To nie Kolumbowie!
Po podniesieniu kurtyny - na scenie młodzi chłopcy i dziewczęta z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu, w gorącej, podnieconej krzątaninie. Okrzyki, nerwowy śmiech, bieganina, suchy chrzęst repetowanej broni. Więc jednak. Więc nareszcie wybija "godzina W"!
Scena ta wydobywa w nas zepchnięte gdzieś głęboko i przywalone pracowitym, trudnym, bogatym dwudziestoleciem, emocjonalne podłoża tamtych dni "krwi i chwały" i w ich kontekście, na ich fali, fali własnych przeżyć i doznań, odbieramy już do końca całe przedstawienie. Opukuje ten spektakl nasze obolałe miejsca i nasze zamarłe dawno emocje, wyzwalającą radość i piekącą gorycz, pod rytm scenicznych wydarzeń podkłada się nasza powstaniowa biografia.
Ale coraz częściej do głosu dochodzi ostra refleksja, wyzwalająca nas z emocjonalnej magii sceny i własnych wspomnień, przeradzając się w pytajniki, opory i osiągając niekiedy kulminację sprzeciwu.
Te mieszane uczucia i intelektualne doznania towarzyszyły już nam przed dziesięciu laty przy lekturze trzy tomowej powieści Romana Bratnego "Kolumbowie rocznik 20", jednak skondensowana, skrótowa, urealistyczniona jej wizja sceniczna - mimo upływu czasu - zaostrza tylko te nasze doznania i refleksje z tamtej lektury. Być może także i dlatego, że wielu bohaterów powieści, okrojonych w scenicznej wersji z ich bogatej biografii popowstaniowej (adaptacja sceniczna bazuje jedynie na drugim i trzecim tomie, włączając tylko niektóre elementy tomu pierwszego) ma uproszczoną, niekiedy niezbyt jasną i dostatecznie pogłębioną motywację działania, aktorzy muszą uzupełniać te postaci podtekstem.
Ale nie tylko o to chodzi. Powieść Bratnego, o licznych wątkach autobiograficznych, jedyna u nas powieść, mająca ambicję ukazania panoramy losów młodego "akowskiego pokolenia", osiągnęła to, o czym marzyć może tylko każdy pisarz: weszła w potoczny język jako uogólnienie. O dzisiejszych czterdziestolatkach tej formacji pokolenia, a trzydziestolatkach w okresie ukazania się książki, mówi się jako o "roczniku Kolumbów", z całym kontekstem ideowego bagażu powieści. W ten sposób wyrósł u nas mit o "poakowskim pokoleniu", zdruzgotanym bezlitośnie przez historię naszego dwudziestolecia, tragicznym w swych bezskutecznych próbach przedarcia się przez własną biografię do Polski Ludowej, do socjalizmu. Przedstawienie w warszawskim Teatrze Powszechnym umacnia ten mit, sankcjonuje go, sugestywnie go uplastycznia i weryfikuje. Tym sugestywniej, że zarówno sztuka (bo literacki wkład A. Hanuszkiewicza wykracza daleko poza ramy "scenicznej adaptacji") jak i przedstawienie (natchniona, obfitująca w kapitalne wręcz skrótowe sceny i plastyczne obrazy, logiczna w toku narracyjnym i w warstwie ideowej inscenizacja oraz wnikliwa, sprawna reżyseria A. Hanuszkiewicza) - ze względu na swe wysokie walory artystyczne zasługuje na pełne uznanie. I dlatego też właśnie to znakomite przedstawienie, utrwalające tak sugestywnie "mit Kolumbów", wymaga tym bardziej przemyślanych, zobiektywizowanych doświadczeniem dwudziestolecia, korekt.
Więc najpierw zastrzeżenia dotyczące uogólnienia, zawartego zarówno w tytule powieści jak w tytule przedstawienia: "Kolumbowie rocznik 20".
Kim jest Kolumb? Jest podczas powstania (a w powieści w okresie przedpowstaniowym również) młodym, odważnym, sympatycznym chłopcem z kompleksem żydowskiego pochodzenia, lubianym i cenionym przez swych młodych przyjaciół. Ale kiedy po wyjściu z oflagu przychodzi decydująca chwila wyboru i decyzji - Kolumb wraz z dwu innymi byłymi powstańcami warszawskimi pozostaje na Zachodzie, prowadząc na dużą skalę mętne i ciemne interesy, by "używać świata", tego świata, który wkroczył w początek jego młodości, spotworniały i okrutny. Wielu takich Kolumbów pozostało na Zachodzie i nie ma podstaw, by ich dziś sądzić. Ale jeszcze więcej powróciło do kraju. Byli często pełni lęku i nieufności, wracali jednak. Nie głaskano ich tu po główce, zbierali często cięgi, więcej było rąk karzących niż pomocnych. Ale właśnie - to nie byli Kolumbowie. Bo Kolumbowie - zostali. Poza Polską, czasem przeciw niej. Więc to pierwsze zastrzeżenie. Nie ono jednak jest najistotniejsze. Bo przyjmując nawet terminologię powieści i teatru, w jakiej "pokoleniem Kolumbów" obejmuje się całe młode "poakowskie pokolenie", a więc abstrahując od popowstaniowej biografii Kolumba, trudno i powieści i teatrowi przyznać prawo do uogólniającego rozciągnięcia powojennych losów kilku byłych akowców z kręgu Kolumba - na całe młode poakowskie pokolenie.
Kształtowali bowiem wprawdzie - mniej czy bardziej świadomie i aktywnie - swoje losy w podobnych uwarunkowaniach politycznych, społecznych, niemal wszyscy stanęli przed tym samym trudnym, bo równającym się niekiedy przekreśleniu samego siebie, problemem ostatecznego wyboru ideowego, i to w sytuacji, kiedy istniała tylko alternatywa: za czy przeciw, wróg czy sojusznik, legalne aktywne życie, pełne trudności, bolesnych niespodzianek, ale i jasnej choć odległej perspektywy, lub coraz bardziej schodzące na bandytyzm, podziemie polityczne, las. To prawda. To wszystko prawda.
Ale czy właśnie typowy dla tamtych czasów był tragiczny los Zygmunta, wspaniałego i dzielnego dowódcy i kompana, który dokonał wyboru już w końcowych dniach powstania, przeprawiając się wraz z tragicznymi niedobitkami kościuszkowskiego desantu z Czerniakowa na wyzwoloną Pragę, by w szeregach Ludowego Wojska Polskiego walczyć już jawnie i skutecznie z hitlerowskim okupantem, ścigając go aż po Berlin, a potem równie skutecznie, jako dowódca jednostki KBW, walczyć z bandami UPA, a mimo to, w wyniku podejrzliwych i szkodliwych "czujnych nadgorliwców" pozwolić się zepchnąć na bezwyjściowe pozycje podziemia? Czy typowy jest los jego przyjaciela Jerzego, który zostawił na Zachodzie Kolumba, podejmując - za siebie i za Czarnego Ola - trudną decyzję powrotu do kraju, gdzie powierzono mu redakcję "Głosu Pokolenia" przeznaczonego dla "oswojenia" z Polską Ludową i uaktywnienia patriotycznego b. młodych akowców i gdzie zginie od skrytobójczej kuli podziemia, z inspiracji swego przyjaciela Zygmunta?
A inni jego przyjaciele i towarzysze, którzy powrócili lub pozostali w kraju? Czarny Olo? Bez Jerzego będzie bezradny, zagubiony - jedno spotkanie z kimś z podziemia może fatalnie zadecydować o jego dalszym losie.
A Malutki, bohater zamachu na Kutscherę, który wplątany przez kombinatora Kosiorka w różne afery, popełnia w więzieniu samobójstwo? A była prostytutka, dzielna łączniczka Kryska, która wraca do swego "zawodu", tyle że już na "wyższym piętrze", zalegalizowana poza tym pozycja konfidenta? A b. żołnierz GL i powstaniec Mech, późniejszy dzielny komendant posterunku MO, który omotany podejrzliwością i nieufnością nadgorliwców musi skapitulować i opuścić ważną placówką z uzasadnioną, gryzącą goryczą w sercu?
Pamiętamy tamte czasy. Nie były łatwe. Obiektywnie wroga i szkodliwa działalność różnych nadgorliwców i fanatyków wyrządziła niewątpliwie wiele zła, krzywdy, bezprawia, a odczuło to szczególnie wielu byłych akowców. Ale czy tamte czasy niosły tylko bezprawie, krzywdy i zło? I czy całe "poakowskie pokolenie" podzieliło los Kolumba oraz Jerzego, Zygmunta, Mecha czy Kryski i Malutkiego?
Powojenna, pisana przez następne lata biografia setek i tysięcy byłych akowców, znana chyba również i autorowi powieści (jak też i jego własna biografia chociażby) i twórcy przedstawienia - przeczy temu uogólnieniu. To nie Kolumbowie odbudowali i budują nadal Polskę Ludową, chociaż w okresie okupacji, a często i w pierwszych latach powojennych ich losy były zbieżne. To nie Kolumbowie.
I w powieści i na scenie jako zwycięzcy pozostają: obłędnie podejrzliwy, obiektywnie szkodliwy w swej działalności kapitan Informacji Nowicki, były kolaboracjonista, a zaraz po wojnie "partyjny" redaktor Żaboklicki, który wygryzł Jerzego z "Głosu Pokolenia" oraz sprytny kombinator i aferzysta, który w czasie okupacji "kompinował" z Niemcami, a po wyzwoleniu rozpoczął bardzo szkodliwą dla kraju, gangsterską "działalność gospodarczą" - Kosiorek.
Któż więc odbudował i zbudował to wszystko, co dziś słusznie napawa nas dumą i radością? Kolumbowie, którzy zostali na Zachodzie? Ich przyjaciele, przetrąceni lub zmiażdżeni w kraju przez rewolucję? Czy może Nowiccy, Żabokliccy i Kosiorkowie? Pomiędzy jednymi a drugimi były, rzecz jasna, milionowe masy, które uczciwie zabrały się do odbudowy spalonego domu, była wzrastająca i potężniejąca z roku na rok klasa robotnicza, było pracujące chłopstwo. Ale wśród tych milionowych rzesz budowniczych Polski Ludowej znaleźli swe miejsce także b. akowcy, w tym również z Powstania Warszawskiego, którzy nie mieszczą się i nie chcą się mieścić w fałszywym uogólnieniu powieści Bratnego i przedstawienia Hanuszkiewicza.