Artykuły

Jacek Głomb: Jestem wkurzony. Chcę odzyskać Polskę

- Dziś rozważania, czy zaangażowanie cokolwiek da, czy czymś grozi i czy warto podejmować wysiłek, należy odsunąć na bok. W pewnych sytuacjach życiowych trzeba zachować się przyzwoicie - mówi Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy.

Magda Piekarska: Jest pan wkurzony? Jacek Głomb: Pewnie, że tak. Gdybym nie był, miałbym w głowie tylko teatr. A tymczasem zastanawiam się, jak odzyskać Polskę. A co najbardziej ostatnio wyprowadziło pana z równowagi - zamach na Trybunał czy cenzorskie zapędy ministra kultury? - Z cenzurą sprawa jest ewidentna - nie ma prawa jej być. Koniec, kropka. Ale zamach na Trybunał Konstytucyjny poruszył mnie jeszcze bardziej. I to, jak Kornel Morawiecki mówi, że wola narodu jest ponad prawem. A ja się pytam: jaka wola narodu? Czy głos pięciu milionów obywateli, którzy wybrali Prawo i Sprawiedliwość, można uznać za wolę prawie 40-milionowego narodu? Uczciwiej jest mówić o woli parlamentarnej i to ona w tym momencie jest ponad prawem. Ale jestem wkurzony już od dawna. To jest permanentny stan, który nie zaczął się 25 października tego roku.

Czytałem dokumenty Prawa i Sprawiedliwości przed wyborami, wielu ruchów się spodziewałem, ale nie sądziłem, że zawłaszczanie kraju będzie tak dynamiczne i totalne. I ta moja złość jest skierowana nie tyle przeciwko PiS, ale przeciwko mechanizmowi, który sprawił, że teraz, po 26 latach, musimy wracać do punktu wyjścia. To jest dla mnie największy problem. Nie sądziłem, że trzeba będzie jeszcze komukolwiek przypominać o tak elementarnych sprawach, jak choćby wolność mediów.

Dlaczego tak się stało?

- Ten zamach jednej partii na kraj jest efektem procesu, który toczył się od lat, a którego symptomy przegapiliśmy. Od lat trwa w naszym kraju konflikt polsko-polski, a pęknięcie światów, którego skutki dziś obserwujemy, jest - obawiam się - nie do naprawienia. Od dawna żyjemy w kraju, gdzie obok siebie istnieją dwie Polski. Kto z nas ze świąt czy niedzielnych obiadów nie zna sytuacji, kiedy poruszenie każdego tematu dotyczącego polityki prowadzi do awantury? I trudno się dziwić, bo emocje są ogromne. Zostały jeszcze podgrzane po katastrofie smoleńskiej, kiedy ukonstytuował się założycielski mit prawicy. To pęknięcie pogłębiało się w ostatnich latach, było coraz gorzej, trudniej, a my oddawaliśmy pola. Za mało robiliśmy, żeby rozmawiać z ludźmi. W efekcie te dwie narracje tylko się umacniały.

Zastanawiam się, czy dialog jest w ogóle możliwy. W tym roku po raz pierwszy obserwowałam na żywo marsz nacjonalistów 11 listopada. Demonstracja siły i agresji - z nimi na pewno nie pogadasz.

- A ja pamiętam sytuację sprzed czterech lat. Brałem udział w wyborach do Senatu. I któregoś dnia zawieźli nas tzw. tuskobusem do Lubina, gdzie wpadliśmy w ręce lokalnych patriotów. Spędziłem dwie godziny, próbując z nimi rozmawiać. I wszystkie próby znalezienia języka pozwalającego się porozumieć zakończyły się porażką. To było jedno z moich najbardziej traumatycznych przeżyć. Oni mnie w ogóle nie słuchali. Obrażali tylko mnie, moich kolegów, cały świat. Dlatego jakkolwiek rozumiem chęć działaczy Komitetu Obrony Demokracji, żeby wyjść na ulice i przeciwstawić się brunatnej sile, to jednak obawiam się, że tę konfrontację możemy przegrać. Nie dlatego, że jest nas mniej czy jesteśmy gorzej zorganizowani, ale ponieważ jesteśmy normalniejsi, poruszamy się w granicach prawa i to nas gubi. Oni mają petardy, przekleństwa, a my mówimy o wolności i demokracji. I dlatego na ulicy możemy ponieść porażkę.

Powinniśmy rzucać petardami i przeklinać?

- Oczywiście, że nie. Ale jeżeli druga strona robi to konsekwentnie, a na sztandarach ma język nienawiści, to my z językiem pokoju jesteśmy słabsi, jeśli chodzi o siłę przekazu. Może za rok, dwa te nasze hasła będą miały większą siłę przebicia, ale dziś tak to właśnie wygląda.

Jeśli więc nie uliczne marsze, to co?

- Trzeba pozytywistycznej pracy, wielu prób docierania z naszym przekazem do ludzi. Bo Platforma Obywatelska, formacja dawniej mi bliska, poniosła porażkę właśnie dlatego, że przestała z ludźmi rozmawiać. To, co robiła, to nie był dialog, ale wygłaszanie komunikatów. Dlatego właśnie grupa rozczarowanych wyszła z domów i wygrała wybory. I teraz trzeba odrobić tę lekcję - docierać do ludzi z argumentami, przekonywać, jakie czyhają na nich dziś, podczas rządów PiS, niebezpieczeństwa - od ekonomicznych po ideowe. Stąd mój pomysł wędrownego eventu "Kocham wolność", upowszechniający tę istotną sprawę. Wprowadzenie go w życie będzie trudne - jest zima, idą święta. Ale jestem zdeterminowany, żeby ruszyć jak najszybciej. Szykuję się na długi dystans, bo jestem przekonany, że czeka nas długi marsz. Dziwię się różnym optymistom, którzy przewidują, że sytuacja zmieni się już za rok, może dwa. Tu jestem pesymistą - daj Boże, żeby to trwało jedną kadencję.

Jak chce pan odzyskiwać Polskę?

- Mam prostą historię w głowie - grupa objazdowych artystów, bus, proste nagłośnienie, place w małych miasteczkach. Przede wszystkim chcę wyjść z Facebooka, bo to, że cała Polska tam siedzi, jest tylko złudzeniem. Chcę dotrzeć do Chojnowa, Jawora, Prochowic, gadać do ludzi i rozmawiać z nimi. To wciąż świeży pomysł, dopiero go dopracowujemy, ale kiedy o tym myślę, wyobrażam sobie dawne występy uliczne. Rano ruszamy w trasę, zaliczamy dwa, trzy miasteczka dziennie. Prezentujemy program artystyczny, rozdajemy ulotki, rozmawiamy z mieszkańcami.

Wędrowni artyści uliczni często posługiwali się satyrą - wyśmiewali panów, polityków, urzędników. Pójdzie pan tą drogą?

- Na pewno nie chcę nikogo wyśmiewać. "Kocham wolność" to walka o coś, a nie z czymś. I jestem przekonany, że da się o wolności mówić w sposób atrakcyjny, inteligentny, zabawny, a jednocześnie mocny. Tym bardziej że w naszej tradycji literackiej są utwory, które niosą ze sobą taki przekaz. Choćby Juliana Tuwima "Do człowieka prostego".

" Gdy zaczną na tysięczną modłę/ Ojczyznę szarpać deklinacją/ I łudzić kolorowym godłem,/ I judzić historyczną racją,/ O piędzi, chwale i rubieży,/ O ojcach, dziadach i sztandarach,/ O bohaterach i ofiarach" - pisze Tuwim, kończąc swój wiersz: "Bujać to my, panowie szlachta". To ostry w wymowie, pacyfistyczny protest.

- A sądzi pani, że nie mogą nas na wojnę wysłać? W "Kocham wolność" ważne jest, żebyśmy nie byli smutni - to musi być jasny projekt. Staram się nie robić go z wkurwem, bo życie na wkurwie daje małe szanse na nadzieję. Ale jesteśmy dopiero na początku. I myślę przede wszystkim, jak to technologicznie ugryźć. Jest zima, przed czwartą po południu robi się ciemno. A tutaj chodzi o to, żeby ktoś nas zauważył.

Bardzo się ucieszyłem z inicjatywy Komitetu Obrony Demokracji. Jakiś czas temu rozstałem się z polityką - to, co zrobiła ze sobą PO, potwornie mnie rozczarowało. A tutaj nagle pojawił się fajny obywatelski ruch. Ujęła mnie tu pozytywna energia. Dla wielu działaczy ostatnim doświadczeniem politycznym był stan wojenny czy działalność Pomarańczowej Alternatywy. Potem na ćwierć wieku wycofali się z polityki, bo uznali, że jest normalnie, w każdym razie nie było tak zdecydowanej próby ujednolicenia państwa. Ludzie mają w sobie poczucie pewnej oczywistości - w dzisiejszych warunkach rozważania, czy to coś da, czy to czymś grozi i czy warto się angażować, należy odsunąć na bok. W pewnych sytuacjach życiowych trzeba zachować się przyzwoicie.

* Jacek Głomb - historyk, reżyser teatralny i filmowy; dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy; laureat m.in. Nagrody im. Konrada Swinarskiego (za "Balladę o Zakaczawiu") i kilku nagród w Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Sztuki Współczesnej (za spektakle "Zły", "Ballada o Zakaczawiu", "Zabijanie Gomułki"); założyciel Fundacji "Naprawiacze Świata", lider Ruchu Społecznego "Porozumienie dla Legnicy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji