Źle się bawicie
DRAMATURDZY radzieccy, którzy byli niedawno w Polsce, mówili, jako o zjawisku szczęśliwym, że na ich scenach w ciągu roku debiutowało aż 14 autorów. Zważywszy proporcję ludnościową naszych państw, należałoby uznać u nas za zjawisko korzystne dwa debiuty w ciągu roku. Można wątpić, czy większy dopływ sił pisarskich na tak trudnym polu byłby do udźwignięcia przez nasze życie teatralne i czy w rezultacie nie krzewiłby zwichniętych egzystencji i zawiedzionych nadziei.
Młodość ma swoje prawa i powinna się wypowiedzieć. Wypowiada się n nas nieraz w sposób bardzo ciekawy, począwszy od autentycznej młodości teatrów studenckich do nieco przedłużonej, a jednak wciąż świeżej młodości takich kabaretów, jak "Szpak". Zapytajmy jednak, czy nie kryje w sobie pokusy filisterstwa zbyt łatwe wchodzenie do teatrów o utrwalonej już renomie i zasadzie artystycznej? Czy po tych schodach nie okaże się łatwiejsza droga dla skłonnych do procederu, niż dla tych, którzy istotnie mają coś nowego do powiedzenia?
Parę debiutów dramaturgicznych w ciągu sezonu... Tak wyglądają przypuszczanie możliwości naszego narodu. W bieżącym sezonie teatralnym ja sam oglądałem więcej tych debiutów, a samego Ireneusza Iredyńskiego aż dwa, gdyż jego sztuka "MĘCZEŃSTWO Z PRZYMIARKĄ" relacjonowane w numerze z 6 grudnia naszego pisma, jako prapremiera "TEATRU WYBRZEŻE" w reżyserii JAROCKIEGO, a "Męczeństwo z przymiarką" tegoż autora zagrane obecnie w ATENEUM w reżyserii BRATKOWSKIEGO, to dwie różne sztuki.
Nie idzie o to, że wiele sytuacji a zwłaszcza w III akcie łącznie z zakończeniem uległo gruntownej przebudowie. Do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Reżyserzy nadal lubią sobie poharcować po tekstach. Trudno przypuścić, żeby młody autor, zwłaszcza debiutant, mógł skutecznie się temu oprzeć. Gorzej jest, gdy myśl zasadnicza utworu w różnych przedstawieniach jest różna i gdy po prostu nie poznajemy postaci. A jednak co jak co, ale myśl zasadniczą autora, jaka by nie była, powinien chyba reżyser uszanować. Może ją w sposób twórczy skomentować, ale nie... ignorować.
W ujęciu Jarockiego "Męczeństwo z przymiarką" było beztroską w założeniu zabawą w casus prawniczy, którego tematem jest przestępstwo polityczne. W ujęciu Bratkowskiego jest to boleśniejsza historia prawdziwego mitomana, który musi sobie naplątywać fikcje i jest w ich potrzasku.
Które "Męczeństwo" okazało się ciekawsze? Na pewno to z Wybrzeża było inteligentniejsze, wznosiło się niemal do poziomu "Bolera" Bierżewicza, choć oczywiście nie był to jedyny pierwowzór. Saganka w podobny sposób igra z widzami "W zamku w Szwecji" i niejeden z neokryminałów tak bywa pisany. "Męczeństwo" w Ateneum jak można sądzić, jest bliższe autorowi, skoro w programie reżyser zapewnia, że z nim współpracował. W każdym razie jest jakieś autentyczniejsze, choć bardziej prostackie, czy prostoduszne.
Jeżeli jednak można było tak różnie rzecz "odczytać" to coś jest nie w porządku. Albo ktoś nie umie pisać, albo ktoś nie umie czytać. Życzę autorowi, żeby go schlastano jak najbardziej po ojcowsku, jako że "per aspera ad astra". Natomiast reżyserów czas przywołać do porządku. Panowie, trochę więcej pielęgnacji, mniej chirurgii.
Aktorzy grający w tej sztuce nie są debiutantami, więc niech mi wybaczą zdawkowość. HANNA SKARŻANKA i EWA RADZIKOWSKA z dużym autentyzmem odtwarzały spotykane postacie starszych i młodszych pseudointelektualistek. JAN MATYJASZKIEWICZ zbierał porcje braw za wulgarność. JERZY DUSZYŃSKI był sztuczny, przez to bardziej pasując do koncepcji nie z Ateneum, lecz z Wybrzeża, gdzie kreował tę rolę doskonały Jan Ibel.
Do tych, co się źle bawią, należał redaktor programu, pstrząc beztrosko to "Męczeństwo" Camusem, Montaignem, Seneką i La Rochefoucauldem, zgoła jak pewną kolumnę w "Przekroju", zapominając tylko o Fafiku.