Artykuły

Warlikowski w Paryżu

W poniedziałek w Operze Paryskiej odbyła się premiera oper Bartoka i Poulenca. Reżyser Krzysztof Warlikowski już dawno nie miał tu tak dobrego przyjęcia - pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Polski reżyser powraca do Opery Paryskiej pierwszy raz od 2009 r., kiedy wystawił nieudanego "Króla Rogera" Szymanowskiego. Tym razem Paryż obejrzał jego inscenizację dwóch jednoaktówek - "Zamku Sinobrodego" Beli Bartoka z 1911 r. oraz "Ludzkiego głosu" ("La voix humaine") Francisa Poulenca z 1959 r. na podstawie sztuki Jeana Cocteau.

Krzysztof Warlikowski pokazał na inauguracji nowego sezonu w Palais Garnier - pierwszego przygotowanego przez nowego dyrektora opery Stephane'a Lissnera - jedną ze swoich najbardziej "czytelnych" inscenizacji. Sięgając do emocji bohaterek, stworzył widowisko, które ogląda się znakomicie. I które pozostaje od początku do końca w zgodzie z muzyką.

Warlikowski opowiada historie dwóch kobiet, w obu pożądanie i miłość zmierzają do tragicznego końca. Obie bohaterki są, każda na swój sposób, "zamknięte". Judyta, porzucając rodzinę, zdecydowała się na życie w odosobnieniu u boku Sinobrodego. Ona, z opery Poulenca, żyje w mentalnej izolacji, w świecie, w którym liczy się tylko pojawiający się i znikający kochanek. Ale dyptyk Warlikowskiego ma także drugie dno - jest zwierciadłem szarganych emocjami związków widzianych przez dwie strony. Najpierw, za sprawą Judyty, Sinobrody odkrywa miłosne tajemnice, potem to Ona opowiada nam o swoich zaburzonych relacjach. A zatem: On i Ona.

Już początek spektaklu, przed prologiem "Zamku", mówi wiele. John Relyea (późniejszy Sinobrody) jako prestidigitator zaprasza na występ. Dzięki magii "unosi" Barbarę Hannigan (Ona z "Ludzkiego głosu") nad scenę, potem zaś robi inne sztuczki, z wyciąganiem królika z rękawa włącznie. Z pierwszego rzędu "wyciąga" oglądającą występ dziewczynę - to Jekatierina Gubanowa. Zabierają na scenę, rozpoczyna się opera Bartoka. Dziewczyna z widowni staje się Judytą.

Inspiracją dla scenografii "Zamku Sinobrodego" była ikona architektury modernistycznej - Szklany Dom (Maison de Verre) Pierre'a Chareau, znajdujący się w VII dzielnicy Paryża. Zamknięta przestrzeń daje wrażenie izolacji (Bartok), ale równocześnie niezbędnej intymności (Poulenc). Gdy Judyta otwiera kolejne drzwi, pusta scena zapełnia się wjeżdżającymi szklanymi szafami. To one stworzą tajemniczy zamek.

W całej narracji czuć seksualne napięcie między głównymi bohaterami: ona pragnie poznać tajemnice Sinobrodego, on pragnie jej. Piękna jest scena, gdy zza kolejnych drzwi wychodzą poprzednie żony: trzy piękne, dostojne kobiety najpierw zajmują się swoim mężem, potem Judytą, i tę zwykłą dziewczynę przekształcają w boginię.

"Ludzki głos" zaczyna się w momencie, gdy kończy się "Zamek" (spektakl nie ma przerwy). Niepotrzebny wydaje mi się wyświetlony fragment filmu "Piękna i bestia" Jeana Cocteau, ale film w operze to znana obsesja Warlikowskiego. Ona (Barbara Hannigan) od razu przykuwa naszą uwagę. Wprawdzie Cocteau oparł swoją sztukę na rozmowie telefonicznej, ale telefon dzwoni tu jedynie na początku i nie odgrywa żadnej roli. To słowa, które ranią, są kluczowe. Hannigan przez większość spektaklu leży: albo na podłodze, albo na kanapie. Jest filmowana od góry, jej obraz pojawia się na dużym ekranie.

O ile u Bartoka intensywna, malownicza orkiestra wręcz walczy o prymat ze śpiewakami, o tyle u Poulenca otrzymujemy coś całkowicie przeciwnego - swoistą dekonstrukcję opery, w której najważniejszy jest kobiecy ludzki głos we wszystkich możliwych formach ekspresji: śpiew, mowa, szept, krzyk. Orkiestra jedynie akompaniuje.

"Zamek Sinobrodego" został w Paryżu znakomicie poprowadzony przez Esa-Pekkę Salonena. Kulminacje, emocje, napięcia - pod batutą fińskiego dyrygenta orkiestra pokazuje wszystkie swe atuty. Obsada opery Bartoka jest doskonała. Błyszczała Jekatierina Gubanowa, ale i Sinobrody - amerykański śpiewak, wspomniany John Relyea, znany z różnych produkcji z nowojorskiej MET - nie ustępował jej w niczym.

Słabą częścią paryskiego dyptyku okazała się, nieoczekiwanie, Kanadyjka Barbara Hannigan. Nawet jeśli pamiętamy o wszystkich jej zaletach aktorskich oraz pozycjach, w jakich musiała śpiewać, to nie jest to rola dla niej. Było coś sztucznego w jej sposobie podawania tekstu. Historia stawała się przez to momentami nazbyt egzaltowana, wykoncypowana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji