Artykuły

Dobre wrogiem lepszego czyli O nauczaniu wymowy w Szkole Teatralnej

Student III roku Szkoły Teatralnej oświadcza:

- Nie pracuję i nie będę pracował nad tekstem pod względem dykcyjnym. To mi przeszkadza w uzyskaniu wyrazu szczerości, w bezpośrednim obcowaniu z postacią, którą mam grać. A w ogóle, czy to potrzebne? Poprawne, "dykcyjne" mówienie jest przeciwne prostocie, a przecież w nowoczesnej sztuce aktorskiej chodzi jak najbardziej o prostotę, szczerość, bezpretensjonalność...

Odpowiadam:

- Wszystko to można by uznać za słuszne: bezpośredniość, szczerość, prostota; a jednak kategorycznie odmawiam ci prawa do niepracowania nad dykcją. Tekst autora i słowo aktora jest w teatrze pierwszorzędnym elementem i musi być przedmiotem świadomego opracowania pod każdym względem:

- Ale mnie chodzi o postać, o wrażenie całości, o prawdę nad tym pracuję i powtarzam: "dykcyjne" mówienie przeszkadza mi w tej pracy.

- Nieporozumienie między nami sięga dość głęboko. Wydaje mi się, że wy wszyscy po prostu nie wiecie, co to jest dykcja sceniczna. To, co mi pan przed chwilą zademonstrował; wyraźne, poprawne wygłoszenie pewnego zdania, ma się tak do mówienia scenicznego jak sylabizowanie do normalnego czytania. Jest to po prostu etap I klasy szkoły podstawowej, w naszym wypadku - etap I roku - znajomość prawideł poprawnej wymowy i osiągnięcie pewnej precyzji i sprawności artykulacyjnej, zauważalnej tylko wtedy, gdy specjalnie się o to staracie. Niestety, na tym etapie wy w zasadzie poprzestajecie i co gorsza, wydaje się wam, że tak ma być.

- Obecnie mówię gorzej niż na I roku.

- Oczywiście. Na I roku nauka dykcji zajmuje 6 godzin tygodniowo. Oprócz tego macie egzaminy z wiersza i prozy, gdzie zwraca się uwagę na każde słowo. Pilnujecie się, ćwiczycie. Jest to jednak za krótki okres na zdobycie trwałego nawyku, na generalną przebudowę swego sposobu mówienia. Tymczasem już od II roku przestajecie traktować ćwiczenia dykcyjne jako stały obowiązek. Przerywacie pracę w momencie dalekim jeszcze od stanu zautomatyzowania. Oczywiście, dykcja, o której trzeba wciąż myśleć, musi przeszkadzać w interpretacji.

Z uporem i wbrew najbardziej osobistym interesom bronicie się przed wprowadzeniem porządnego, wyrazistego mówienia w wasze rozmowy prywatne. i wstydzicie się tego etapu sztucznej, trochę śmiesznej przesady w wymowie i tym samym zamykacie sobie drogę do wymowy swobodnej i naturalnej. Nie wstydzicie się natomiast i nie wyśmiewacie najohydniejszego "krakowskiego" zaśpiewu, ani innych okropności wymawianych. Bawi was, a nawet mierzi, sztuczne, nieporadne w początkowym okresie nauki ł przedniojęzykowe, ale nie uważacie za kompromitację, że przyszły aktor po kilku latach pracy nie potrafi w ogóle takiego ł wymówić właśnie niesztucznie i przyjemnie. Chętnie powołujecie się na niektórych reżyserów, którzy rzekomo tępią "poprawną" dykcję, ale nie przychodzi wam na myśl, że robiąc to, bronią się przed koszmarem sztuczności, którą szczególnie uwydatnia mikrofon, sztuczności wynikłej z niedouczenia. Niestety bowiem większość młodych aktorów nie wyszła poza etap I roku, nie przyswoiła sobie nawet techniki mówienia, a zagadnienia estetyki są jej niemal obce. W podobny sposób wypowiadają wiersz Słowackiego, co prozę Becketta...

- Skąd my to wszystko mamy umieć, tego nas nikt nie uczy...

Kultura słowa w naszym społeczeństwie jest przeciętnie niższa niż w krajach, gdzie się po prostu uczy mówić poprawnie od dziecka. Ten stan rzeczy jest wynikiem zupełnego lekceważenia wymowy jako przedmiotu obowiązkowego w szkołach pedagogicznych, braku lektoratów wymowy na uniwersytetach nawet dla polonistów.

Dlatego adept szkoły teatralnej przychodzi na I rok studiów nieprzygotowany w tej, dziedzinie często nawet w stopniu podstawowym. A tutaj program nauki jest tak ułożony, że już w I semestrze I roku trzeba mieć poważne wyniki, gdyż stan dykcji przy egzaminach z wiersza i prozy decyduje czasem o pozostawieniu ucznia w szkole lub usunięciu go. Dlatego energicznie przeprowadzamy ćwiczenia artykulacyjne, a przede wszystkim kontrolujemy pieczołowicie teksty przeznaczone na egzamin. Oczywiście poświęcamy kilka godzin na omówienie zasad poprawnej wymowy, młodzież notuje dość skrzętnie wszystkie reguły (pierwsze tygodnie w szkole!), jednak mimo wielokrotnych powtórek, mimo wezwań i apeli o przyswojenie bodaj najważniejszych wiadomości teoretycznych, wszystko to jakoś nie trzyma się głowy. Z reguły student zapytany np. dlaczego w wyrazie ręka wymawia się e + n tylnojęzykowe nie umie tego wyjaśnić, co gorsza, zaczyna zmyślać jakieś niestworzone historie, których na pewno nie mógł usłyszeć z ust żadnego pedagoga. Im wyższy rok studiów, tym sytuacja w tej dziedzinie jest gorsza, na IV roku można niekiedy zaobserwować wręcz wtórny "analfabetyzm" także w zakresie praktycznej wymowy. Dlaczego tak się dzieje? Jak już wspomniałam, na I roku poświęca się nauce wymowy 6 godzin tygodniowo. Przy tym mówienie wiersza i prozy stanowi trzon egzaminów, zatem autorytet pedagoga dykcjonisty jest dość znaczny. Jednakże brak obowiązującego kolokwium z wiadomości teoretycznych powoduje, że rezultaty tego stosunkowo korzystnego okresu są powierzchowne i nietrwałe, jak wszelka umiejętność nieprzetrawiona przez świadomość. Okazuje się też, niestety, że pewne wiadomości trzeba po prostu "wykuć" i to pod grozą złej oceny, uwiecznionej w indeksie. W moim przekonaniu porządne przyswojenie wiadomości teoretycznych jest konieczne; jest to trud, który daje rezultaty na całe życie. Opanowanie zasad fonetyki opisowej języka polskiego, prawideł poprawnej wymowy oraz nieco wiadomości z dialektologii stawia bowiem przed aktorem raz na zawsze zagadnienie wymowy jako problem i służy mu zarazem jako klucz do każdorazowego rozwiązywania tego problemu.

Bez tego, cóż się dzieje na latach wyższych, na których program przewiduje zaledwie 2 godziny wymowy tygodniowo, zaś młodzież pochłonięta jest i przejęta do głębi "scenami", a nawet całymi sztukami, w których gra "role" W ciągu 2 godzin nie może być mowy o rzeczywistej pracy nad dykcją. Przeprowadza się trochę ćwiczeń (raz w tygodniu - śmiesznie mało!) oraz bardzo fragmentaryczną kontrolę tekstów właśnie z owych ról. Fragmentaryczną, bo przy 18 studentach wypadłyby na jednego z nich niespełna 2 godziny w ciągu półrocza, nawet gdyby cały czas poświęcić na pracę indywidualną!

Z takiego układu wynika, że student już od II roku powinien pracować samodzielnie, a do tego nie jest dostatecznie przygotowany; I rok studiów nie zdoła wpoić w niego ani głębokiego przeświadczenia o konieczności systematycznego samokształcenia, ani też tym bardziej odpowiedniego nawyku. Pedagodzy, nauczający gry scenicznej, zmuszeni w ciągu kilku godzin w tygodniu prowadzić ucznia przez labirynt coraz to mnożących się zagadnień, związanych z tą najtrudniejszą ze sztuk, z reguły nie zwracają baczniejszej uwagi na wymowę i nie udzielają wskazówek w tym zakresie. Stąd w młodym adepcie wytwarza się przekonanie, że porządna dykcja nie tylko nie obowiązuje, ale że jest to po prostu przedmiot dobry tylko dla I roku, o którym przy pracy nad prawdziwą rolą nawet się nie wspomina.

Na domiar wszystkiego warunki, w jakich pracują studenci (klasa szkolna, ewentualnie kameralna scenka przy niewielkiej widowni) nie zmuszają ich do żadnego niemal wysiłku w kierunku zwiększenia wyrazistości i precyzji, do mówienia na "postawionym" glosie, a zatem do świadomego wykorzystywania środków, wskazanych uprzednio przez pedagogów - dykcjonistę i wokalistę.

Młody student nie rozumie, a obecny układ zajęć szkolnych nie pomaga mu do zrozumienia, że metoda pracy nad tekstem w dziedzinie czysto wymawianiowej, to jedna z tych nielicznych, trwałych, zawsze aktualnych umiejętności, jakie może wynieść ze szkoły, że to bardzo ważna, istotna cecha owego "rzemiosła", na brak którego skarżą się reżyserzy, a gromią go krytycy. Zastrzegam się, że uwagi moje, z którymi być może nie każdy się zgodzi, wywodzę wyłącznie z własnych doświadczeń i obserwacji w szkole krakowskiej. Byłoby chyba rzeczą niezwykle pożyteczną i interesującą skonfrontowanie ich z obserwacjami i opiniami innych pedagogów. Że swej strony widziałabym potrzebę przemyślenia programu nauczania wymowy w następujących kierunkach:

wprowadzenia na I rok studiów 6-tygodniowego seminarium z fonetyki opisowej i prawideł poprawnej wymowy polskiej, zakończonego kolokwium:

zsynchronizowania w latach następnych na zasadzie ścisłej współpracy pedagogicznej, nauki dykcji z nauką gry scenicznej który uczeń wygłasza ze sceny, był przedmiotem pracy, kontroli i oceny pod względem wymowy (wiąże się to oczywiście z radykalną zmianą siatki godzin):

włączenia do owej współpracy również wokalisty. Zjawiska takie, jak nieprawidłowy oddech, idący za tym zacisk mięśni krtani, mała nośność głosu itp. są na porządku dziennym. Uczniowie wykonują porządnie ćwiczenia głosowe "przy fortepianie", jednak w trudnych warunkach scenicznych radzą sobie jedynie ci, którzy mają z natury prawidłowo postawione głosy.

Wreszcie chodziłoby o stałe mobilizowanie atmosfery troski o słowo, o wpajanie w młodzież przeświadczenia, że jest ono jednym z podstawowych, jeśli nie głównym elementem teatru, że zatem technika i estetyka słowa w najdobitniejszy sposób świadczą o warsztacie aktora; a w końcu, że w kraju, w którym nawet nauczyciel-polonista nie posiada wystarczających kwalifikacji w zakresie poprawnej wymowy, jest chyba sprawą społecznie ważną, a nawet nieodzowną, aby takie kwalifikacje zdobył każdy dyplomowany absolwent wyższej uczelni teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji