Artykuły

Gra na uczuciach

Spotkanie ze sztuką wypełnia pustkę duchową. To rodzaj święta. Dobry teatr prowokuje, obnaża i gra na uczuciach - mówi prof. JANUSZ KIJOWSKI, reżyser, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWM.

Niedawno, podczas konferencji w Olsztynie, socjologowie stwierdzili, że masową wyobraźnią zawładnie wirtualna rzeczywistość. Każdy stworzy świat dla siebie. Jaki będzie ten Pana świat?

- Moim zdaniem fascynacja wyimaginowaną rzeczywistością jest przejściowa. Wydostaniemy się z tego wirtualnego kanału, gdzie efekty specjalne górują nad treścią i formą (co najlepiej widać w sztukach audiowizualnych, takich, jak kino i telewizja). Kino staje się produktem zastępczym, traktującym widza jak bezmyślnego konsumenta. Stąd moja ucieczka do Olsztyna ucieczka do teatru, w którym jest kontakt z "normalnym" widzem i szansa na poważną z nim rozmowę.

Do teatru, który pozostanie również elitarną rozrywką?

- Może w mniejszym stopniu rozrywką, a przede wszystkim miejscem refleksji estetycznej i etycznej. Podczas gdy kino ma aspekt kuglarski (kiedyś za piątaka można było śledzić na ekranie pościgi samochodowe lub kowbojów na prerii), teatr zajmuje się wiwisekcją. Kino jest przemysłem, a sztuką bywa. Teatr odwrotnie. Zadaniem współczesnego reżysera filmowego jest opowiadanie ciekawych historii i zapełnienie miejsc na widowni.

Natomiast teatr nie żyje pod dyktando fetyszu komercji. Oczywiście, bywa również miejscem rozrywki (gramy przecież farsy i komedie). Widzowie jej łakną, bo zmęczone mieszczuchy lubią się rozerwać. Gdyby ich jednak zapytać: czym stoi Teatr Jaracza, to wymienią "Ślub", "Pętlę" czy "Płatonowa".

Mówi Pan, że kino stało się produktem zastępczym. Trudno jednak dyskutować z gustami widzów. Jak to ujął krytyk Zygmunt Kałużyński, tu nie ma mądrych: albo coś porusza, albo nie. Uważał, że kino winno być wrażliwe, bezkompromisowe, śmiałe obyczajowo. I tych określeń można też użyć w stosunku do teatru...

- Teatr ma mocniejszy fundament niż kino: metaforę. Umawiamy się, że idziemy do teatru po to, by oglądać znaki, symbole, asocjacje, skojarzenia. I choć nikt nie wierzy, że aktor na scenie jest Ryszardem II czy Otellem, to jednak nie przeszkadza mu to w zaangażowaniu emocjonalnym i intelektualnym. Tymczasem kino udaje, że zastępuje rzeczywistość. Ludzie widzą film i komentują: taki jest nasz świat, to tak wygląda nasze życie...

Ja bym tu podała dobre przykłady polskie filmy "Pręgi", "Zmruż oczy". Nie widzę nic złego w poruszaniu problemów społecznych, jak maltretowanie dzieci ("Pręgi").

- Pani wymieniła te nieliczne filmy, które podejmują trud obrazu dyskursywnego. Jeśli spojrzeć na ponadstuletnią historię kina, to okazuje się, że obrazy ambitne, filozoficzne, podejmujące rozmowę z widzem, królowały raptem przez dwie-trzy dekady. Ten okres rozpoczął się po II wojnie światowej (i trwał do końca lat 70.), gdy inteligencja europejska zatrwożyła się milionami ofiar totalitaryzmów. Poważną rozmowę o wartościach prowadzili na ekranach m.in. Luchino Visconti, Roberto Rosselini, Frederico Fellini, Ingmar Bergman, Andriej Tarkowski, Andrzej Wajda, Wojciech Jerzy Has, Andrzej

Munk... Czy dzisiaj podejmuje ktoś ten trud?

Mamy dziś jednak kino Pedro Almodovara, Jima Jarmusha, Wima Wendersa.

Pozostaje nam zatem wybór: papka czy kino mistyków!

- Pani jest optymistką, a ja raczej pesymistą. Nawet Jarmush i Wenders dostosowują pomysły do potrzeb producentów i dystrybutorów, a tych interesuje oglądalność. Bo czym jest "Paris, Texas" Wendersa? Opowieścią o żonie, która ulega pokusie prostytucji. Owszem, fabuła ciekawa, ale już w kostiumie komercyjnym. Lars von Trier też przeszedł ewolucję angażuje dziś Nicole Kidman i nasącza swe filmy scenami -erotycznymi. To biznes. Czy Pani wie, że przemysł kinowy w USA przynosi zyski mniejsze tylko od zbrojeniówki!? Dziś amerykańskie wytwórnie przypominają laboratoria. Aktora filmuje się tylko po to, by "mieć"jego twarz, a z nią montażysta robi już co zechce (czytaj: dokonuje manipulacji materiałem i widzem za pomocą dźwięku, światła i efektów specjalnych).

W teatrze też jednak wykorzystuje się paletę środków technicznych i idzie na komercję. Przykładem wersja przedstawienia "Goło i wesoło" w jednym z polskich teatrów pod przykrywką sztuki mamy męski striptiz.

- A jednak powtórzę, że w teatrze margines manipulacji widzem jest mniejszy! To spotkanie żywych ludzi. Nas nie interesuje chłodny odbiór. Chcemy wzruszać, wstrząsać, śmieszyć, ale też zmuszać do zadumy.

O jakich przedstawieniach się pamięta? O takich jak "Dziady" Konrada Swinarskiego, Kazimierza Dejmka, Tomka Zygadło... Mówi się, że to ich sztuki, reżyserów, bo odcisnęli na nich piętno swojej interpretacji.

Ja też mam swoją sztukę. Gdy w olsztyńskim Teatrze Jaracza reżyserowałem "Pieszo", zmieniłem tytuł przedstawienia na "Mrożek pieszo". Pomysł na adaptację i inscenizację był mój. I chociaż jest to najbardziej autobiograficzna sztuka Sławomira Mrożka, wydobywająca osobiste przeżycia skrywane pod maską szyderstwa i śmiechu, to "Pieszo"w Jaraczu było "moim"pieszo...

***

Janusz Kijowski jest dr. hab. prof. UWM, reżyserem, scenarzystą, producentem, dyrektorem Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Urodził się w 1948 r. w Szczecinie. Absolwent historii Uniwersytetu Warszawskiego (1972) i reżyserii PWSFTViT w Łodzi (1978). Byt wykładowcą w Institut National Superieur des Arts du Spectacle w Brukseli oraz PWSFTViT w Łodzi, dyrektorem Studia Filmowego im. Karola Irzykowskiego. Ważniejsze filmy: 1977 lndex; 1979 Kung-fu (nagroda za debiut na festiwalu w Gdańsku; nagroda "Filmu" Ztota Kamera); 1980 Gtosy; 1986 Maskarada; 1989 Stan strachu; 1992 Warszawa Annee 5703 (nagroda fundacji Artura Braunera);

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji