Artykuły

Laserowy wabik na młode dziewczęta

Mija 15 lat od premiery legendarnego musicalu "Metro". Był pokoleniowym doświadczeniem dzisiejszych trzydziestolatków. Nadał sens nazwiskom Górniak i Groniec. Jest sukcesem, który okazał się w Polsce nie do powtórzenia.

Piętnastoletnia historia "Metra" utrudnia jednoznaczną ocenę tego musicalu. Z jednej strony to kicz i popłuczyny po wielkich broadwayowskich produkcjach, z drugiej grane do dziś, pełne rozmachu widowisko, które stworzyła (od libretta po wykonawców) polska ekipa w bardzo trudnym momencie pierwszych przemian ustrojowych. Powstawanie spektaklu, równolegle z losami bohaterów "Dynastii", śledziły rzesze Polaków. Bo "Metro" to były ogromne pieniądze (milion dolarów biznesmena Wiktora Kubiaka), castingi (a nie zwykłe "nabory"), lasery, mordercza praca, raczej w zachodnim niż naszym stylu, i kariery szarych myszek z prowincji, które miały podbić Broadway. Laserowy wabik. Był początek lat 90. Wykorzystujący nowoczesną technikę, rozświetlony, rozbuchany energią młodych ludzi znikąd musical zapowiadał zmiany na lepsze. Skracał dystans wobec Zachodu, dawał młodemu pokoleniu sygnał, że stoi przed nowymi, niedostępnymi starszym, możliwościami. "Nie zabierajcie nam marzeń!" skandowały nastolatki przed Dramatycznym, gdy dyrekcja teatru zrezygnowała pod koniec 1996 roku z dalszych pokazów "Metra".

Musical od początku przyciągał przede wszystkim bardzo młodych ludzi, którzy odnosili się do spektaklu z histerycznym uwielbieniem. Identyfikowali się z głównymi bohaterami, Anką i Janem, outseiderami schodzącymi do metra, by tam szukać własnej drogi w życiu. Dziewczyny były zauroczone Groniec, Górniak i Janowskim. Lały łzy, uciekały z domu, by jeździć za spektaklem po Polsce. Chłopakom podobały się lasery, sznyt żyjącej w podziemiach artystycznej komuny i głośna muzyka.

- Choć niewiele pamiętam ze swojego pierwszego "Metra", bo byłam nietrzeźwa - mówi Justyna, która oglądała spektakl na stadionie w Lublinie - to jednak było to dla mnie wielkie wydarzenie. Najbardziej spodobała mi się piosenka "Wieża Babel". Jacek, który pamięta siebie z czasu, gdy miał 16 lat, jako zbuntowanego deathmetalowca, przyznaje, że na "Metro" poszedł kilkakrotnie. - To był najlepszy wabik na dziewczyny - wspomina. - Ja w ten sposób poderwałem przynajmniej trzy.

Są i tacy, którzy widzieli musical nawet 300 razy. Towarzyszyli mu więc przez wiele lat, przeżywając zmiany w obsadzie, zmianę miejsca wystawiania przedstawienia, chwile tryumfu i bolesnych porażek.

O własnych siłach

W pierwszej obsadzie "Metra" gwiazdami byli: Edyta Górniak, Katarzyna Groniec i Robert Janowski. Dla obu dziewczyn był to start do solowej kariery, którą umocniły swoją pozycję w najlepszej lidze polskich wykonawców. Robert Janowski nigdy nie stanął tak pewnie na własnych nogach, jak jego koleżanki i podśpiewuje sobie jedynie jako prowadzący w muzycznym teleturnieju.

Choć spektakl nie okazał się naszym najlepszym produktem eksportowym i został zmiażdżony przez nowojorską krytykę po pokazach na Broadwayu, to świetnie został przyjęty przez rosyjską widownię, dla której Józefowicz i Stokłosa zrobili w Moskwie "Metro" od podstaw.

Przez ostatnie lata w Polsce powstało wiele, reklamowanych jako oryginalne musicale, widowisk estradowych. "Opentaniec", "Dwanaście ławek" czy "Kwiaty we włosach", spektakle obliczone na szybki zysk z objazdów po kraju, są wstydliwym suplementem do historii polskiego musicalu w III RP. Rozdział zaś w tej historii jest tylko jeden: "Metro" - żywa legenda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji