Artykuły

I ty, Cezarze, przeciwko nam?

"Juliusz Cezar" Williama Shakespeare'a w reż. Barbary Wysockiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w portalu Teatr dla Was.

"Juliusz Cezar" nie może dzisiaj cieszyć się szczególną popularnością. Przynajmniej w polskich teatrach - mimo niesłabnącego zainteresowania reżyserów twórczością Szekspira, jego rzymskie tragedie pozostają niezauważone. Pewną jaskółką zmian była inscenizacja "Antoniusza i Kleopatry" w łódzkim Jaraczu (notabene z udziałem zjawy Cezara jako groźnym memento).

A przecież "Juliusz..." jeszcze dzisiaj jawi się jako świetnie napisany dramat o konflikcie racji politycznych. I mimo ewidentnej sympatii Szekspira dla Brutusa i reszty spiskowców, autor nie staje jednoznacznie po żadnej ze stron. Nieprzypadkowo część badaczy uważa, że ta niewydana za życia Stratfordczyka sztuka była pokłosiem jego obaw o przyszłość Anglii. Potężna Elżbieta I okazała się bezdzietna, a wyspiarskie królestwo stanęło przed problemem zachowania ciągłości władzy królewskiej. Strach Szekspira przed groźbą wojny domowej urzeczywistnił się niecałe pół wieku później...

Cieszy zatem powrót do nowożytnej klasyki, jaki zafundowała nam Barbara Wysocka. Jej warszawski "Juliusz..." jest osadzony w ściśle współczesnych realiach. Aktorzy poruszają się w nienagannie skrojonych garniturach. Tekst został w pewnej części okrojony, a poszczególne postacie rozbite na ośmiu grających. I tak Grzegorz Falkowski jest w jednej sekwencji Wróżbitą, w innych wciela się w Poetę, Lepidusa czy Decjusza. Anna Moskal przywdziewa raz garsonkę, raz tunikę, przechodząc transformację z Kalpurnii w Porcję, by jeszcze później przybrać tożsamość sprzysiężonego Cynny. W zasadzie tylko Michał Jarmicki (Cezar) i Arkadiusz Brykalski (Brutus) mają w przedstawieniu ustalone osobowości.

Wysocka odczytuje dramat Szekspira jako perfekcyjną wiwisekcję mechanizmów politycznych. Rozbiera tekst na części pierwsze, próbując opisać konstrukcję każdego z chwytów stosowanych przez ludzi z kręgu władzy. Wymowna staje się sama scenografia Barbary Hanickiej. Tworzą ją piramidalnie ułożone rzędy krzeseł z teatralnej widowni lat 70., umieszczone na obrotowej scenie. Współczesny Kapitol, dawny dowód potęgi danej władzy, został zastąpiony przez konstrukcję abstrakcyjną. Dziś symbolem panowania jest nie świątynia, ale "rząd dusz" zdobyty dzięki rozmaitym socjotechnicznym sztuczkom, stanowiący faktyczną podporę rządzących.

Co pozostaje z klasycznego szekspirowskiego konfliktu racji? Spiskowcy pod wodzą Brutusa od samego początku szermują hasłami o obaleniu Cezara. Na początku zwracają się wprost do widowni słowami Marullusa i Flawiusza - kierowane one były do cieśli i innych obywateli. Publiczność od razu zostaje włączona w bieg spektaklu jako lud republiki. Grający będą się do niej zwracać jeszcze niejednokrotnie. Wydaje się, że działania stronnictwa są motywowane idealistycznymi pobudkami. Ale de facto nie ma w nich żadnej refleksji. W jednej z sekwencji Kaska z pozostałymi wrzuca tajemnicze dokumenty do niszczarki; w innej Kasjusz (Michał Czachor) wypowiada się z drwiną o rzymskim ludzie: "szmaty". Ci, którzy występują w obronie republiki, są w rzeczywistości pełni pogardy dla tych, o których prawa rzekomo walczą. Nawet Brutus - u Szekspira jedyny naprawdę wierzący w sprawę - nie przekonuje. I wynika to pewnie ze słabości roli Brykalskiego, który w ogóle nie potrafi zniuansować motywacji swojej postaci. Trudno powiedzieć, by był idealistą czy nawet fanatykiem, bo obrońcy republiki przypominają raczej grupkę rozwrzeszczanych dzieci. A kiedy widz ogląda "rozmowę" Kasjusza i Brutusa pod Filippi, zaczyna żałować, że do bitwy i pokonania spiskowców nie doszło kilkanaście minut wcześniej.

Nie wiem, czy taki efekt był zamierzony. Jeśli tak, to całkiem zrozumiałe jest pokazanie niewesołej alternatywy. Cezar Jarmickiego nie przypomina charyzmatycznego przywódcy, który umie pociągnąć za sobą tłumy. W jego interpretacji jest to raczej nieco rubaszny wzorcowy urzędnik. W jednej ze scen w czasie płomiennej przemowy Brutusa siedzi spokojnie nad teczką z dokumentami. Ten zgrzyt ma swoje konsekwencje, bo w takim razie gdzie tu konflikt dramatyczny, skoro taki "dyktator" podbijał Galię chyba tylko w grze Total War? Ale reżyserka ratuje się w następnej sekwencji. Scena zamordowania Cezara przebiega całkowicie bez emocji - zupełnie tak, jakby Wysocka chciała pokazać, że tak naprawdę nie dochodzi do żadnego przełomu. Cynna z wątpliwym przekonaniem woła do widzów: "No to wolność, swoboda!". Czy na pewno ten czyn był rozwiązaniem wszystkich problemów? - pyta za Szekspirem Wysocka.

Sama reżyserka pojawia się jako... Marek Antoniusz. I to on wnosi nowy język polityki, tak odmienny od chaotycznych działań spiskowców. Nieco niezrozumiała jest zamiana płci bohatera (gender, panie, kto na to dziś zwraca uwagę?), całkiem jasna jest za to przemowa Antoniusza. Działa on według dokładnie zaplanowanego scenariusza. Opowiada o mordzie na Cezarze, pokazuje martwe ciało Juliusza, objaśniając dokładnie wszystkie zadane rany; przypomina o trzykrotnym odrzuceniu korony przez wodza. I co najważniejsze - odpowiada za lud, czytając didaskalia i kwestie obywateli z dramatu Anglika. Antoniusz jest wyrafinowanym socjotechnikiem, który z góry przewiduje reakcje ludu. I w tym jest lepszy od pogardzających gminem spiskowców, których pytania do publiki pozostawały bez odpowiedzi. Marek obiecuje sowite darowizny w postaci działek i drachm. W tym ostatnim przypadku twórcy dodali kwestię: "Kwota między czterysta a sześćset złotych", co kojarzy się dzisiaj jednoznacznie Na szczęście podobnych publicystycznych wtrętów więcej w spektaklu nie ma.

Niestety od tego momentu przedstawienie Wysockiej zaczyna się znowu rozłazić. Gdy wybucha wojna domowa, konstrukcja z krzesełek zostaje w części zdemontowana przez pracowników technicznych, a po scenie walają się papiery. Na scenę wkraczają członkowie triumwiratu. Oktawian (Mateusz Łasowski) i Marek (który w niewytłumaczalny sposób nagle stał się "nią" - "marką"?) spiskują przeciwko Lepidusowi, po czym zaczynają się całować. Prywatny romans przeradza się w polityczny sojusz. Bitwa pod Filippi polega na obrzucaniu się przez antagonistów kulkami z papieru. Zaczyna się degrengolada - Brutus upija się i tłumaczy duchowi Cezara swoją sytuację. Chyba nie na tym polegała ta "więź" między dawnymi bliskimi kompanami... Spiskowcy popełniają serię samobójstw, postać Brykalskiego mówi nawet o swojej śmierci w trzeciej osobie. Jego ciało wynosi Oktawian z Markiem, a w tle słychać... przemówienie Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. Według mojej najlepszej wiedzy duumwirowie nie wprowadzili jedynowładztwa, tylko potem sami wzięli się za łby, co doprowadziło do Akcjum i ustanowienia cesarstwa. Ten kontekst jest ważny w obliczu zakończenia "Juliusza", a zakończenie zaproponowane przez Wysocką jest po prostu efekciarskie.

Współczesny kostium upraszcza temat. Porównania do "House of Cards" są nietrafione, a twórcom daleko także do kostiumowego (ale na wskroś nowoczesnego) serialu "Rome". W dodatku epilog wprowadza pewien chaos interpretacyjny. Można było rozumieć spektakl Wysockiej jako opowieść o współczesnym stanie dyplomacji. W jednej z sekwencji słychać grzmoty i deszcz, które mogły kojarzyć się z łkaniem i płaczem nad spsiałym światem polityki. Końcowy pomysł z przemówieniem Jaruzelskiego wywraca ten porządek. Podobnie zresztą jak wprowadzone jako tło piosenki Republiki czy Brygady Kryzys. Czy ktokolwiek walczy tutaj o wolność?

Nierówny to spektakl, mimo niektórych interesujących spostrzeżeń na temat polityki i ciekawych dekoracji. Niestety część pomysłów Wysockiej jest zwyczajną pokazówką nastawioną na doraźny efekt. W dodatku spłycenie postaci Cezara i Brutusa (powtarzam - nie wiem, czy zamierzone, tym gorzej dla spektaklu) usuwa konflikt racji. Wyświetlane nad sceną ustępy z konstytucji mogłyby być klamrą i pewnym memento wobec wydarzeń rozgrywających się na scenie. Tylko pytanie brzmi: czy jest w przedstawieniu jakakolwiek racja czy opcja, po której warto się opowiedzieć? Wysocka przed premierą mówiła, że specjalnie sięgnęła po tragedię. Ta ostatnia wymaga jednak wyczucia reżysera i aktorów na wielość argumentów i ludzkich motywacji, a nie naklejania na nie efektownych plakatów. Twórcy wyszli wszak do braw całkiem zadowoleni. Jak pisał mistrz S.: "To ważne przecie, wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie". Quod erat demonstrandum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji