Kolumbowie
Ten felieton nadsyłam z Warszawy. Krakowianie podobno niechętnie jeżdżą na północ, choć stolicy, mimo wszystko, ominąć się nie da. Już nie tylko z nakazów administracyjnych, lecz po prostu dla poszerzenia choćby wrażeń teatralnych czy koncertowych. Dzieje się zaś tu w ostatnich tygodniach bardzo wiele. W uszach mamy jeszcze konkurs szopenowski, który dotychczas jest aktualny, a to ze względu na spory, dotyczące werdyktów sędziowskich, przed kilkunastu dniami Lucjan Kydryński zapowiadał wielką bombę jazzu - panią Fitzgerald, a na dodatek, poza setką przeróżnych imprez, teatry bez przerwy sypią premierami. W ciągu pierwszej dekady kwietnia pokazano publiczności przeuroczy "Żywot Józefa" Mikołaja Reya w znakomitej reżyserii Kazimierza Dejmka i równie szlachetnej scenografii Andrzeja Stopki, potem "Kolumbów" Bratnego w przeróbce i inscenizacji Hanuszkiewicza, dalej "Kucharki" Nory Szczepańskiej w Kameralnym i jeszcze tam coś.
W foyer teatru Powszechnego na Pradze wisi, pośród innych autorów granych na tej scenie, także i portret Romana Bratnego. Pod nim anonimowa ręka zawiesiła trzy czerwone goździki. Wygląda to trochę niesamowicie, niczym - odpukać - pod konterfektem nieboszczyka, ale intencje w lot wszyscy rozumieją. To warszawianie dziękują po prostu autorowi za tę sztukę (no i za książkę, na podstawie której Hanuszkiewicz dokonał adaptacji) tak bardzo warszawską, obejmującą największy dramat historyczny tego miasta - Powstanie roku 1944.
Prawdę powiedziawszy, to powstanie nie miało jeszcze swego dobrego odbicia na polskiej scenie. Działo się to z różnych względów; raz szerszy obraz, odbijający prawdę, przekreśliły lata wypaczeń stalinowskich, drugi niskie loty artystyczne tej czy innej sztuki. Wiadomo było tylko, że w naszej powojennej literaturze jest świetna powieść epicka Bratnego - właśnie owi "Kolumbowie, rocznik 20". Szła ta książka jak. woda, miała wiele wznowień, a bodajże przed pięciu czy sześciu laty została uznana w plebiscycie "Życia Warszawy" za najlepszą rzecz po wojnie.
I oto Hanuszkiewicz przeniósł ją na scenę. Do jego techniki filmowego budowania przedstawienia pasowała mu nie najgorzej; choć, kto świadom rzeczy, zdawał sobie sprawę z trudności tego przedsięwzięcia. Trzytomowa "kobyła" wymagała przenikliwego wyboru wątków. Hanuszkiewicz zrobił to, jak się wydaje, optymalnie trafnie. I otrzymaliśmy widowisko momentami fascynujące. Groźne, dynamiczne, polskie i warszawskie. W czasie przerwy ludzie mówili do siebie szeptem. Recenzentka filmowa z NRD, która była na premierze prasowej, zasłabła i nie mogła wytrzymać dłużej owej dramatycznej rekonstrukcji historii, pokazanej poprzez wypadki sceniczne.
Krzywią się niektórzy ludzie teatru, że "Kolumbowie" u Hanuszkiewicza - to nie dramat, lecz reportaż. Nie szkodzi. Przedstawienie się ogląda i przeżywa silniej, niźli niejedną sztukę o tradycyjnym ładunku psychologicznym. Bo - jak się okazuje - choć popowstaniowe gruzy dawno znikły z ulic stolicy, choć mamy poza sobą 21 lat od 1 sierpnia tamtego roku, wszystko w nas jest jeszcze żywe. Wystarczy jedno stare zdjęcie, potrącona o tamte lata aluzja, by pamięć natychmiast zrekonstruowała dawne obrazy. Cóż dopiero w atmosferze przedstawienia teatralnego na temat powstania i tragedii zagubionych pokoleń, roczników lat dwudziestych. Widać, mamy już te kości przetrącone na całe życie - i na nic wszelkie kuracje.
A młodzieży nie zaszkodzi przypomnieć prawdę o bohaterstwie Warszawy i o hitleryzmie. No i o dalszym dramacie Kolumbów, już po powstaniu, kiedy - niepewni, zagubieni w nowej rzeczywistości, nasrożeni i nieufni - szukali jednak platformy porozumienia, współistnienia i organizowania nowego życia. Często jednak natrafiali na rafy stalinowskiej wrogości.
W Powszechnym spektakle idą przy nabitej sali. Na Pragę ciągnie - jak to się powiada - pół Warszawy. Po "Zbrodni i karze", "Weselu", "Przedwiośniu" - "Kolumbowie" są nowym sukcesem teatru prowadzonego przez Adama Hanuszkiewicza. O tej scenie, leżącej przecież na uboczu od modnej Mokotowskiej, Krakowskiego Przedmieścia czy placu Teatralnego, jest coraz głośniej.