Idiota
Dyskusja o tym, czy adaptować na scenę wielkie dzieła literatury, czy też nie adaptować, rozwija się bez przeszkód. Przeciwnicy wypowiadają się za piórem, zwolennicy po prostu przenoszą do teatru utwory, w których znajdują to, czego im nie dostaje w dramaturgii. Szanse stron nie są równe w tej dyskusji. Racje zawsze są po stronie tych,którzy działają. Nic z tego, co by się pisało nie skłoni ludzi teatru do rezygnacji z możliwości, jakie otwiera przed nimi wielka literatura. A przede wszystkim Dostojewski.
Dostojewski stale powraca na sceny. Ba! sięga po niego nawet film. "Naszą epokę literacką - pisze R. Przybylski w tomie esejów o Dostojewskim - otworzyła twórczość autora "Zbrodni i kary", pełna niespokojnej i męczącej wiedzy o człowieku. Spuścizna piewcy "rozterki i absurdu" szczególnie dobrze współdźwięczy z naszą epoką i jej doświadczeniami. Tego co powiedział o tajemnicach psychiki ludzkiej wielki Rosjanin nic nie jest w stanie zastąpić. Teatry będą sięgały po jego powieści - nie ma na to rady; tym bardziej, że mają rację ci, którzy widzą w takich dziełach jak "Bracia Karamazow", "Biesy", "Idiota" nieomal gotowe dramaty, zakomponowane scenicznie, mimo iż nie dla sceny pisane. Ostatnio zobaczyliśmy w Warszawie "Idiotę" w adaptacji i reżyserii Stanisława Brejdyganta. Inscenizacja, mimo dużej swobody z jaką Brejdygant traktuje tekst, jest dość wierna oryginałowi. Nie tylko w zakresie "litery", lecz także w sferze "ducha". Przy każdej adaptacji staje zawsze ten sam problem: o ile zostało zubożone dzieło literackie przenoszone na scenę, jakich walorów pozbawiła je wersja sceniczna. I za każdym razem lista jest długa. Brejdygantowi też można by niejedno wytknąć. Nie o to jednak chodzi. Mimo pewne niedostatki, w jego spektaklu jest to niezbędne napięcie myśli i uczuć, bez którego nie można sobie Dostojewskiego wyobrazić. W wielu scenach udało się osiągnąć tak właściwą autorowi "Zapisków z domu umarłych" atmosferę grozy, przerażenia możliwościami człowieka w złym i dobrym. Księcia Myszkina gra sam Stanisław Brejdygant. Bardzo oszczędnie, z wielką kulturą. Ten "prawosławny Chrystus", ucieleśnienie najlepszych ludzkich cech. znalazł w Brejdygancie wrażliwego odtwórcę. Bez uciekania się do patologii, bez podkreślania stanów klinicznych. (Myszkin cierpiał - jak wiadomo - tak jak i Dostojewski na epilepsję). Książę Myszkin - jak pisze jeden z krytyków - "jest widmem etycznej doskonałości, budzącym zdumienie, lęk, szyderstwo i miłość, zmuszającym do samopoznanła i samookreślenia. Jego cień odbiera spokój, jego pojawienie się działa jak dynamit - powoduje wybuch, nieuchronnie zapala otoczenie grające dotąd przyziemną komedyjkę pozorów. Ale on tego wszystkiego nie wie, patrzy na świat z dobrotliwie naiwnym uśmiechem ślepca". Reżyser budując spektakl znalazł teatralne ekwiwalenty dla prozy Dostojewskiego - i to już decyduje o powodzeniu przedsięwzięcia. Ale nie tylko. Wszystkie komplikacje tego utworu mogą się ujawnić wyłącznie wówczas, gdy cała obsada aktorska stoi na wysokości zadania. Brejdygant bardzo starannie poprowadził aktorów. Zbigniew Zapasiewicz grający nieszczęsnego kupca Rogożyna i Halina Dobrowolska jako Nastazja Filipowna, mogą zaliczyć te role do swoich sukcesów. Interesująco grali: Tadeusz Bartosik (Lebiediew), Zygmunt Kęstowicz (Ferdyszczenko), Mirosława Krajewska (Agłaja). Niebagatelną zaletą tego spektaklu jest scenografia Zofii Wierchowicz. Wydawałoby się, że na niewielkiej przestrzeni jaką dysponuje Sala Prób Teatru Dramatycznego, scenograf nie może rozwinąć skrzydeł - okazało się inaczej. Lekkie, przezroczyste, ruchome ekrany w każdym układzie tworzą nie tylko funkcjonalne, ale i piękne kompozycje. A wielkie panneau przedstawiające Ukrzyżowanie, które towarzyszy ostatnim scenom, jest znakomite i w pomyśle, i w wykonaniu. Minimalnymi środkami stworzone zostało wizualne dopełnienie dramatu. Jest to oprawa plastyczna z gatunku tych, które wzbogacają spektakl. Zofia Wierchowicz z całą pewnością należy już dziś do grupy najciekawszych naszych scenografów.