Śmierć i dziewczyna. Seksu tyle, co podczas kolacji w mieszczańskim domu
Ci, którzy w spektaklu "Śmierć i dziewczyna" widzieli seksualne rozpasanie muszą być uzależnieni od pokus i opętani lękiem przed życiem - pisze Agata Saraczyńska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.
Po spektaklu "Śmierć i dziewczyna" można powiedzieć jedno: Teatr triumfuje, bo udowadnia, że ma jeszcze coś do powiedzenia. Przy tym okazało się, że w XXI wieku seks nieustannie ma moc marketingową, skoro skłonił do przyjścia do teatru tych, którzy w nim zazwyczaj nie bywają. Jednocześnie to telewizyjne stereotypy opanowały masową wyobraźnię podszeptując jej wizje świata z piekła rodem.
Wymowne jest, że pod wrocławskim Teatrem Polskim po jednej stronie, ramię w ramię, stanęli rycerze Maryi i wszechpolscy faszyści, ci, którzy wiedzą lepiej, i za wszelką cenę chcą zbawić świat niszcząc wszystko co nie pasuje do ich koncepcji. Słowem i czynem. Obrońcy wiary i porządku, dający sobie prawo by sądzić i szerzyć sprawiedliwość.
Takich emocji wokół teatru nie było od dawna, ale niestety nie były to emocje wokół sztuki.
"Śmierć i Dziewczyna" zapisze się w historii teatru nie jako skandal obyczajowy, lecz współczesny moralitet (Jelinek jak zwykle wwierca się w mózg), nadzwyczaj sprawnie zrealizowany, wizyjny i przejmujący.
Ci, co widzieli w nim seksualne rozpasanie muszą być uzależnieni od pokus i opętani lękiem przed życiem. Trzeba być naprawdę wizjonerem by dopatrzeć się w "Śmierci i Dziewczynie" pornografii, bo istnieć ona może tylko w chorej wyobraźni, a nie rzeczywistości scenicznej - i tu sztuka triumfuje.
Seksu w spektaklu było tyle, ile podczas kolacji rodzinnej w mieszczańskim domu. Za to przemocy, i to perfidnej, podprogowej, mistrzowsko opisanej, ogrom.