Artykuły

Don Juan

"DON JUAN" WE WROCŁAWSKIM Teatrze Polskim zupełnie burzy nasze wyobrażenia o sztuce Mo­liera, ukształtowane w szkole na tek­stach "Skąpca" czy "Świętoszka". Za­miast klasycystycznej komedii podług re­guł skomponowanej, zamkniętej w czte­rech ścianach i zakończonej happy endem, choćby na siłę (Deus ex ma­china) organizowanym przez dramaturga - oglądamy dziwną tragikomedię, jakby z ducha romantycznego zrodzoną, pra­wie epicką w konstrukcji, o kształcie scenicznym i wymowie bardzo dwudzie­stowiecznej. I trudno się diziwić, że dla współczesnych Molierowi, był "Don Juan" nie do przyjęcia, że musiał być zdjęty ze sceny i na długo pogrążony w zapomnieniu. Trudno było znaleźć jed­nolitą formułę dla tego, co w tej sztuce jest niebiańskie i co ziemskie, niezwykłe i codzienne, irracjonalne i racjonalne - dla rozdwajających utwór sprzeczności w stylu i w treści. Sądzę, że znalazł tę formułę reżyser wrocławskiego przedsta­wienia, Jerzy Krasowski.

A zaczyna się przedstawienie niby "normalnie": Legendarny hiszpański Don Juan (A. Hrydzewicz) uwodzi kolejną ze swoich, podobno 1003, ofiarę. Otaczają go wielbicielki, a ścigają prześladowcy. Ale on kpi ze wszystkiego, jest jednym z tych panów, których stać na dogadza­nia wszelkim namiętnościom. Różni się od innych tym, że broi otwarcie, że nie ukrywa swego, w wieku XVII, ateizmu. Don Juan ma sługę, Sganarela (W. Pyr­kosz), który ciągle i bez skutku prze­strzega swego pana przed karą niebios. Sceneria, na tle której przyszło działać Don Juanowi, nie pozwala jednak od­czytywać siedemnastowiecznego tekstu do­słownie i wyłącznie historycznie; niebo brać za Niebo, a idei utworu upatrywać w ataku na obłudę religijną, co dziś trudno, aby brzmiało odważnie. Sganarel jest niewątpliwie śliską kreaturą, ale co najmniej raz jest szczery: wtedy, gdy po kolejnym wyskoku swego pana, prze­rażony i pełen podziwu, powtarza: "Co ta za człowiek !". Dodajmy od siebie: i co to za niebo? Są to dwa kluczo­we pytania potrzebne do interpretacji przedstawienia.

Ładna scenografia Władysława Hasiora przekornie nie przylega do tekstu poj­mowanego historycznie, podoba się, ale niepokoi od pierwszego podniesienia kur­tyny. Te nieruchome chorągwie-ornaty (z głowami diabła a może czarnego ko­ta ?) z lewa i te z prawa u góry, wi­szące stwory skrzydlate, z proporców uformowane, czuwają przyczajone przez całe niemal przedstawienie. Zmienia się często i towarzyszy rozwojowi akcji naj­ważniejszy, centralnie usytuowany element dekoracji. Póki Don Juan jest tylko uwo­dzicielem i libertynem, póty z nama­lowanej drabiny tak samo daleko do piekła jak i do nieba, póty grobowiec Komandora wygląda jak latarnia nad brzegiem morza. Ale gdy utarczki Don Juana przemieniają się w wojnę jed­nego przeciw wszystkim, przeciw prag­nącym zemsty kobietom i ich obrażo­nym rodzinom, prawu rodzicielskiemu i wierzycielom, wszystkim ograniczeniom mo­ralnym i materialnym - wtedy pomrukujące dotąd wysoka muzyką orga­nową (A. Walacińskiego) niebo złączy się ze światem realnym, przeciw Don Juanowi. Posąg Komandora stanie się wyrazicielem woli nieba i reprezentan­tem jego siły. To właśnie za grobow­cem będą się kryli wszyscy liczący się przeciwnicy Don Juana. Odgrażanie się niebem, Don Juan, traktował jako faramuszki. Gdy posąg zabitego Koman­dora kiwnął mu głową, zachwiała się jego pewność siebie. Rzuconą rękawi­cę jednak podejmuje. Kim jest od tej pory? Intelektualistą zbuntowanym prze­ciw transcendentowi? To chyba za du­żo; wyznanie, że wierzy tylko w 2x2=4, trudno traktować na serio jako postawę filozoficzną, zaś Komandor bynajmniej nie pojawił mu się duchem, lecz manekinem-robotem, a grobowiec - lśniącym, fascynującym pojazdem, wymierzonym w niebo. (Od początku w scenografii tego przedstawienia motywowi skrzydeł towa­rzyszył motyw koła!).

Na pewno Don Juan jest nonkonfor­mistą. Pod jego filipikę przeciw obłudzie (z aktu V) podkładają się dość różne i bardzo współczesne adresy tych, co "pod płaszczykiem ideologii ścigają swoich osobistych przeciwników". Początkowo na­wet sympatyczny, od rozstania z ojcem ("Krew mnie zalewa, kiedy widzę ojców żyjących tak długo, jak ich synowie") wręcz odrażający, mimo wszystko bar­dziej zjednuje sobie widza, niż prze­ciwnik, z którym walczy. A gdy się na chwilę do swego przeciwnika upodobni, nawet obłudny Sganarel powie; "Toć to sto razy gorsze od wszystkiego, co było, i już wolę pana takim, jakim byłeś" Najbardziej i do końca impo­nuje nam Don Juan odwagą, której za­przeczeniem jest jego sługa. Sganarel zdaje sobie sprawę ze swego tchó­rzostwa. Kiedy woła: "O przeklęta sła­bości, co ty ze mną wyprawiasz !", jest postacią tragicznie bezsilną - musi się brzydzić samym sobą. Jaśnieje przy nim odwaga Don Juana, choć nie przesądza jeszcze o wartości człowieka. Nazwałbym ją potencjalną: może w niej tkwić za­datek na zdobywcę kosmosu i na awan­turnika, na męża stanu i na zbrod­niarza - zależnie, w co się ją ukształ­tuje. Być może w ostatecznej rozgryw­ce Don Juan nie docenił przeciwnika, kto wie, czy w stworzonej sytuacji nie dostrzegł, poddającej go próbie, maska­rady? Pewniejsze jest jednak to, że zwyciężyła ciekawość i namiętność gry, którą rozpoczął. Przeciwnik potraktował próbę na serio. Niebo okazało się ca­łokształtem ludzkich stosunków, porząd­kiem świata, z którego on chciał się wyłamać. Nie padł przed nieznanym fatum, jak Bolesław Śmiały u Wyspiań­skiego, lecz zginął z ręki - zwykłej, ludzkiej ręki. Zginął człowiek, który we współczesnym świecie próbował ocalić własną osobowość. Pozostał mały czło­wieczek próbujący ocalić ochłap - wo­łający Sganarel: "Moja zapłata !".

Spotkały się w tej realizacji trzy in­dywidualności - autora, reżysera i sce­nografa (o czwartej może kiedyś na­piszę pod odrębnym tytułem "Pyrkosz").

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji