Artykuły

Życie za kurtyną

Ten wieczór trwa ponad cztery godziny i nie chce się skończyć. Czas na scenie płynie tak jak na widowni, meble i przedmioty wyglądają, jakby stały tu od dawna. Z głębi sceny dochodzą dalekie dźwięki muzyki, cykady, stukot pociągu, jakby teatr nie miał ścian. Kiedy wychodzę na przerwę, mam pewność, że za żelazną kurtyną, którą opuszczają po każdym akcie, akcja się nie zatrzymuje. Hanna Wendling nadal czeka na swojego męża oficera, który jest na wojnie. Pozbawiony ręki podporucznik Jaretzki pije na umór i marzy o miłości. Komendant Kuhlenbeck bezskutecznie próbuje zaprowadzić porządek w lazarecie na tyłach wielkiej wojny.

Ten wieczór ma jednak swoją kompozycję. Tworzą go adaptacje dwóch opowiadań ulubionych autorów Krystiana Lupy: "Dama z jednorożcem" na motywach prozy Hermanna {#au#890}Brocha{/#} i "Kuszenie cichej Weroniki" według Roberta {#au#796}Musila{/#}. W programie reżyser zwierza się, że tematem, który go najbardziej interesuje, jest czas wielkich przemian, końca starej ery i początku nowej. Stąd wojna światowa, która w opowiadaniu Brocha jest metaforą przełomu. Ja jednak czuję, że bardziej niż te wielkie procesy Krystiana Lupę interesuje sam człowiek, to, co odczuwa, kiedy ponad nim przewala się historia.

Na tym polega siła pierwszej części spektaklu - "Damy z jednorożcem'". Rzecz dzieje się na tyłach frontu, gdzie oficerowie spędzają urlop, gdzie ranni i kalecy zapijają swój ból, gdzie pod pozorami spokoju, rośnie strach. Dopiero nocą, kiedy światła zabawy już pogasną i ostatni skacowany żołnierz dowlecze się do koszar, wychodzą koszmary. Lupa w sypialniach swoich bohaterów inscenizuje ich sny, pełne gwałtu i przemocy, i przez sen krzyczy razem z nimi. A kiedy wojna się zbliża, pokazuje strach ludzi, bezradnie czekających na wyrok w małym pokoju, otoczonym ciemnością sceny.

W "Kuszeniu cichej Weroniki" koniec starej ery i początek nowej pokazano w jeszcze mniejszej skali, mianowicie przy stole. Na kolacji codziennie spotykają się Weronika, Johannes i Ciotka. Komiczny rytuał ciągle tych samych gestów i uwag, towarzyszących nalewaniu wina, nakładaniu ryby i jedzeniu, nagle zostaje zburzony, jakby ktoś wbił gwóźdź w mechanizm zegara. Któregoś razu przy stole pojawia się intruz - Demeter - i już nic nie jest takie samo: z inteligenta Johannesa wychodzi bufon, z Weroniki - dziwka, ciotka dostaje histerii, a rodzinna kolacja pogrąża się w chaosie.

Każdy z aktorów znalazł sposób, aby na żywym organizmie pokazać tak nieuchwytne pojęcia, jak "przełom", "chaos". W bohaterce drugiej części, Weronice (Ewa Skibińska), dziecinna niewinność walczy ze zwierzęcym pożądaniem. Potrafi jak dziecko opatulać się kołdrą, aby za chwilę bezwstydnie rozrzucić nogi w oczekiwaniu na mężczyznę. Aktorstwo polega zazwyczaj na zasłanianiu się rolą, Skibińska przeciwnie - odsłania się, nawet za cenę intymności, i na tym polega wielkość jej roli. Przeciwieństwem Weroniki jest Ciotka (Krzesisława Dubielówna) - zamknięta w sobie, lekko zdziwaczała. Dubielówna potrafi narysować samotność jednym spojrzeniem, którym wodzi za Weroniką.

W "Damie z jednorożcem" Hannę Wendling, która czeka na swego męża Henryka, oficera, gra Halina Rasiakówna. W tej roli jest wielka chwila, gdy pod nieobecność męża, w duszną noc, Hanna jak zwierzę w klatce chodzi po swojej sypialni, czując obecność obcego mężczyzny za zamkniętymi drzwiami. Podobną scenę ma w drugiej części Weronika. Te dwie sceny, w których kobieta i mężczyzna napierają na drzwi, ale nie mają odwagi albo siły ich otworzyć, mogłyby wystarczyć za cały spektakl, którego głównym problemem jest niedosyt miłości. Pożądanie zmieszane z lękiem ma w sobie Henryk (Wojciech Ziemiański). Dużo czasu upłynie, zanim ten zamknięty człowiek odważy się wziąć żonę w ramiona, co czyni tak, jakby to miał być ostami pocałunek w jego życiu.

Do najlepszych momentów spektaklu należały te, kiedy reżyser nakręcony mechanizm życia zostawiał samemu sobie. Kiedy mijały minuty przy stole albo na kanapie i pozornie nic się nie działo, lecz pod milczeniem rozgrywał się dramat. W tych chwilach wrocławski spektakl zbliżał się do lapidarności i głębi krakowskich {#re#2448}"Lunatyków"{/#} według Brocha.

Natomiast kiedy reżyser zaczynał inscenizować "Słownik archetypów i symboli" i pokazywał nam na przykład tors z wydatną męskością, latający nad rozmarzoną Hanną, albo czarnoskórego osobnika, który narzuca kożuch na Weronikę, gdy ta rozmyśla o uprawianiu miłości ze zwierzętami - wtedy niestety spektakl tracił swój fundament w rzeczywistości, stawał się retoryczny. To zastrzeżenie nie zmienia jednak rangi spektaklu, w którym Krystian Lupa jest wciąż tym samym Lupą z {#re#23860}"Marzycieli"{/#} i {#re#15213}"Kalkwerku"{/#} - prowokatorem, który otwiera dla teatru nowe drogi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji