Artykuły

Piękna, grzeczna i… nijaka

Grzeczna to kolejna propozycja Teatru Andersena, która ma udowodnić, że teatr dla dzieci to nie cyrk. Nie każda historia musi kończyć się happy endem i nie wszyscy będą „żyli długo i szczęśliwie". Teatr to miejsce, w którym najmłodsi i ich rodzice zderzają się z trudnymi tematami. Miejsce, które skłania do myślenia i wymaga zaangażowania.

Mówiąc o Grzecznej nie sposób nie odnieść się do polskiej premiery Złego Pana, która miała miejsce w 2014 roku na tej samej scenie. Wydarzenie to odbiło się szerokim echem nie tylko na regionalnym poletku, ale i w całym kraju. Teatr Andersena jako pierwszy w Polsce na deski przeniósł książkę norweskiej pisarki Gro Dahle, znanej z tego, że w swoich książkach, pod płaszczem zwyczajnej dziecięcej historyjki nie boi się dotykać niepopularnych i niewygodnych tematów. Zły Pan mówi o przemocy w rodzinie, Grzeczna, która wyszła spod pióra tej samej autorki, to historia małej dziewczynki, która tak bardzo chce sprostać wymaganiom rodziców, że staje się przezroczysta. A w końcu znika.

Bura za kleksa

Na scenie pojawia się Lusia. To mała dziewczynka z wygładzonymi warkoczykami, w czystej, wyprasowanej sukience. Lusia pięknie prowadzi zeszyt, kłania się na powitanie i nie przeszkadza dorosłym, kiedy rozmawiają. O sobie mówi jedynie w trzeciej osobie. Rodziców widzi od pasa w dół. Z bełkotu słów, jakie wypowiadają, potrafi wyłowić tylko swoje imię. Intuicyjnie jednak wyczuwa ich nastrój. Wie, że za każdego kleksa w zeszycie czekają bura. Z obawy przed naganą wszystko stara się robić jak najlepiej. Nie dłubie w nosie, nie obgryza paznokci, a kiedy chce coś powiedzieć, podnosi do góry rękę. Na scenie, jak w życiu, jest odosobniona. Tak bardzo chce być idealna i sprostać wymaganiom otoczenia, że w końcu... wtapia się w ścianę.

Dziecko staje się nijakie

Spektakl w „Andersenie" wyreżyserowała debiutująca na profesjonalnej scenie studentka PWST Aleksandra Konarska. Reżyserka powtarza za pisarką, że dorośli nie powinni tyle wymagać. Dziecku wolno więcej. Plama na dywanie, stłuczone kolano czy kleks w zeszycie to nie koniec świata. Doświadczenie babci Lusi, która w jednej z ostatnich scen spektaklu wychodzi ze ściany, pokazuje, że bycie zbyt grzecznym nie wychodzi na dobre. Patrząc na tę historię z perspektywy socjologicznej, można doszukać się analogii do dzisiejszych rodziców, dla których rozwój dziecka to morderczy wyścig. Przedszkole? Tylko prywatne. Dodatkowe lekcje z co najmniej dwóch języków, bo sam angielski to już przeżytek. Szkoła muzyczna, taniec, może tenis? I tak od najmłodszych lat dzieci uczą się wypełniania obowiązków i ulegania presji otoczenia. W ten sposób dziecko znika, czyli traci osobowość, staje się nijakie.

Świat w szlaczki

Reżyserka, która jednocześnie stworzyła scenografię do spektaklu, wrzuciła Lusię do czarno-białego świata wypełnionego wzorami jak z antystresowej kolorowanki dla dorosłych. Szlaczki mogą być też zaczerpnięte z idealnego kajecika Lusi. Konarska pokazuje więc, że świat dziewczynki, która skupia się wyłącznie na byciu „grzeczną", jest czarno-biały. Dopiero gdy budzi się w niej prawdziwa natura, scenografia, tak jak sama bohaterka, odżywa kolorami. Ciekawe kompozycje stworzył do przedstawienia Rafał Rozmus, które na żywo wykonuje Aleksandra Mikołajczyk. Dźwięki ze spreparowanych instrumentów z papieru, gumy czy metalu świetnie harmonizują z tym, co dzieje się na scenie i są dodatkowym elementem skupiającym uwagę młodych widzów.

Brak oryginalności

I na tym plusy, jakie można wyłowić z tej inscenizacji, się kończą. Reżyserka, oprócz ciekawego pomysłu na scenografię, nie dołożyła do tekstu wiele od siebie. Książkę Gro Dahle przełożyła na scenę jeden do jednego. A ponieważ Grzeczna w przeciwieństwie do Złego Pana czy Włosów mamy nie jest literackim majstersztykiem, na scenie nie mogło się dziać zbyt wiele. Nijakość zaczyna się od głównej postaci, w którą wcieliła się Roma Drozdówna. W kreacji tej brakuje oryginalności i pomysłu. Równie dobrze Drozdówna mogłaby usiąść przy stoliku i przeczytać tę opowieść z książki. Dla pozostałej części obsady, która nie ma arcytrudnych zadań do spełnienia, problemem okazały się nawet proste choreografie. W scenach dwójkowych i zbiorowych aktorzy mylą nogi i niezgrabnie krzątają się w przestrzeni. Wydawać by się mogło, że uczucie ślamazarności i braku dynamiki w 40-minutowym spektaklu jest niemożliwe. A jednak. Scena, w której bohaterka przez kilka minut goni kota, aby go pogłaskać, dłuży się w nieskończoność. Nawet chwila, która mogła być najbardziej widowiskowym momentem spektaklu, czyli zmiana świata Lusi z czarno-białego w kolorowy, poraża niedopracowaniem. Nie gra w niej ani światło, ani dźwięk, a koordynacja aktorów pozostawia wiele do życzenia.
Trzeba docenić kolejną próbę „Andersena" sięgnięcia po niepopularny i niewygodny temat. Dzięki temu premiera Grzecznej zasługuje na rangę wydarzenia społecznego czy socjologicznego. I to wszystko. Bo w wymiarze artystycznym to spektakl poniżej oczekiwań.
 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji