Artykuły

Cały ten wstyd to nie my

W przedostatni weekend niebezpiecznego miesiąca zwanego listopadem warszawski Teatr Powszechny zaserwował swoim widzom przyjemność zgoła nieoczekiwaną. Dwa dni z teatrem politycznym, dwa mocne przedstawienia importowane z Węgier i Słowenii. Dwa dni, które w tym listopadzie nie powinny się raczej zdarzyć - pisze reżyserka Weronika Szczawińska w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Aura ostatnimi czasy jest, mówiąc oględnie, dość fatalna, biomet artystyczny kiepski, anomalia goni anomalię. Prezydent kraju dziękuje Teatrowi Narodowemu za jego narodowość, znany reżyser uśmierca w swojej wypowiedzi wciąż żwawą noblistkę, a każdy Polak jest już ekspertem od teatralnych ekscesów.

W takim momencie "Loser" Arpada Schillinga [na zdjęciu] i "Przeklęty niech będzie zdrajca swej ojczyzny" Olivera Frljicia działały jak chwilowe przejaśnienie. Nie napawały może zbytnim optymizmem, ale przynajmniej zachęcały do porzucenia stylowych form rozpaczy i odkurzenia podręczników teatralnej (czytaj: społecznej) guerilli.

Tu jednak następuje dramaturgiczny zwrot mojej opowieści. Jeśli nie byli państwo na spektaklach w Powszechnym, to proszę żałować i wypytać o nie koleżeństwo, które się do teatru wybrało. W tonie rzewnej, dziadowskiej ballady mogę tylko jeszcze wspomnieć, że w odległych czasach (czytaj: kilka lat temu) o bilety na takie spektakle trwałaby pod kasami regularna bitwa. Ale cóż. Okazja już się nie powtórzy, szansa stracona, a teraz zamiast artystami zajmiemy się publicznością. Bo to ona stała się prawdziwą bohaterką tych teatralnych wieczorów, a zwłaszcza drugiego z nich.

Spektakl Frljicia opowiada o konflikcie, jest z konfliktu zrobiony i do konfliktu zachęca. Nie oszczędza się tam nikogo: ani reżysera, ani zespołu. Oberwie też szanowna publiczność. W pewnym momencie jeden z aktorów rozpoczyna monolog po angielsku. Mówi, że zazwyczaj obraża nim społeczeństwo słoweńskie. Jesteśmy jednak w Polsce, dostanie się więc Polakom. Tyrada, szczodrze przetykana kierowanym pod naszym adresem fuck you, trwa długo. Aktor mnoży obelgi. Wypomina zebranym, że pozwolili wygrać agresywnej prawicy. Że są ksenofobami i homofobami. Że zasysają unijne fundusze, a zamykają drzwi przed uchodźcami. Palą kukły Żydów na placach. Są po prostu żałośni. W zasadzie zasługują na całe zło, jakie ich kiedykolwiek spotkało.

My, widzowie, zanosimy się w odpowiedzi śmiechem. Ten śmiech jest oczywiście czymś więcej niż tylko wyrazem rozbawienia czy nerwowym odruchem. To śmiech-komunikat, śmiech kulturalnej Warszawy, która w ten sposób daje sobie samej do zrozumienia, jak bardzo wszystko rozumie. Ja się śmieję, bo ty się śmiejesz, a ty się śmiejesz, bo śmieje się on - a my się śmiejemy wszyscy razem afirmatywnie. I poznawczo. Śmiechem zanosi się dziewczyna siedząca nieopodal mnie. Aktor krzyczy do niej ze sceny. Dziewczyna tłumaczy, że zgadza się z każdym jego słowem. Że leje on miód na jej serce. To prawda - po reakcjach widowni można sądzić, że leje miód na serca nas wszystkich.

Jakiś potężny cud w teatrze sprawił, że obrazę wzięliśmy za pochwałę. Aktorowi przerywały brawa. Był przecież po naszej stronie, mówił to, co czuliśmy, mówił, jak jest. Ktoś wreszcie ujął się za nami. Stanął w naszej obronie. Przeciwko tym ksenofobom, rasistom i antysemitom. Którzy nam to wszystko zrobili, za nas wybrali i nie są nami w żaden sposób. No, może to jacyś nasi kuzyni, ale tacy raczej nie z Warszawy. W sumie obcy.

Nie jestem pewna, czy aktor występujący w świetnym spektaklu Frljicia użył tego wieczora najtrafniejszych z możliwych słów. Ale był chyba bez szans wobec naszego strzelania śmiechem i znakomitego samopoczucia. Którego niniejszym serdecznie gratuluję sobie i wszystkim zebranym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji