Artykuły

Młotem w pierś

Oryginalne przedsta­wianie przygotował na początek nowego sezonu Teatr Dramatyczny. Pierwsza to zarazem premiera tej za­służonej sceny pod nowym Kierownictwem Jana Bratkowskiego. Mamy więc prawo traktować "Kroniki królew­skie" jako zapowiedź progra­mową, jako rzecz otwierającą nową perspektywę teatru na najbliższą przyszłość. Jeśli tak, przyszłość ta nie będzie po­zbawiona sprzeczności, tak jak nie jest pozbawione wewnętrz­nych sprzeczności to pierwsze przedstawienie.

Prezentując w jednym spek­taklu wybór fragmentów pa­tetycznych dramatów i rapso­dów Stanisława Wyspiańskiego, których wspólnym tematem są dzieje narodu polskiego, teatr pragnął zrealizować kilka ce­lów, święcąc zarazem setną rocznicę urodzin wielkiego Autora, ojca nowoczesnego na­szego teatru. Są wśród tych celów i doraźne, związane z chwila bieżącą,jak podjęcie zamówienia na rzecz krzepiącą tradycje naszej państwowości, nawiązującą do grzmiącej chwały naszych dzielnych królów, których mieliśmy wszak niemało - są i cele z dalszą i trwalszą zapewne perspektywą, jak jeszcze jed­na próba odnowienia i utrwa­lenia polskiego "teatru monu­mentalnego", który przecież wziął się właśnie z ducha Wyspiańskiego. Ów "teatr ogromny" Ludwik René jako inscenizator i reżyser przed­stawienia buduje na scenie z pomocą scenografa Jana Ko­sińskiego z wielka precyzją i znajomością rzeczy, ale prze­cież nie na chłodno, z war­sztatowa jedynie pewnością rę­ki i umysłu - a z pasja, da­jąc się porwać nawet nieja­snym czasem ideom i porywa­jąc w ślad za sobą widownię. Trzeba jednak zastrzec od razu, że przedstawienie nie jest równe i owe momenty po­rywające, skupione zwłaszcza pod koniec widowiska, poprze­dzone są scenami znacznie mniejszej siły, rodem raczej z opery niż z "teatru ogromne­go". Oto i sprzeczności, o któ­rych wspomniałem na począt­ku. Nie najważniejsze wśród nich są te skłócone ze sobą elementy formalne dzieła Lud­wika René'go.

Najważniejszą sprawą "Kronik królewskich", sprawą za­razem najbardziej dyskusyjną i problematyczną, jest nawią­zanie przez Ludwika René'go do nieustannej walki polemicz­nej, jaką toczył Wyspiański z romantyczną tradycją pojmo­wania naszej sprawy narodo­wej, dążąc do postawienia własnej, nowoczesnej perspek­tywy. W walce tej wielekroć ulegał wielkim romantykom, wielekroć zwyciężał w poetyc­kich bojach - kochając i nie­nawidząc. W tej walce po­wstało przede wszystkim "Wyzwolenie" (którego mocny fragment zawierają "Kroniki królewskie"), powstał także ra­psod "Kazimierz Wielki" (któ­rego fragmenty wiążą cały spektakl i mocnym akcentem go pointują). Zmagając się z mitami, których władza kre­powała umysły i ręce, ale bez których naród mógłby prze­stać być sobą. Wyspiański do­szedł do rozwiązania sekretu: odrzucił nie mity, lecz misty­fikacje. Tak trzeba przecież rozumieć bluźniercze ciśniecie młotem w pierś romantyczne­go geniusza, który omamia społeczeństwo narodowo-cmentarna frazeologia. Ta scena kończy przedstawienie "Kronik królewskich" a inscenizacja Ludwika René'ego nawiązująca dosłownie do sceny obrzędu z mickiewiczowskich "Dziadów" nie pozostawia miejsca na wątpliwości, w czyją pierś młot był wymierzony. Inna sprawa, czy młot we właściwą pierś uderza? Mam tu pewne wątpliwości. Sprawa jest tym bardziej ważna, że chodzi nie o szty­let, szpadę, truciznę, lecz młot, narzędzie pracy. Ważna to su­gestia Wyspiańskiego, iż wy­zwolenie z bezpłodnych misty­fikacji, odrodzenie, uwolnienie narodu przyjdzie ze źródeł społecznych innych niż te, z których czerpał i którymi ży­wił się romantyzm. Ma to znaczenie szczególne z dzisiej­szej perspektywy kraju, który nieustannie dąży do utrwale­nia swego bytu między innymi również poprzez poszukiwanie tradycji historycznej najpłod­niejszej dla ukształtowania współczesnego sposobu myśle­nia o sprawach państwa i na­rodu - z perspektywy kraju, w którym społeczeństwo skła­da się wyłącznie z ludzi pra­cy.Wyspiański, będąc w wielu dziedzinach protoplastą naszej współczesności, jest też ojcem duchowym starań następnych pokoleń naszych pisarzy, pu­blicystów, polityków i filozo­fów, by iść ku Polsce realnej - rzeczywistej, normalnej. Te starania godne są niewątpliwie entuzjazmu i poparcia pod warunkiem, że w buncie przeciw dawnej, tradycyjnej filozofii narodowej, która tyle szkody nam przyniosła, nie gubią rzeczy, bez których państwo nasze i naród przestaną być so­bą, stracą to, co je wyróżnia­ło od innych. Rozumiał to dobrze Wyspiań­ski w "Wyzwoleniu", miotając się w zaklętym kręgu pośród rzeczy, które kochał i niena­widził. Obawiam się, że "Kro­niki królewskie" w tym są niewierne Wyspiańskiemu, iż podejmując istotną problema­tykę jego dzieła, bijąc młotem w pierś mistyfikacji, i w swej wymowie politycznej - a jest to przecież teatr polityczny - popierając marsz ku Polsce normalnej, odrzucają zbyt wiele, podsuwając w to miej­sce niezbyt klarowne i nieja­sne idee zaczerpnięte z za­mierzchłej przeszłości jagiel­lońskiego mocarstwa. Wyję­te z różnych, dość zresztą słabych dramatów historycznych Wyspiańskiego, ułomki scen krzepią, ale nie lepią. Dwie romansowo - polityczne historie z naszych dziejów - Zygmunta Augusta sprawa z Barbarą i królowej Jadwigi sprawa z ukochanym niemieckim księ­ciem - niczego ciekawego nie wnoszą, a obie dość są naiwne. Ona chciała Niemca, on nie chciał Niemki - i tak wiado­mo, że nie skończyło się to najlepiej. Wyjątek z "Króla Kazimierza Jagiellończyka", który kończy się wspólną ko­lacją króla z kardynałem, spo­żytą w imię realnych intere­sów państwa, także nie rozjaś­nia podwójnej perspektywy - wstecz i ku - jaką prezentu­ją "Kroniki królewskie". Spośród aktorów grających wybitne role w tym bardzo ciekawym przedstawieniu trze­ba przede wszystkim wymie­nić Zbigniewa - Zapasiewicza, który bardzo mocno i pięknie zakończył widowisko oraz Ignacego Gogolewskiego w roli Zygmunta Augusta

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji