Artykuły

Szkic do portretu

"Kogo szukał, czego chciał" nie jest typową biografią Jerzego Jarockiego. To pełne impresji spojrzenie brata, świetnego pisarza i reportażysty. Osobiste, choć nie otwiera zbyt wielu nowych horyzontów - pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Mam z książką Roberta Jarockiego kłopot. To nie jest zwykła biografia wielkiego reżysera, autor porusza się po jego życiu ruchem szachowego konika, niektórym epizodom poświęca uwagę, inne niemal w całości pomija. Autor "Sztuki i krwi", w której opisywał walkę o ocalenie polskich dóbr kultury podczas drugiej wojny światowej, celowo chyba nadaje swej opowieści ton niedbałej czasem gawędy. - Opowiem wam o starszym bracie. Posłuchajcie - zdaje się mówić. Stąd historia czasem się urywa, w innych momentach powraca do znanych już wątków. Nie ułatwia to lektury. Inna sprawa, że "Kogo szukał, czego chciał" drukowane było wcześniej w odcinkach w miesięczniku "Teatr". Wtedy traktowaliśmy wspomnienia Roberta Jarockiego jako oderwane od siebie epizody, nie zastanawialiśmy się, czy układają się w całość. Dziś widać, że w takiej formie broniły się nieco lepiej.

No i rzecz najważniejsza. To jest Roberta Jarockiego książka pośmiertna. Wybitny biograf Piotra Słonimskiego, Witolda Kieżuna, Aleksandra Gieysztora odszedł w sierpniu, nie doczekawszy jej wydania, niespełna trzy lata po bracie. Dziś zatem świat Jarockich jest już zamknięty. Choć nie - pozostał w książkach Roberta i w przedstawieniach Jerzego, a przede wszystkim jako duchowy bagaż jego aktorów.

Pożegnanie Jerzego Jarockiego stało się jednocześnie pożegnaniem Roberta. To nie ułatwia oceny książki w jej ostatecznym kształcie. Jeżeli więc narzekam, bierze się to ze skali oczekiwań. Fragmenty drukowane w "Teatrze" czytało się bez szczególnego namaszczenia, jako impresje raczej niż próbę ogarnięcia całości. Teraz musi być inaczej. Opowieść Roberta frapuje jako zamysł. Oto niewiele młodszy brat opowiada o starszym, u boku którego wzrastał, spoglądał na niego z podziwem, a potem był blisko, choć nie zawsze w tej samej odległości. Jego spojrzenie musi więc różnić się od wszystkich innych - to pierwszy powód, by po starannie wydany tom sięgnąć. Jarocki podkreśla swą szczególną perspektywę opowiadania od pierwszych chwil, gdy pisze o wspólnym dzieciństwie braci. Można się z tych fragmentów dowiedzieć trochę o systemie wartości, z jakiego wyrośli Jaroccy, i zrozumieć, że ich pierwszy świat miał raczej sztywne ramy. Można też spojrzeć na małego Jerzego i dostrzec rodzące się w nim niepokorność i indywidualizm.

Później czytamy sporo o studiach Jarockiego w moskiewskim GITIS-ie, traktowanych jako szkoła teatru, ale też lekcja życia. Robert nie pomija faktu, że brat zachłysnął się na chwilę Związkiem Sowieckim i napisał nawet dwa niewyłamujące się z obowiązującej linii artykuły na temat polsko-radzieckiej współpracy kulturalnej. Ważniejsza jednak w tym rozdziale jest relacja reżysera ze swoim nauczycielem Nikołajem Michajłowiczem Gorczakowem. Z początku oczywista, później nieodgadniona. Trudno orzec, ile Jarocki wziął z Gorczakowa, jak bardzo wpłynął on na jego przedstawienia.

Najciekawiej jest jednak, gdy znosi Roberta Jarockiego na obrzeża, poza główny nurt historii brata. Wtedy, gdy opowiada o tym, jak telefonicznie zapowiedział on, że u Roberta zatrzyma się Jerzy Grotowski. Zamieszkał na chwilę, połączyła ich sympatia. Albo wtedy, gdy pisze o tym, jak ścierały się poglądy na literaturę Jarockiego i Tadeusza Różewicza. Wielki reżyser majstrował zawsze mocno nawet przy dziełach swoich ulubionych autorów, tworząc z nich często spektakle lepsze od tych zapisanych w tekstach, czasem jednak przy mocnym buncie inkryminowanych. Z "Kogo szukał, czego chciał" dowiadujemy się, że nieraz ominął nas z tego powodu zapewne wspaniały teatr.

Najbardziej przejmujące są jednak fragmenty o ostatnich latach J.J. (tak nazywany był w Teatrze Narodowym w Warszawie, gdzie stworzył swoje ostatnie przedstawienia). Praca wbrew siłom i chorobie, przy niemal całkowitej ślepocie. Coraz trudniejszy przy tym charakter artysty, a jednocześnie determinacja, by dojść do premiery. Chęć oszukania samego siebie aż do zarzuconej w końcu pracy nad spektaklem "Węzłowisko", w którym chciał Jarocki zamknąć całe dwudzieste stulecie.

Warto oderwać się od wielkich oczekiwań i potraktować książkę jako szkic do osobistego portretu J.J. Jarocki ma już monografię swego teatru pióra Beaty Guczalskiej, na wielką biografię ciągle czeka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji