałem się, czemu nie zagrałem głównej roli, Petruchia. W końcu jednak odkryłem, co zawdzięczam reżyserce. Otóż role drugoplanowe tak naprawdę są najważniejsze - to one tworzą klimat spektaklu.

Reżyser Anna Polony zyskała zagorzałych wielbicieli. Jednym z nich jest profesor Józef Opalski, twórca spektakli, wykładowca na PWST i UJ.

- Począwszy od dyplomu kibicował moim wszystkim pracom i pomagał mi albo jako twórca opracowania muzycznego, albo jako współreżyser. I tak się wciągnął, że w końcu został samodzielnym reżyserem - wyjaśnia Anna Polony.

Duet Polony - Opalski przygotował m.in. "Wdowy" Mrożka w Teatrze im. J. Słowackiego (1993). Autor tekstu obejrzał spektakl na wideo i... - Wypił ze mną bruderszaft, z czego jestem bardzo dumna. To była dla mnie znakomita recenzja - wspomina Anna Polony.

Niezależnie od pracy reżyserskiej, aktorka tworzyła odważne kreacje w spektaklach innych twórców. Grała m.in. Rachelę w "Weselu" wyreżyserowanym przez Jerzego Grzegorzewskiego (1977).

Rok później Anna Polony zagrała kolejną, diametralnie jednak różną, młodopolską heroinę. W "Z biegiem lat, z biegiem dni" Andrzeja Wajdy wcieliła się w panią Dulską. - To przełomowy moment - wspomina. - Począwszy od Anieli Dulskiej, zaczęłam grać role charakterystyczne i to był dla mnie największy dar. A przecież broniłam się przed tą rolą, Wajda zmusił mnie do niej szantażem, obiecując współpracę reżyserską. Zęby to osiągnąć - a byłam przecież dopiero na drugim roku reżyserii - zagrałabym nawet krowę!

Żywiołowy autorytet

W 1974 roku Anna Polony została wykładowcą krakowskiej PWST. W 1990 otrzymała tytuł profesora zwyczajnego. - Nie ma drugiego takiego specjalisty od repertuaru klasycznego - mówi Jerzy Stuhr, obecny rektor szkoły. - Ania opracowała nowy plan nauczania przedmiotu, który w skrócie nazywamy "Sceny klasyczne". Wprowadziła też, z moim ogromnym poparciem, obowiązek zapoznania studentów z Wyspiańskim, a szczególnie z "Weselem".

- Zajęcia z Anną Polony miałam przez cztery lata. Ona też była reżyserem mojego spektaklu dyplomowego, "Trojanek" Eurypidesa,

w którym grałam Andromachę - wspomina Beata Paluch, aktorka Starego Teatru. - Profesor Polony - nazywana zresztą przez nas Polunią - była bardzo wymagająca, nie do pomyślenia było przyjść na zajęcia nieprzygotowanym.

Nieraz dochodziło do spięć między panią profesor a studentami. - To osoba bardzo żywiołowa i niecierpliwa - dodaje Beata Paluch. - Zdarzało się, że na zajęciach wybuchały awantury. Zawsze jednak kończyły się wielkim pojednaniem. To była bardzo dobra metoda pracy. Kłótnie były elementem procesu twórczego.

Beata Paluch spotykała się potem na scenie z dawną nauczycielką. Zagrały razem w "Wiośnie narodów w cichym zakątku" Adolfa Nowa-czyńskiego w reż. Tadeusza Bradeckiego(1987), "Wielebnych" Mrożka w reż. Jerzego Stuhra (2001) oraz w "Damach i huzarach" Fredry w reż. Kazimierza Kutza (2001).

- Na początku byłam bardzo stremowana - mówi była uczennica.

Sceniczna spowiedź

Ostatnie lata to kolejne wielkie role Anny Polony: Królowa Małgorzata w "Iwonie, księżniczce Burgunda" Gombrowicza w reż. Horsta Leszczuka (Grzegorza Jarzyny; 1997), Selma Lagerlof w "Twórcach obrazów" Per Olova Enquista w reż. Kazimierza Kutza (1999), Ciotka Róża we wspomnianych już "Wielebnych", a przede wszystkim Sarah Bernhardt w "Kreaturze" według "Wspomnień" Johna Murella, wyreżyserowanej przez Agatę Duda-Gracz (2002). W spektaklu tym realizuje postulat bycia szczerą -w życiu i na scenie.

- To dla mnie szczególnie ważna rola - mówi Anna Polony. - Jest kumulacją moich doświadczeń artystycznych i życiowych. Poprzez postać innej aktorki, Sary Bernhardt, dokonuję własnej spowiedzi z życia. Odtwarzając tę rolę jestem sobą, odsłaniam swoją prywatność.

Jubileusz 45-lecia pracy artystycznej zaczął się dla Anny Polony premierą "Sinobrodego - nadziei kobiet" Dei Loher w reż. Arkadiusza Tworusa, na deskach Starego Teatru (październik 2005). Wkrótce, kiedy tylko dojdzie do zdrowia po planowanej operacji, profesor Polony chce wrócić do reżyserowania. Ma dwie propozycje, prosi jednak, aby na razie o nich milczeć. I jeszcze:

- Do mojej rodziny dołączyła maleńka cudna dzidzia - mówi aktorka. - A kiedy w rodzinie pojawia się nowy człowiek, to starzy nabierają ochoty do życia i pracy, bo chcą temu małemu człowiekowi zapewnić dobry byt. To właśnie dodaje mi skrzydeł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji