Artykuły

"Śmierć i dziewczyna" - Marciniak o głodzie uczuć. Relacja z premiery, której nie chciał minister Gliński

Modlitwy pod Teatrem Polskim we Wrocławiu zadziałały: tego wieczoru między sceną a widownią była wyjątkowa energia. Skandal nie zaszkodził "Śmierci i dziewczynie" w reż. Eweliny Marciniak. Spektakl zebrał brawa już po pierwszej scenie, w której wzięli udział osławieni porno aktorzy z Czech - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Co z tym seksem w teatrze? Będzie pornografia na scenie czy nie? Te pytania od kilku dni były na ustach wszystkich. Krucjata Różańcowa, bojówkarze ONR-u i minister kultury Piotr Gliński odpowiedzieli sobie na nie przed sobotnią premierą, jednoznacznie i twierdząco.

Minister polecił zdjąć spektakl z afisza, marszałek Dolnego Śląska nie posłuchał. Członkowie Krucjaty głośno modlili się przed budynkiem teatru, a bojówkarze stworzyli kordon, który miał uniemożliwić widzom dotarcie na przedstawienie. Dostępu do teatru bronił m.in. Piotr Rybak, człowiek, który w środę na wrocławskim Rynku podpalił kukłę Żyda. Były przepychanki z policją (wobec której skandowano: "Gestapo!"), wyzwiska rzucane w stronę widzów ("Ty sodomitko!", "Ty pedale!"), a jeden z fotoreporterów oberwał nawet... różańcem. Dwadzieścia osób zatrzymano, jednego mężczyznę, który wtargnął do teatru, wyprowadzono stamtąd siłą.

Dzień później nastąpił dalszy ciąg awantury. Dom matki Krzysztofa Mieszkowskiego, dyrektora Teatru Polskiego, nieznani sprawcy obrzucili jajami. On sam w towarzystwie lidera Nowoczesnej Ryszarda Petru domagał się dymisji ministra kultury. Petru zaoferował się, że kupi Piotrowi Glińskiemu bilet na "Śmierć i dziewczynę", żeby minister mógł się przekonać na własne oczy, czy jego cenzorskie zapędy były uzasadnione. Istnieje jednak obawa, że nie znajdzie czasu zajęty rozpisywaniem konkursu na superprodukcję, która rozsławi polski heroizm w szerokim świecie.

To wszystko zostało jednak za drzwiami teatru - spektakl rozpoczął się zgodnie z planem. I zebrał brawa już po pierwszej scenie, w której wzięli udział osławieni aktorzy porno z Czech. Owszem, był seks na żywo, choć nikt na widowni nie stwierdziłby, ile w nim było symulacji. Nie było za to pornografii, choć przedstawienie Marciniak z pewnością do niej się odnosiło. Atmosfera wokół spektaklu, uliczna pikieta, modlitwy pod teatrem - to wszystko sprawiło, że między aktorami a publicznością zrodziło się poczucie wyjątkowej wspólnoty. I w sobotę w Polskim zobaczyliśmy znakomity spektakl.

Marciniak łączy w nim żelazną dyscyplinę ze swobodą. Z pomocą choreografki Dominiki Knapik inscenizuje sceny erotyczne w chłodny, niemal laboratoryjny sposób, a jednocześnie sprawia, że głęboko poruszają. Jej spektakl mówi o dojmującym głodzie uczuć, o torturze ciał poddawanych tresurze, o emocjonalnym kalectwie. Ci, którzy spodziewają się szokujących scen, zawiodą się - w zderzeniu z tekstem Elfriede Jelinek sceniczny świat "Śmierci i dziewczyny" wydaje się zaskakująco subtelny.

Przedstawienie w Polskim to dramaturgiczny kolaż. Postaci mówią m.in. tekstami z trzech minidramatów ze "Śmierci i dziewczyny", ale główna oś fabularna pochodzi z "Pianistki". To opowieść o osaczającej matczynej miłości, terrorze autorytetów, szkolnej tresurze, o beznadziejnej walce o wyzwolenie się z tych ram.

Cała obsada - siódemka aktorów Polskiego, trójka muzyków (dwaj dorośli pianiści i dziewięcioletni Krzysztof Dudek grający na trójkącie) oraz para aktorów porno - działa tu jak idealnie współgrająca orkiestra. Błyszczą Andrzej Kłak jako uczeń i Śmierć oraz Katarzyna Strączek w roli niezdolnej uczennicy i Śpiącej Królewny, Ewa Skibińska jako potworna i żałosna zarazem Matka. Michał Opaliński i Piotr Nerlewski w swoich kreacjach dają destylat męskiej pychy i władzy.

Spektakl należy jednak do Małgorzaty Gorol w roli Córki, pianistki, Królewny Śnieżki. Po roli w "Podróży zimowej", także według Jelinek i w reżyserii Pawła Miśkiewicza, Gorol tworzy wielką kreację. Z fascynacją ogląda się, jak kruszeje dystans jej postaci wobec matki, uczniów, ojca, pożądającego jej mężczyzny. Rozpada się w pył, kiedy odsłania to, co w niej najdelikatniejsze. Nie żeby powiedzieć: "Kochaj", ale: "Uderz". Jej bohaterka ponosi porażkę, bo ośmiela się dyktować własne warunki.

A aktorzy porno? Rossy i Tima oglądamy trzykrotnie - w pierwszej scenie migają nam w stroboskopowych światłach. Wracają w środku spektaklu, kiedy bohaterka przygląda się im w peep-show. Na zakończenie wychodzą do braw - ubrani jak inni, zgodnie z regułami scenicznej szkoły muzycznej.

Sceny mechanicznego seksu w ich wykonaniu teoretycznie mogliby zagrać dowolni statyści - w to, że oglądamy seks na żywo, musimy uwierzyć na słowo. Ale właśnie tu jest pułapka zastawiona na widza przez Ewelinę Marciniak. Podprowadzeni poprzedzającym spektakl rozgłosem czekamy na te sceny, a potem odczuwamy zawód - okazuje się, że oglądane w teatrze nie bulwersują, nie oburzają. I z całą pewnością nie wywołują podniecenia, jakiego można się spodziewać po pornografii. Cały ten mechaniczny seks w zderzeniu z inscenizacyjną wirtuozerią aktorów wydaje się banalny, toporny, pusty i rozpaczliwy. I to jest efekt, o jaki chodziło Marciniak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji