Artykuły

Jan Klata: Jest pani gotowa umrzeć za palmę?

- Z biernego przyzwolenia rodzi się coś bardzo złego. Nie chcę tego nawet nazywać po imieniu. Z Janem Klatą rozmawia Dorota Wodecka w Gazecie Wyborczej.

Kraków, 11 listopada. U stóp pomnika Mickiewicza Hiszpan otoczony przez tłumek słuchaczy gra flamenco. Uliczkami spacerują mieszczanie z biało-czerwonymi chorągiewkami w rękach. Do świątecznego entourage'u nie przystają rozwiany czarny płaszcz, brązowe wysokie buty i łamiąca artystowski kod chabrowa czapka. I dziarski krok, za którym ledwo nadążam.

Dorota Wodecka: Wzburzony coś pan jest.

Jan Klata: Miałem rozmowę z córkami.

O miłości?

- Bynajmniej. Rozmawialiśmy o męczeńskiej śmierci Marii i Lecha Kaczyńskich. Proszę się tak nie dziwić, ale wczoraj usłyszały w szkole na akademii, że pasażerowie samolotu polegli w Smoleńsku męczeńsko.

Para prezydencka, miłujący ojczyznę politycy PiS, i nawet Piłsudski, bo przecież w katastrofie zginął aktor grający jego rolę - wszyscy są męczennikami. Meta-Disneyland patriotyczny. Pan dyrektor dodał jeszcze, że jak ktoś nie popiera PiS-u, to nie ma prawa nazywać się patriotą. Nic to, że w tej katastrofie zginęli ludzie, którzy bynajmniej nie byli z PiS-u i nie reprezentowali teraźniejszych 19 proc. społeczeństwa, które narzuca 81 proc. społeczeństwa, że kto nie popiera PiS-u, ten nie kocha Polski. Może trzeba jednak zwrócić się do kuratorium w sprawie tego, co się wyprawia w tej szkole. Publicznej, dodam.

Dyrektor miał już przemowę w temacie słusznych gazet. Czytałam pana felieton w "Tygodniku Powszechnym" .

- "Tygodnik Powszechny" to koń trojański kalifatu. A "Newsweek" - dno den. Co warto czytać, wiadomo, musi być do rzeczy. Dyrektor dał też klasyczny spicz o uchodźcach.

Gdzie on tak do tych dzieci mówi? Na przerwie na korytarzu?

- Ogłoszenia odbywają się raz na jakiś czas. W klasach wiszą głośniki i kiedy słychać: stuk, stuk, stuk, każdy nauczyciel musi przerwać lekcję i wysłuchiwać wypowiedzi pana dyrektora. Absolutny PRL. Bareja wysiada.

Kiedy na akademii z okazji Święta Niepodległości pryncypał powiedział, że prawdziwi patrioci to tylko Polacy, nauczyciel języka hiszpańskiego opuścił salę, bo tak się składa, że jest Katalończykiem. Wie, czym się skończyły takie gadki w Hiszpanii w latach 30.

Albo analogie pomiędzy 11 listopada A.D. 2015 i odzyskaniem niepodległości. Zaraz będziemy mieli, drogie dzieci, nowy rząd, co znaczy w domyśle, że do tej pory zaborcy nami rządzili.

Przeniesie je pan do szkoły prywatnej?

- Nigdy nie były i nigdy nie będą w prywatnej szkole. Były w kilku na tzw. dniach otwartych i spotykały nauczycieli z dredami, z kolczykami w uszach i w innych częściach ciała. Powiedziały: tato, nie chcemy chodzić do szkoły, gdzie nauczyciele wyglądają tak jak ty.

I to jest oczywiście bardzo słuszna postawa, trzeba mieć w życiu płodozmian wrażeń, tylko że rodzaj galopującego triumfalizmu na wszystkich szczeblach społeczeństwa to jednak przesada. Nauczycielka przygotowująca akademię bez ogródek zapowiada uczniom, że zakończą ją jakimś cytatem z Jana Pawła II, bo to się na pewno panu dyrektorowi spodoba. Konformizm z papieżem na ustach.

A z kolei na innej lekcji nauczyciel prawi do córki: cicho, babo, teraz mężczyzna mówi, a jak mężczyzna mówi, to kobiety muszą słuchać.

I co zamierzają państwo zrobić?

- Coś musimy postanowić, żeby dzieci nie nauczyły się, że tisze budiesz, dalsze jediesz. Z biernego przyzwolenia rodzi się coś bardzo złego. Nie chcę tego nawet nazywać po imieniu.

W pewnym momencie spektaklu "Wróg ludu" grający tytułową rolę Juliusz Chrząstowski mówi: nie martw się o swoich przyjaciół i tak wiesz, że cię zdradzą, nie martw się o swoich wrogów - masz z czym walczyć, najgorsi są obojętni, bo oni zawsze dołączą się do twoich wrogów.

No i rozmawiamy o tym od rana z córkami.

A z dyrektorem nie może pan porozmawiać, zamiast porozumiewać się z nim za pomocą felietonów?

- Myślę, że prędzej czy później i tak mnie wezwie przed swe oblicze, wtedy pogawędzimy. On jest święcie przekonany, że tak powinien się zachowywać nauczyciel, pedagog, patriota wychowujący kolejne pokolenia. Tylko że jego metody nie formują ideowców i patriotów, tylko konformistów. Szkoda wysiłku.

Takich dyrektorów będzie przybywać. Szkoły są, zdaniem PiS-u, wylęgarnią demoralizacji, genderów, kosmopolityzmu. Trzeba wracać do "etosu bohaterów", oczywiście polskich.

- Polscy bohaterowie to głównie uchodźcy: Kościuszko, Mickiewicz, Słowacki, Dąbrowski, Norwid. No i Józef Bem. Murat Pasza. Brrr!

Ibsen pisze, że społeczeństwo nie potrzebuje żadnych nowych idei. Realizując ten spektakl, mniemam, że się pan z nim zgadza.

- Redaktor gazety u Ibsena: "Czego potrzebuje społeczeństwo? Poczucia partycypacji". Poczucia. Po to, żeby za nic nie brać odpowiedzialności.

Sądząc po wynikach wyborów, społeczeństwo potrzebuje zmiany.

- Wynik wyborów to zemsta ofiar. Wkurwili się ludzie na wyalienowaną, butną władzę, która nie miała z kim przegrać, chcieli jej pokazać faka i pokazali.

Ludzie potrzebują zdrowej dawki żółci, co zresztą Ibsen zauważył. I w tej żółci usypiają. Popadają w drzemkę parapatriotyczną, stan letargu, w którym dochodzą do wniosku, że i tak niczego nie zmienią. Że wszyscy oni siebie warci.

Może ludzie w Krakowie się nań godzą, bo wiedzą już, jak ich życie będzie wyglądało. Że jak tata jest, bez obrazy, wykładowcą, to dziecko też zostanie wykładowcą, dobierze sobie partnerkę z podobnego środowiska, odziedziczy po dziadku wykładowcy kamienicę, której dół w ramach ruchu turystycznego wynajmie na lupanar, a parter na restaurację. W niedzielę pójdzie do kościoła Mariackiego, a potem na kawusię z ciasteczkiem, bo tak było od dziada pradziada na wieki wieków amen. Ujutnie.

Przesadza pan.

- Tak? To proszę za mną.

Gold Club? Ma pan knajpę w teatrze?

- Ja? Knajpę? Niezupełnie. W piwnicach Starego Teatru dziewczyny tańczą na rurze, zarabiając brzęczącą monetę dla najemców wybranych przez miejskich włodarzy. Chce pani zajrzeć? Staraliśmy się o wynajęcie tych piwnic, ale miasto wypuściło je na tzw. wolny rynek i mamy w budynku klub go-go. Wieczorami, szczególnie latem, ciężko prowadzić próby, bo z dołu dobiegają hity Madonny, do których te nieszczęsne, zalkoholizowane dziewczyny tańczą dla turystów z Sheffield i Newcastle. Stężenie klubów nocnych i burdeli w tym obrębie jest mniej więcej takie jak w Bangkoku. Ale oficjalnie to miasto papieża, prezydenta i niedoszłego premiera, miejsce, gdzie bije serce polskiej kultury. Miasto, którego urzędnicy wysyłają do instytucji kultury informacje, by przy planowaniu repertuaru i prowadzeniu działalności na okres czerwiec-lipiec brano pod uwagę, że odbędą się tutaj Światowe Dni Młodzieży.

Myślę sobie, że pana tu nie znoszą. Kala pan własne gniazdo, które zresztą nie jest pana, bo z pana żaden mieszczanin z dziada pradziada.

- Myśli pani, że ja jeden tak myślę? Zresztą czy ja jeden przyjechałem do Krakowa na studia? Nie ma jednego Krakowa. Opozycja Klata - Kraków jest fałszywa. Przychodzi do nas, do Starego Teatru, rocznie kilkadziesiąt tysięcy widzów. Najróżniejszych. Od profesorów UJ po ludzi z Monaru, od licealistów po słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Przymierze z widownią zostało nawiązane już jakiś czas temu, a teraz tylko się wzmacnia. Co wieczór spektaklami odpowiadamy na scenie na kuriozalne zarzuty o bolszewizację życia kulturalnego, o nadmierne lewactwo, o satanizm i pornografię, a nawet o niewystarczające lewactwo "Nie-Boskiej komedii! Wszystko powiem Bogu". Słyszałem, że inscenizacja "Trylogii" w Starym jest endecka. Podobno. Ale słyszałem też, że lewacka. Ciężko się połapać, dopóki się nie przyjdzie do teatru.

PiS zapowiada kres lewactwa. Pan jest lewakiem?

- "Jestem gejem, jestem Żydem, i w dodatku opalonym. No i co mi zrobicie, najprawdziwsi z Polaków, co najbardziej się boją swoich własnych strachów" - Beneficjenci Splendoru ze znakomitej płyty "Bóg, Honor, Mam Talent".

Jestem Polakiem. Rdzennym, i to bardzo. Potomkiem niewolników pańszczyźnianych zapewne. Inaczej nazywałbym się Klaciwiłłłłłł albo Klatoryski, albo chociaż Klatkowski. Widzi pani, świadomość klasowa z dawna wypierana już się we mnie budzi, na fali przekory do pani pytania.

A czym jest lewactwo w Polsce?

- Jak wszędzie indziej: naśladowaniem Chrystusa. A specyficznie w Polsce: doszczętnie kompromitujące określenie "lewak" jest młotem na czarownice. Już raczej nie wypada mówić, że Żyd, ale że lewak - już jak najbardziej.

Czy doktor Stockmann, bohater "Wroga ludu", jest lewakiem?

- Próbuje być. Najprawdopodobniej na zgubę swoją i swojej rodziny.

Swoją drogą krakowianie chodzą dziś z chorągiewkami, a pan nie ma żadnego symbolu.

- Po tym, co usłyszałem od dzieci, dziś mam troszkę dosyć szumnego deklarowania swojego patriotyzmu. Nie zamacham chorągiewką, żeby wreszcie świętować odzyskanie niepodległości, po ośmiu latach niewoli, dzień po kolejnej miesięcznicy. Więc dziś akurat jestem "no logo".

Ale Maciej Nowak, dyrektor teatru w Poznaniu, powiedział mi, że przypnie sobie kotylion i będzie z nim chodził. Bo nie można oddawać symboli na własność naszym jobbikowcom.

Tęcza nie jest wystarczającym symbolem?

- Nie. Drzewo wolności musi być podlewane krwią męczenników. Tęcza nie ma męczenników - w Polsce akurat nie ma, więc trudno wychodzić z lekkimi symbolami na ulice. Gdyby przy okazji spalenia tęczy spłonął jakiś hipster ze Zbawiksa, to wtedy co innego. Za palmę, którą zaraz usuną, też nikt nie będzie ginął. Jest pani gotowa umrzeć za palmę?

Trzeba odzyskać stare, dobre, wypróbowane w boju symbole. Nie powierzać ich tylko i wyłącznie producentom odzieży patriotycznej.

Pan ma w gabinecie godło.

- Poprosiłem, żeby je zawieszono w widocznym dla mnie miejscu. Patrzymy sobie w oczy. Orzeł biały i ja. Nie mam przed nim nic do ukrycia. Więc wisi.

Dlaczego to było istotne?

- Bo jesteśmy w narodowej instytucji kultury.

Chciał pan być poprawny - w narodowej instytucji kultury musi wisieć orzeł?

- Zajmuję się poniekąd zawodowo refleksją nad tym, co jest istotne dla naszej zbiorowości, i wydaje mi się, że dużo wysiłku w to włożyłem. Ów wysiłek doprowadził mnie do bycia szefem zakładu pracy, który zatrudnia prawie dwieście osób, a który jest istotny przynajmniej dla wielu tysięcy ludzi przychodzących tutaj do teatru co sezon. I w związku z tym mam chyba prawo do tego, żeby powiesić tu nasze godło.

Ale np. pan Horubała twierdzi, że pan uprawia teatr zdrady narodowej. Pod skrzydłami orła?

- Orzeł biały jest tak samo mój jak tych, którzy cynicznie wciskają "ciemnemu ludowi", że Stary Teatr stał się bolszewicki i antynarodowy. Że teatr zdrady narodowej, że pornografia i satanizm na drodze do Damaszku.

Może trzeba powiesić krzyż?

- To nie jest instytucja wyznaniowa.

Nie byłabym pewna. Przecież wartości narodowe równa się wartości chrześcijańskie.

- Zobaczymy, jak będzie. Najprawdopodobniej tzw. wariant węgierski, który dla teatru jest morderczy. Na Węgrzech teatry zostały zaorane. Wywalono wszystkich dyrektorów poważnych scen. Tym, którzy przyszli, powiedziano, że mają robić sztuki promujące wartości rdzennie węgierskie. W efekcie twórcy emigrują.

A szefowie czołowych teatrów zachodnich kiwają głowami i zapowiadają, że podpiszą manifest protestacyjny. Zaapelują o opamiętanie.

Pan też będziesz miał tu swoją Golgotę już niedługo.

- Uroczy cytat, jakim obdarował mnie pewien nieznajomy, ale z pewnością wielce szacowny krakowski mieszczanin. Pewne ożywienie nastąpiło już po wyborach prezydenckich. Na dworcu PKP zaczepił mnie jakiś dżentelmen i triumfalnie spytał: i co, panie Klata, to teraz zmieni się repertuar w Starym Teatrze? Inne sztuki już będą teraz, co?

Może trzeba będzie wyemigrować?

- Miły oficer SB złożył identyczną propozycję mojemu ojcu w latach 80.: "Skoro się panu Ojczyzna nie podoba, to droga wolna". Pięć biletów nawet oferował do RPA. Dla całej rodziny. W jedną stronę. Tak było za komuny - jakoś się rodzice nie zdecydowali i nikt z nas nie żałuje. A później, odkąd pamiętam, czyli począwszy od przegranej Tadeusza Mazowieckiego, słyszałem od zahukanych inteligentów: no, teraz to z tego kraju emigruję. A ja się nigdy nigdzie nie wybierałem i nie wybieram. Ja Polski nie zostawię. Nie w ciężkich czasach.

To co zostaje?

- Robić swoje i nie dawać sobie niczego zabierać. Orła. Flagi. Patriotyzmu. Ojczyzny. I nigdy, zaprawdę przenigdy, nie wyrzekać się specyficznego poczucia humoru. Ament.

Osoby związane ze środowiskiem "Gazety Polskiej" twierdzą, że tą robotą pan szarga narodowe symbole.

- Niewiele trzeba, żeby być oskarżonym o kradzież symboli. Ludzie myślący czarnosecinnie uważają nas za satanistów, bo użyliśmy w "Do Damaszku" kaplicy czaszek. A przecież kaplica czaszek to portal do innej rzeczywistości, głęboko chrześcijański symbol.

Kiedy ogłosiłem hasło przewodnie sezonu 2015/16: "Nie lękajcie się", to zauważyłem ledwo powstrzymywany wybuch śmiechu dziennikarzy. Że niby żarty z papieża.

A co? Taki apel to tylko do prawicy należy?

To jest bardzo pojemne hasło i dość adekwatne do dzisiejszej sytuacji. Ludzie się lękają.

Lęk jest strachem przed czymś nieokreślonym, nieznanym. Spróbujmy sobie go twórczo ponazywać. Po to jest sztuka.

Lękają się uchodźców. Zwłaszcza po Paryżu.

- A czy ktoś widział jakiegoś uchodźcę? Na żywo, nie w telewizji. Lękamy się Żydów, a czy kto widział jakiegoś Żyda? Lubimy obcych, owszem, ale takich jak kucharz Pascal, co to rozkosznie intonując nasze sylaby, opowiedzą, jak przygotować creme brulée. Pozostali mają WYPIERDALAĆ - co zresztą coraz częściej długo wyklęci patrioci wrzeszczą na placach i skwerach, a my wykorzystaliśmy w przedstawieniu.

A może trzeba ich zaciągnąć do teatru na "Wroga ludu", by posłuchali edukującego performance'u Chrząstowskiego.

- Spróbujemy do nich dotrzeć, oczywiście. Mogliby wyjść w trakcie, tak jak "premier z Krakowa" na premierze. Co ciekawe, jego małżonka została do końca. Zauważyłem, że generalnie politycy źle znoszą ten fragment spektaklu. Nie lubią konkurencji. Uważają występ Julka za żenadę i amatorszczyznę, bo tylko oni mają prawo mówić o słusznych poglądach, a nie jacyś gówniarze kuglarze.

Ta publicystyka ze sceny jest zaskakująca.

- Aktorzy, oprócz tego, że mówią ze sceny cudzym tekstem, są polskimi obywatelami, inteligentami, mają prawo do wypowiadania swoich poglądów ze sceny, mogą przełamać barierę bierności zarówno swojej, jak i widzów.

W spektaklu doktorowi Stockmannowi, który organizuje wiec ludowy, by obwieścić o skażeniu środowiska, a ściślej mówiąc, wody w wodociągach, zabiera się głos - dosłownie: ludzie z głośnikami na plecach po prostu wychodzą z sali. Może sobie wołać na puszczy.

"Żadnych ataków wobec zwierzchności, żadnej opozycji wobec tych, od których jesteśmy zależni. To nigdy do niczego dobrego nie prowadzi". Czy te diagnozy rozsierdzają polityków?

- Nie wiem. Trudno powiedzieć. Może naiwność głównego bohatera coś im przypomina autobiograficznie... z odległej przeszłości. Zanim dotarło do nich, jak grać, żeby wygrać.

Czym jeszcze dr Stockmann vel Juliusz Chrząstowski prowokuje?

- Ostatnio mówił o skażeniu powietrza. Notabene część widowni przyszła tego wieczoru w maskach. Nie dziwota. Kraków to trzecie pod względem zanieczyszczenia miasto w Europie.

Innym razem opowiedział dowcip z wojny sześciodniowej, po którym wyszła jedna osoba. Przyjechał też do nas dramaturg z Berlina, z Maxim Gorki Theater, który oczywiście znał "Wroga ludu", ale nie zrozumiał naszej rozmowy z widzami. I zdębiał, kiedy usłyszał pytanie jednego z widzów: czy nie boi się pan islamu w Polsce?

Dlaczego zdębiał?

- Bo jest Niemcem o imieniu Mazlum. Bo nie rozumiał, jak można je stawiać w państwie, gdzie na ulicach wszyscy ludzie są biali. A jednak pytanie zadano całkiem serio, w dobrej wierze, zadała je osoba, która nigdy nie spotkała się z ludźmi innej wiary. Lękamy się tego, co nieznane.

Czy to porażka, kiedy wychodzą ze spektaklu?

- Porażką jest letniość. Na jednym ze spektakli Julek Chrząstowski zadał pytanie konkretnej osobie na widowni. Usłyszał w odpowiedzi: ale ja jestem tylko widzem. To, zdaje się, bardzo trafna puenta naszej rozmowy.

Powinien powiedzieć: ja jestem tylko polskim widzem. Dostrzega pan to odmienianie polskości na wszelkie sposoby?

- Polska wstała z kolan, nie widzi pani? Polska jest swojska. Najpierw jestem Polakiem, cała reszta jest potem. Polskość esencją człowieczeństwa. Reszta jest zarządzaniem strachem Narodu. Strach ma znajome oczy i kolosalną przyszłość. Strach wygrywa wybory. Kto wygrywa wybory, bierze za mordę wszystko. Dlaczego? Bo może. Tutaj nie ma: "Dlaczego?". A dobrzy obywatele mówią: ja jestem tylko widzem.

***

12 listopada, po południu. Dzwonię.

Znów protestują. Chcą pana zwolnić.

- Powtórka z rozrywki. Widziała pani te demonstracje, które odbywały się jakiś czas temu pod teatrem? Członkowie Klubu "Gazety Polskiej" czytali "Salon warszawski" na głosy. Jak pani wypisze na YouTubie poetycką frazę "Klata - won!", to pani zobaczy. Smutne.

A może noszą się z zamiarem kolejnej wizyty z gwizdkami? Znów gramy "Do Damaszku". Nie sądziłem, że po raz drugi wejdziemy do tej samej rzeki. To już nudne. Poważnie. Może ktoś ich powściągnie, żeby się nie kompromitowali. Chociaż... przecież jakiś poważny dziennikarz to organizował, bodajże szef Programu 1 TVP swego czasu. Znów ujeżdża konika odzyskiwania narodowej sceny, może dojedzie na Woronicza.

Sądzi pan, że za wymiataniem wszystkiego po poprzednikach stoi nienawiść? Do "tego pierdolenia ponad miarę na każdy temat, tych zbitek słów, co przychodziły do głowy od razu, kiedy tylko poczuli się wyrwani do zajęcia stanowiska" - jak powiadają Strzępka z Demirskim w "Nie-Boskiej".

- Jak śpiewał wielki Lech Janerka: "Obawiam się, że powstaje plan zatykania trąby/ dokładny plan, w którym nie ma już szpar ani dziur".

A sądzi pan, że pana odwołają?

- Nie wiem. Nie jestem wróżem Maciejem. Ale aktorzy Starego zauważyli, że bywa u nas ostatnio na spektaklach Jerzy Zelnik, nawet recenzję "Wroga ludu" wysmażył. Frapująca ponoć. Faraon na czele narodowej krakowskiej placówki? Klękajcie, narody.

Jestem właściwie w połowie kontraktu, ale co to za argument, prawda? "Nie dociekaj! Czy wiele jeszcze zim przed nami, czy właśnie ostatnia spycha Morze Tyrreńskie na oporne skały?". Horacy zawsze na czasie. Czy mnie wywalą i czy od razu? Jak długo będzie nam dane walczyć o teatr, o fenomenalny zespół, o możliwość grania takich spektakli jak teraz? Myślę, że jest jedna osoba w Polsce, która to wie. Ale to nie ja.

***

18 listopada. Znowu dzwonię.

Bezpośrednim zwierzchnikiem Starego Teatru w ministerstwie została pani Wanda Zwinogrodzka, recenzentka "Gazety Polskiej".

- Już krążą wypisy z jej recenzji działalności Starego Teatru. Postulaty uciszenia lewackiego wrzasku. Ale co ja mam na to powiedzieć? Że nie jestem odpowiedzialny za zamachy w Paryżu? Może Alfred Jarry w kongenialnym tłumaczeniu Jana Gondowicza się wypowie słowami księcia Flaczysława: "Naprzód, wiara! Vivat Wacław nieboszczyk! Naprzód, a nawet w tył!".

Ludzie piszą petycję do ministra kultury o zachowanie pana na stanowisku.

- Nieznajomi ludzie. Widzowie. Chodzący do teatru. Kilka procent społeczeństwa. Czapkami nas nakryją, jak dostaną rozkaz. Każdy ma swoje Westerplatte.

3 grudnia. Kolejny telefon.

Pan Konrad Szczebiot, od wczoraj doradca w resorcie kultury, chce przejrzeć rejestracje spektakli Starego Teatru - blisko trzy dni non stop materiału - w celu "pilnego" napisania "recenzji artystycznej strony działalności".

- Bardzo mu się spieszy, więc nie ma czasu przyjeżdżać na przedstawienia. Cóż, prześlemy mu linki. Niech przewija do woli.

***

Jan Klata - ur. w 1973 r., reżyser i dramaturg, dyrektor Starego Teatru w Krakowie, jeden z najważniejszych twórców teatralnych ostatnich lat. Autor głośnych spektakli: "H." (według "Hamleta"), "Sprawa Dantona", "Trylogia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji