Artykuły

Hanoch

Tylko płacz i płacz, jeśli refleksja - to smutna, jeśli przygoda - to zakończona marszem żałobnym, jeśli scenografia - to czarna, jeśli słowa - to wykrzyczane, jeśli twarze aktorów - to naszpikowane łzami.

Tak ostatnio wyglądały moje teatralne ekskursje. Wiadomo, że w tym się lubuję - dwie smutne kobiety uznają, że nie ma po co żyć, nieszczęśliwa para doprowadza się do coraz większego nieszczęścia, ktoś jeździ po świecie i ma z tego nie więcej, niż nic - ale zapłaciłabym wszystkie pieniądze, których nie mam, żeby ktoś mnie porządnie, sycąco rozśmieszył, i żebym nie musiała w tym celu oglądać brytyjskich filmów i amerykańskich seriali.

A on rozśmieszał mnie zawsze.

Nie raz zastanawiałam się, jak to jest z tymi żartami - że jednym żarcik wychodzi, nieustannie, cały czas, a innym w ogóle. Jak to jest, że śpiące obecnie obok mnie ciało obdarzone wspaniałymi synapsami generuje żarty, które śmieszą moje synapsy, a tyle innych tego nie potrafi? Albo potrafi sypać dowcipami całkiem niezłymi, a jednak bez polotu? I jak rozpisać dowcipy na sztukę - na role, na czas, na interakcje?

Izraelczyk o imieniu Hanoch znalazł na to sposób i moim zdaniem popularność jego na scenach polskich spowodowana jest w dużej mierze tym, że zapełnia on ów dziwny rodzimy niedobór humoru czarnego, żartu sprośnego, ale zawsze jednocześnie bolesnego. Postaci, które wyczarowuje Levin, sypią kilogramami ripost wygenerowanych przez jeden wybitny mózg, ale to nic nie boli - ten niespotykany w codziennym życiu natłok inteligentnych odpowiedzi, i wchodzi się w ten świat, w którym dziwka albo szewc prowadzą dyskusje o Bogu i bezsensie życia.

Jednocześnie pod szyderstwem, pod takim "patrzcie, pokaże wam, jak to wszystko nie ma sensu, widzę to i chcę, żebyście wy też widzieli" jest warstwa grubej jak kożuch melancholii, smutku, że to wszystko, te nasze śniadania i kolacje, pocałunki i wyjścia do kina, że wszystko to na próżno, wszystko na darmo. Seks i miłość wyrastają czasem na śmietnisku przemijania, niespełnionych nadziei, złudzeń i straconych szans, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Levin jest tropicielem licznych ludzkich samooszukiwań: oto związek z drugim człowiekiem jest zawsze próbą spełnienia swoich egoistycznych pragnień i pożądań, relacje rodzinne to właściwie system pozwalający dręczyć się nawzajem.

A wszystko to podaje Hanoch tak, jak żartuje ktoś, kto bierze garściami psychotropy i nie raz rozważał, jaki rodzaj śmierci samobójczej wybrać. Sami wiecie, na pewno macie takich kolegów - tych żartownisiów, którzy chronią się przed ostatecznym uwierzeniem w bezsens padołu tego cynizmem, ironią, perlistym śmiechem i zawsze adekwatnym dowcipem na podorędziu.

Znacie tę teorię, że śmiech to ewolucyjnie wyrafinowana próba zamaskowania agresji i strachu? Nie wiem, czy Levin ją znał, ale tak wyglądają jego teksty - jak wielkie wyszczerzone przeciwko bezsensowności życia zęby. Życzę jak najwięcej takiego uśmiechu scenom polskim.

Na zdjęciu: "Krum" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, TR Warszawa, 2005 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji