Artykuły

Van Hovego teatr ogromny

Na czym polega sukces belgijskiego mistrza? Na jasno określonych priorytetach. Van Hove wie, co chce w teatrze pokazać, ma także sprecyzowane wymagania wobec aktorów czy solistów, z którymi pracuje. Tworzy teatr daleki od codzienności - zależy mu na tym, żeby dramaty, które wystawia na scenie, opowiadały o problemach większych od naszych powszednich trosk - pisze Monika Pilchtt w Ruchu Muzycznym.

Ivo van Hove to człowiek orkiestra. Opisując jego teatr, najlepiej użyć określenia Stanisława Wyspiańskiego: ogromny. Są to spektakle łączące rozmaite dziedziny sztuki - plastykę, muzykę, taniec, choreografię, uruchamiające całą potężną machinę teatralną; chętnie reżyseruje także opery, ostatnio zrealizował na scenie off-Broadway musical "Lazarus" z piosenkami Davida Bowie'ego. Bilety są wyprzedane na kilka najbliższych miesięcy, a sukces to zasługa nie tylko muzyki, lecz także nieprawdopodobnej wyobraźni reżysera.

Pochodzi z Belgii, jednak na stałe pracuje w Holandii, gdzie ma swój zespół Tonelgrep Amsterdam - grupę aktorów, którzy pracują z nim od wielu lat. W rodzinnej Belgii współpracuje przede wszystkim z operą. Na deskach Theatre Royal de la Monnaie w Brukseli wystawił między innymi "Łaskawość Tytusa" Mozarta, inscenizacja ta w styczniu będzie miała premierę na deskach warszawskiej Opery Narodowej.

Ivo van Hove jest dobrze znany polskiej publiczności - nie jako reżyser operowy, lecz jako twórca teatralny. W roku 2009 na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Dialog we Wrocławiu pokazał "Tragedie rzymskie" oparte na trzech szekspirowskich dramatach: "Antoniuszu i Kleopatrze", "Koriolanie" i "Juliuszu Cezarze". Spektakl opowiadający o manipulacji i władzy, podczas którego publiczność mogła swobodnie poruszać się między aktorami, stał się legendą wrocławskiego festiwalu. W 2015 roku na Dialogu pokazane zostały dwa spektakle van Hovego oparte na scenariuszach Bergmana: "Szepty i krzyki" oraz "Persona /Po próbie". Twórca poprowadził także warsztaty dla młodych adeptów sztuki reżyserskiej.

Na czym polega sukces belgijskiego mistrza? Na jasno określonych priorytetach. Van Hove wie, co chce w teatrze pokazać, ma także sprecyzowane wymagania wobec aktorów czy solistów, z którymi pracuje. Tworzy teatr daleki od codzienności - zależy mu na tym, żeby dramaty, które wystawia na scenie, opowiadały o problemach większych od naszych powszednich trosk. Stąd też chętnie sięga po klasyków: Sofoklesa, Shakespeare'a, Goldoniego, Moliera, Gorkiego, Schillera czy Czechowa.

Van Hove wykorzystuje także scenariusze filmowe, ale jedynie wówczas, gdy dla zagadnienia, o którym chce opowiedzieć, nie może odnaleźć tekstu dramatycznego. W ich interpretacjach nigdy nie interesuje go adaptacja reżyserska. W przedstawieniach wykorzystuje jedynie tekst. Zrealizował spektakle na podstawie scenariuszy Bergmana, Cassavetesa czy Antonioniego. Teatr bez oparcia w tekście go nie interesuje. Nie dopuszcza improwizacji w teatrze. Planuje każdą sekundę w spektaklu. Powtarza, że wszystko musi działać jak w dobrym szwajcarskim zegarku. Nie uznaje kompromisów. Aktorzy muszą nieustannie przekraczać swoje możliwości. Jeżeli świetnie zagrali jakąś postać, pewne jest, że nie zostaną obsadzeni powtórnie w podobnej roli. W jego teatrze pracowali Dimiter Gotscheff, Susanne Kennedy, Ghristoph Marthaler, Sebastian Nubling, Thomas Ostermeier, Luk Perceval, Johan Simons, Simon Stone, a także Krzysztof Warlikowski oraz Grzegorz Jarzyna.

Duże znaczenie w teatrze Van Hovego ma także przestrzeń. Od wielu lat tworzy ją ten sam scenograf - Jan Versweyveld. Za każdym razem aranżuje przestrzeń inaczej; często reżyser i scenograf rozpoczynają pracę nad spektaklem od rysunków i szkiców miejsca zdarzeń, a pomysły są zazwyczaj niekonwencjonalne. Van Hove dba także o to, żeby nie powtarzać tych samych rozwiązań scenicznych. Istotą w teatrze Van Hovego jest muzyka. W większości jego przedstawień nie ma ciszy. Dźwięki o różnym tonie i natężeniu dochodzą do uszu widzów w sposób niemal niezauważalny. Van Hove zaprasza do współpracy kompozytorów i zespoły muzyczne. Tworzy teatr bliski współczesności, klasyczne, dawne dramaty zawsze przenosi w czasy nam bliskie. "Jeżeli zależy nam na tym, aby poznać prawdę historyczną, powinniśmy udać się do muzeum" - podkreśla. W jego teatrze nie spotkamy dawnych zwrotów czy niemodnych określeń - ma być bliski naszej rzeczywistości także poprzez język. Zamawia zatem u poetów tłumaczenia, które pasują do określonej wizji reżyserskiej.

Opera stanowi jego osobną pasję reżyserską. Od 1997 do 2004 roku prowadził Holland Festiwal: łączący operę, muzykę klasyczną i teatr. Nie tworzy tak wielu inscenizacji operowych, co teatralnych, bo w codziennym trybie pracy, związanym także z prowadzeniem teatru, nie może sobie na to pozwolić. Zawsze zachowuje pokorę w tworzeniu na deskach opery. "Przede mną był kompozytor, jest także dyrygent, na którego solista zwraca większą uwagę niż na moją skromną osobę" - zaznacza. Operowych librett nigdy nie czyta w oderwaniu od muzyki. Na tym polega sukces jego inscenizacji. W Operze Flamandzkiej w Antwerpii zrealizował Wagnerowski "Pierścień Nibelunga", w belgijskiej La Monnaie "Idomenea" i "Łaskawość Tytusa" Mozarta, w Amsterdamie "Sprawę Makropulos" Janaćka, a w madryckim Teatro Real operę Charlesa Wuorinena "Brokeback Mountain", do której libretto na kanwie swojej powieści napisała Annie Proulx.

"Łaskawość Tytusa" jest drugą Mozartowską operą van Hovego. Po udanej współpracy przy "Idomeneo" sam zapragnął ją zrealizować. Jego zdaniem "Łaskawość Tytusa" jest najpiękniejszą operą Mozarta, była to także pierwsza opera, jaką Belg w ogóle oglądał na scenie - na deskach brukselskiej La Monnaie w 1982 roku w reżyserii Karla-Ernsta i Urszuli Hermanów. Zapamiętał, że było to nostalgiczne dzieło, a duży nacisk położony został na dramaturgię spektaklu. Taki sposób postrzegania opery jest mu zresztą bliski. Dla van Hovego opery nie można oceniać wyłącznie w oparciu o arie solistów czy sposób wykonania utworów przez orkiestrę. Liczy się zarówno muzyka, jak i interpretacja sceniczna.

Ivo van Hove to fascynujący reżyser, dlatego też wiele sobie obiecuję po "Łaskawości Tytusa" na deskach Opery Narodowej. To teatr pięknych obrazów, a przy tym zaskakujących rozwiązań scenicznych. W Personie dwa olbrzymie wiatraki rozdmuchiwały zbudowane na scenie olbrzymie jezioro i tworzyły potężną ulewę. Pod strumieniami deszczu uginały się dwie przytulone do siebie bohaterki. Cieszyły się deszczem i bliskością. Tak piękne obrazy zostają w pamięci na zawsze.

***

Autorka jest dziennikarką Programu 2 PR.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji