Lalka też człowiek
Zakończony drugi festiwal teatru lalek dla dorosłych miał na dwanaście zaproszonych teatrów co najmniej cztery dobre lub bardzo dobre spektakle (co znalazło wyraz w podziale nagród). Nie liczę tu ponadprogramowych pokazów spektakli gospodarzy: "Toporlandu" oraz granych współczesnymi rzeźbami wykładów prof. Leszka Kołakowskiego, które mają swoją klasę, ale też i swoje lata. Dla tych widzów, którzy ich wcześniej nie znali, były jednak znaczącym dopełnieniem festiwalowego repertuaru. Wyłuskanie zatem aż czterech oryginalnych spektakli - trzech polskich i jednego białoruskiego - uważam za sukces organizatorów z Unii Teatru Niemożliwego, bo zadanie nie było łatwe, a wybitne przedstawienia teatru formy na kamieniu się nie rodzą. Warto się zastanowić nad zdaniem będącym częścią rozbudowanego credo tego festiwalu - że teatr lalek "nie jest infantylnym zwierciadłem Prawdziwego teatru". Nie jest - sama się podpisuję pod tym obiema rękami. Teatr, najogólniej mówiąc, animacji przedmiotu (bo lalka nie musi wcale być lalką w tradycyjnym znaczeniu tego słowa) zachwyca bogactwem środków formalnych, nieograniczonymi możliwościami ożywiania martwej materii i swą autonomią - nie tekst jest w nim najważniejszy, tylko teatralność właśnie, magia kreowanych na scenie zamkniętych światów, niekoniecznie przenikających się ze światem widzianym za oknem.
Ale do rzeczy. Był to festiwal, na którym zatryumfowały Zosie-Samosie. (Oczywiście mam tu na myśli samodzielność artystyczną twórców, a nie prześmiewczy morał Juliana Tuwima). Nagrodę główną za "wyrażenie lalką teatru" otrzymali dwaj aktorzy-autorzy spektaklu firmowanego przez BTL. Kiedy ich spytałam po rozdaniu nagród: - Ile macie lat, chłopaki?, odpowiedzieli pytaniem: A jak pani myśli? Mówię, że coś tak między dwadzieścia pięć i dwadzieścia siedem. - Ja mam dwadzieścia pięć - mówi na to reżyser Marcin Bikowski, a autor tekstu Marcin Bartnikowski: - A ja dwadzieścia siedem. Jak napisał po premierze Łukasz Drewniak w "Przekroju", nie mając jeszcze świadomości, że "Baldanders" wyjedzie z nagrodami z każdego festiwalu (a zaliczył więcej niż trzy): "Tytułowy Baldanders to demon, który włazi w ciała innych istot, przemyka korytarzami ich myśli. Marcin Bikowski sam siebie dzieli na strefy wpływów. Każda ręka to jeden bohater. Wyrasta z niego kobieta fatalna, ale i myszowaty stworek wypełzający z kieszeni. Aktor gada kilkunastoma głosami, za pomocą niewielu rekwizytów i atrap zmienia swoją postać. Raz jest starym olbrzymem, do którego trzewi przedarł się Baldanders, i wypełnia sobą całą klatkę sceny, kiedy indziej redukuje się do palca, którym malutki demiurg szalonego świata zdmuchuje światło, czas i przestrzeń. Stwory syjamskie z Białegostoku, fantastyczne zroślaki, dublety i zlepiszczaki Bikowskiego to absolutnie nowa jakość w polskim teatrze".
I tu recenzent się myli, bo z powodu wieku oraz skupienia na "teatrze prawdziwym" nie widział kafkowskich realizacji teatru lalek dla dorosłych z Wrocławia ani też występów na naszych scenach genialnego holenderskiego solisty Neville'a Trantera, z "Frankensteinem czy Wampirem". To na jego lalkach wzorowali swoje megamuppety młodzi z BTL-u, i to jemu będą deptać po piętach. Aktem odwagi z ich strony jest pisanie samoistnych, bardzo dowcipnych momentami tekstów, które nie wzorują się bezpośrednio na literackiej klasyce. I to jest prawdziwa nowość, teatr co się zowie autorski. Plus niesamowite aktorstwo Bikowskiego. W XIX wieku istniała w teatrach typu variete kategoria aktora-transformisty i Bikowski takim urodzonym transformistą jest.
Kolejna Zosia-Samosia to Adam Walny, reżyser i snycerz z zawodu, który za pomocą samoswojej techniki wytwarza lalki z kamieni, drutu, papieru, muszelek, wosku, blachy, sznurka, szkła. Widać gołym okiem, że świetnie zna się na plastyce współczesnej i umie się swobodnie poruszać w najrozmaitszych stylistykach. Kiedy w drugiej połowie lat 90. zaczynał swą indywidualną pracę, stworzył Wielki Teatrzyk Świata, co było nazwą nad wyraz adekwatną do tego, co dzieje się na scenie. Interesuje go, jak powiada, "rzeźba w ruchu". W inspirowanym biblijnymi przypowieściami "Misterium Narodzenia" wykazuje ogromne poczucie humoru, komunikatywność, wszechstronność, doskonały warsztat animacyjny (niech ktoś spróbuje przez godzinę opowiedzieć o apostołach i młodych latach Jezusa, grając kilkadziesiąt postaci ludzi i zwierząt!). Dla mnie bomba. Wróżę mu karierę i życzę licznych nagród.
Na drugim biegunie plasuje się Agata Kucińska z największego wrocławskiego teatru alternatywnego Ad Spectatores. O ile teatr Walnego to otwartość, przestrzeń, rozbuchanie i witalność, o tyle "Sny" Iwana Wyrypajewa reżyserowane i grane przez młodą aktorkę (która również sama wykonała lalki) to samoograniczenie, klaustrofobia, izolacja za szybą. W czterech szklanych akwariach malutkie człekopodobne stwory przeżywają swoje indywidualne koszmary - jest to spektakl ponury, ale stylistycznie konsekwentny, oryginalny, z pewnością kreujący osobny teatralny świat, niepokojący i sugestywny.
Oboje artyści otrzymali nagrody aktorskie "za wyrażenie życia lalką".
Na koniec parę słów o Olegu Żugżdzie, dyrektorze Obwodowego Teatru Lalek w Grodnie, który sporo też pracuje w Polsce. W "Poemacie bez słów" wg Janki Kupały znów dowiódł swego reżyserskiego kunsztu, poruszając się przy pomocy "maszyny do grania" - symbolicznej tafli jeziora - w obrębie wszelkich możliwych stylistyk, od masek, przez lalki, aż do teatru cieni. Jego głęboko zanurzona w ludowej tradycji sztuka mówi o śmierci, o nieuchronności ludzkiego losu. Przypowieści o śmiercionośnych rusałkach, zrujnowanym, nawiedzonym zamku, spalonej wiosce i szynku mają jasne, choć ponure przesłanie i jeśli się cokolwiek wie o tym, jak białoruska rzeczywistość odbiega od realności innych wschodnioeuropejskich krajów, "Poemat" musi wzruszać swoim tonem serio i nutą politycznej aluzji.
Właśnie przez brak klarownej narracji przepadła zresztą "Fasada" - duży spektakl BTL-u z interesującymi jak zwykle lalkami Eduarda de Paivy Souzy i żywą muzyką - oraz wiele innych produkcji. Popisy formalne muszą być jednak podporządkowane myśli, bo teatr lalek, jeśli nawet nie jest "zwierciadłem Prawdziwego teatru", to winien być zwierciadłem świata albo swoje światy konsekwentnie kreować, czy będzie to komedia, dramat czy tragedia. Przez słowo "świat" rozumiem nie tylko styl, bo indywidualny styl ma wielu lalkarzy, ale wizję, na tyle silną i pociągającą, że potrafi wzbudzić rezonans w sercach widzów.