Artykuły

Małgorzata Krzysica: Połykam łzę i idę dalej

Aktorka krakowskiego Teatru Ludowego. Aktorka, dodajmy, śpiewająca - nagrała trzy płyty: "Eurydyki", "A Jednak Miłość" (Z Duetami m.in. z Januszem Radkiem, Maciejem Maleńczukiem i Muńkiem Staszczykiem) i "Yavmir". Prywatnie - mama dwóch wspaniałych córek. Właśnie obchodzi okrągłe urodziny, ale że kobiety o wieku nie rozmawiają, umówiłyśmy się, że nie napiszemy które.

Czuje się pani kobietą dojrzałą?

- Jestem kobietą dojrzałą, więc trudno, żebym się czuła inaczej. Natomiast faktem jest, że kompletnie się nie poczuwam do mojej metryki. Kiedy byłam młodą dziewczyną, kobiety czterdziesto- czy pięćdziesięcioletnie uważałam za staruszki. A teraz czuję się bardzo młodo. Jest to dla mnie czas pełni - jako kobiety, matki i artystki. Zupełnie mi te cyferki nie pasują!

Jakie są zalety bycia dojrzałą kobietą?

- Plusem jest wiedza, którą nabywamy na przestrzeni tych wszystkich lat. Gdybym jako dwudziestolatka posiadała mądrość życiową, którą mam teraz, i wszystkie doświadczenia, zarówno dobre, jak i złe - to może inaczej pokierowałabym życiem. Teraz pewnych rzeczy nie da się odwrócić, więc trzeba po prostu iść do przodu. Druga rzecz to świadomość uciekającego czasu i związana z tym ogromna chęć życia i cieszenia się każdą chwilą, tu i teraz. Dzieciaki rosną i to jest proces nieodwracalny. Nie da się powtórzyć tej cudownej chwili, kiedy maleńka rączka chwyta cię po raz pierwszy za palec! Dlatego uważam, że szkoda czasu na marudzenie, na żale. Jeżeli coś lub ktoś mi nie odpowiada, odwracam się na pięcie i idę dalej. Nie życzę źle, nie przeklinam, nie zazdroszczę. Po prostu sięgam po własne szczęście i pracuję nad wybaczeniem.

A minusy?

- Czuję się młodo i nie uważam, żebym straciła coś jako kobieta. Oczywiście, ciało ma swoje prawa. Facet na ulicy obejrzy się raczej za dwudziestką, która ma nogi do samego nieba i piękne, jędrne ciało. Sama patrzę z podziwem, jeżeli spotykam cudowną dziewczynę, i nie ma w tym żadnej dwuznaczności. Natomiast w dojrzałej kobiecości, w związku dwojga dojrzałych ludzi i ich intymności może być o wiele więcej piękna i namiętności niż w młodzieńczym zauroczeniu.

Starszą córkę, Kasię, urodziła pani w wieku 36 lat, młodszą, Zosię - w wieku 42. Jakie jest to późne macierzyństwo?

- Tak mi się życie ułożyło. Te dwie cudowne dziewczynki to był dar. Dojrzała kobieta ma inną świadomość macierzyństwa. Nawet w czasie porodu ma inne doświadczenie bólu i jego cudnego efektu. Młode kobiety się go boją, zupełnie bez sensu, bo jest on naturalny i nie przekracza progu wytrzymałości. Poza tym dojrzała matka ma więcej cierpliwości, dystansu do rzeczywistości, inaczej dzieciom pewne rzeczy tłumaczy. Wprowadzam córki w życie bogata o własne doświadczenia.

Zmieniłaby pani coś w swoim życiu, gdyby można było cofnąć czas?

- Na pewno nie zmieniłabym zawodu. Pamiętam, że już jako kilkuletnia dziewczynka udawałam, że wychodzę na scenę. Brat latarką puszczał mi kółeczko na ścianę, a ja brałam widelec i śpiewałam jak do mikrofonu. W szkole podstawowej i średniej wszystkie akademie były moje, że o koncertach recytatorskich nie wspomnę. Decyzja o zdawaniu do szkoły teatralnej chyba nikogo nie zdziwiła. Założyłam, że będę próbować do skutku, a zdałam za pierwszym razem. Dyplom miałam szczęście obronić u prof. Jerzego Stuhra, który do dzisiaj jest moim ukochanym profesorem i wzorem - jako człowiek, humanista i aktor. Na ostatniej płycie jest dla niego osobista dedykacja.

Jaką rolę wspomina pani najlepiej?

- Trudne pytanie! Każdą rolę trzeba kochać, bo inaczej nie jest się w stanie jej zagrać.

Najtrudniejszą rolę w życiu zagrałam w spektaklu telewizyjnym "Dzieci Arbatu" Kazimierza Kutza. Grałam Katię - symbol Matki Rosji, dziewczynę czystą i pełną kobiecości. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że w pewnym momencie Kutz wymyślił, że Katia przez cały czas będzie naga... Tam były sceny zbiorowe, do studia na Krzemionkach zwieziono tony ziemi i ja po tym ugorze szłam boso, a z boku był cały ansambl - Jerzy Trela, który grał Stalina,

Krzysiu Globisz, cała plejada krakowskich artystów plus statyści, młodzi chłopcy, którzy robili za wojsko.

Nie tylko na scenie postrzegano panią przez pryzmat fizyczności.

- Natura obdarzyła mnie sporym biustem i przez wiele lat był on dla mnie ogromną przeszkodą. Nikt nie traktował mnie poważnie - mężczyźni patrzyli na mnie przez pryzmat cielesności, kobiety - z zazdrością, a reżyserzy nie wiedzieli, co zrobić z takim seksapilem. W filmach erotycznych nie zgodziłam się grać, natomiast w wielu normalnych" produkcjach nadmierna seksualność jest przeszkodą. Zawsze chciałam zagrać kobietę o wielkiej wrażliwości, pokazać na scenie różnorodność kobiecej natury - od sekutnicy poprzez zdruzgotaną histeryczkę do kruchej, jasnej i niezwykle pięknej istoty, z nadzieją patrzącej w przyszłość. Może jeszcze się zdarzy...

W wywiadach wspomina pani, że nie było jej dane zagrać wymarzonej roli Ofelii.

- Ofelia to symbol bierności, a we mnie zawsze widziano mocną kobietę. A przecież to, że kobieta daje sobie radę w życiu, nie znaczy, że w środku nie jest delikatna! O tej kruchości też chciałabym opowiedzieć, bo postacie, które gramy, są odzwierciedleniem nas samych, naszych przemyśleń i doświadczeń. Aktor zawsze pokazuje siebie. Jednak skoro o "Hamlecie" mowa, to teraz metrykalnie bliżej mi do Gertrudy. To postać tragiczna, piekielnie trudna do zagrania. Nie ma dużo materiału słownego, a trzeba pokazać ogromną tragedię kobiety i matki.

Kiedy zdała sobie pani sprawę, że na Ofelię jest już za późno?

- W pewnym momencie pojawiają się obsady, w których już nie jesteś dziewczynką. Dostajesz role dziewczyn, potem kobiet, wreszcie jesteś w obsadzie kobiet dojrzałych. I to jest naturalna kolej rzeczy. Na Scenie Pod Ratuszem gramy teraz spektakl "Gąska" Mikołaja Kolady, o związku dwojga dojrzałych ludzi. Publiczność reaguje fantastycznie, ludzie równocześnie śmieją się i płaczą. Bo opowiadamy o nich samych.

Podobają się pani współcześni mężczyźni? Wie pani - brody na drwala, koczki. rurki...

- Danuta Rinn już w latach 70. śpiewała: "Gdzie ci mężczyźni?". Na co właściwie ona wtedy narzekała?! Jestem bardzo otwartą i tolerancyjną osobą, natomiast nie przemawiają do mnie mężczyźni ze strzyżoną bródką. Lekki, powiedzmy trzydniowy, bondowski zarost jest w porządku, ale broda jak za Henryka VIII - nie, dziękuję. Golona klata - też nie. Nie lubię zniewieścialych facetów. Rurki mogą być. Beatlesi też nosili rurki!

Jaki jest pani ideał mężczyzny?

- Ideał nie musi być idealny, bo każdy ma swoje słabostki. Idealny mężczyzna to taki, w którym kobieta ma oparcie. Szanuje kobietę i związek. Jest odpowiedzialny za rodzinę i wszystko, co w życiu zrobił. Ponosi konsekwencje własnych czynów. Cieszy się życiem, ma w sobie dobrą energię i dużo życzliwości dla ludzi. Wcale nie musi być superprzystojny i ubrany w najlepszych sklepach. Teraz ja zadam pytanie: zna pani takiego?

No, nie bardzo...

- No właśnie! (śmiech) Jednak wierzę, że tacy istnieją.

A idealna kobieta?

- Kobiety poszły do przodu w walce o swoje prawa i możliwość zawodowego spełnienia się. I ja to popieram. Trzeba sobie powiedzieć, że mają naprawdę trudno, bo nawet jeśli są szefami dużych firm, to jeszcze nie znaczy, że ktoś za nie zrobi pranie, zajmie się dzieckiem, pójdzie z nim do dentysty czy ortodonty, ugotuje. One to wszystko muszą ogarnąć. Ja też muszę, bo wychowuję córki sama. Bez względu na to, że mam spektakle, koncerty, wyjazdy, muszę zadbać o dom i dzieci. Ale nawet kiedy wbijam gwoździe, odśnieżam, palę w piecu, to zawsze jestem delikatną kobietą, szukającą męskiego ramienia.

Łatwo jest być aktorką w Krakowie?

- Artystów nie szanuje się w tym kraju. Jeśli nie grają w serialach, muszą walczyć o przetrwanie. Mój dzień to pobudka o piątej rano. Wyprawiam dziewczynki do szkoły i jadę po szkołach na wsiach recytować Mickiewicza. Nazywają to chałturą, a to praca, którą staram się wykonać najlepiej, jak potrafię. Za taki spektakl mam pieniądze na codzienne podstawowe zakupy. Nie ma znaczenia, że były mąż nie płaci w terminie alimentów, że kredyty - kobieta z dziećmi nie ma wyboru, musi znaleźć sposób, żeby się nie dać przytłoczyć taką sytuacją.

Mimo to tryska pani ogromną radością życia, niezwykle pozytywną energią. Jak pani to robi?

- Powtórzę: idę do przodu! Mam zdrowe dzieci, ja też jestem zdrowa, świat jest piękny. Może tylko niektórzy ludzie są trochę przygłupiaści (śmiech). Na świecie budzi się dobra energia, ludzie wreszcie chcą się zatrzymywać w pędzie i patrzeć, jaki cudowny świat nas otacza, jak możemy sobie pomagać zwykłą, ludzką życzliwością. A co do trudnych przejść... momenty załamania dają człowiekowi coraz większą siłę. Człowiek dojrzewa do tego, żeby się nie oglądać za siebie, tylko robić swoje. Rozpamiętywanie krzywd do niczego nie prowadzi. Tę mądrość życiową chcę przekazać córkom. Dzieci są doskonałymi obserwatorami. Dziewczynki patrzą, jak mama się podnosi, czasem połknie łzę i idzie dalej.

Gdyby ktoś zaproponował pani teraz podróż dookoła świata...?

- To raczej nie dla mnie, jestem domatorką. Marzę o podróży w moim świecie, z moimi pisklętami. Chciałabym, żeby od czasu do czasu trafił mi się piękny koncert, ciekawa rola. No i sponsor, który pomógłby mi zrealizować następną płytę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji