Artykuły

Pies Ogrodnika - Lope de Vega

"To, co ukrywam, mówię mową in­ną" - dworsko - kunsztownie wyra­ża Hrabinie swe uczucia jej sekretarz Teodor, pochodzący z gminu. Lope de Vega (1562-1635) - wielki, niezwykle płodny a tak mało u nas znany pi­sarz hiszpański, współczesny Szekspi­rowi - nie pochodził z gminu, był szlachcicem, i nie wiem, czy tyle ukrywał, ile dziś pragną w jego dzie­łach dostrzec niektórzy komentato­rzy. Ale to pewne, że do współczesnego widza przemawia Lope de Vega "mową inną", ciekawie nasyconą absolutną odrębnością obyczajową, historyczną i kulturalną.

Co najciekawsze: ta gwałtownie, a niekiedy i dziwacznie odrębna "mo­wa inna" przecież dociera, bawi, roz­kwita uśmiechem i - poprzez koronki często wyrafinowanego stylu - rubasz­ną radością życia. Jak gdyby światło, wypromieniowane blisko 400 lat temu w odległej - geograficznie i hi­storycznie - Hiszpanii, płonąć poczę­ło na scenie teatru warszawskiego no­wym blaskiem. Na pewno INACZEJ załamującym się w wyobraźni, niż za czasów Lope de Vegi - ale blaskiem. To nie jest efektowny frazes. Ten blask obserwowałem w oczach widzów - i nie na premierze prasowej.

Kanwa tej uroczej komedii wydaje się błaha, mdła i mocno wyblakła. Bogata i nieprzystępna Hrabina, po­gardliwie odtrącając markizów i hra­biów, zakochała się w swoim plebejskim sekretarzu, Teodorze. Jest to trochę "miłość z patrzenia na mi­łość", bo Teodor grucha sobie słod­ko z dworką Hrabiny, Marcelą. To właśnie... zaostrza miłość Hrabiny. Jednakże "honor" (tj. przesądy ka­stowe) walczy w Hrabinie z namięt­nością miłosną. I rytm przypływów i odpływów każdego z tych uczuć ko­łysze nie tyle miłością, ile ambicją inteligentnego i, co tu owijać w ba­wełnę, cynicznego Teodora. W końcu - głownie dzięki sprytowi i bezczel­ności Tristana (służącego u Teodora), który swemu panu "wynajduje" hra­biowskiego ojca (hrabiów w tej sztu­ce jest więcej, aniżeli... psów ogrod­nika) - wszystko układa się jak naj­pomyślniej. Hrabina może wreszcie, uspokoiwszy swój "honor" pozorami, poślubić Teodora.

Co w tej komedii "ukrył, mówiąc mową inną" Lope de Vega? Czy istot­nie - jak o tym czytamy w intere­sującym zresztą komentarzu do programu-autor w głębszych podkładach utworu przemycił "zagadnienie wartości człowieka, rozwiązane w duchu demo­kratycznym"? Diabła tam! Trudno w cynicznym i wiarołomnym, choć zdol­nym i urodziwym, Teodorze dopatry­wać się wzoru "wartości człowieka". I trudno uznać sposób rozwiązania zagadnienia (tj. "usynowienie" Teodo­ra przez hrabiego) za demokratyczny.

Nie wydaje mi się również, aby Lo­pe de Vega chciał w swojej komedii przedstawić konflikt klasowy. Na to było o kilka wieków jeszcze za wcze­śnie, i sami widzowie z "gminu", o których względy i poklask Lope de Vega głównie w swoim tatrze zabie­gał, NIE ROZUMIELIBY...

Bo też nie w "zagadnieniu" tkwi LUDOWOŚĆ utworu Lope de Vegi. Ideologicznie, jak to już słusznie za­uważono, autor "Psa ogrodnika" stoi na gruncie silnej władzy królewskiej i z tych pozycji krytykuje pewne przerosty feudalizmu. Podobnie, jak nieco później Molier, Lope de Vega używa sobie niezgorzej na "małych pankach" (satyrycznie ujęte postacie markiza Ricardo i hr. Federico), demaskując nie tylko ich śmieszność, ale i całko­wity brak skrupułów moralnych. Prawda i to, że markiz Ricardo mówi z przekąsem o "skrzydłach nowych czasów" - czasów monarchii absolut­nej, która markizom przystrzyże... skrzydła. Prawda i to, że Tristan, kpiąc sobie w żywe oczy z obydwu arystokratów powiada drwiąco, że "więcej kosztuje zabicie hrabiego niż służącego". Lecz istotny, głęboki nurt ludowości "Psa ogrodnika" przepływa - i tryska - gdzie indziej.

Kiedy Hrabina flirtuje (na ówczes­ną modłę i w ówczesnym, wyszuka­nym stylu) ze swoim sekretarzem, a ten w kunsztownym liście i w wy­kwintnych odpowiedziach daje do­wód swojej SPRAWNOŚCI UMYSŁO­WEJ - ówczesna publika "gminna" zacierała, zapewne, ręce i szeptała: "Widzisz, jak to sobie nasz brat radzi z tym dworskim parlefranse!". A już z zachwytem witała sceny, w których ten sam Teodor, tak dzielnie żonglujący wymuskaną dworskością, wybuchał nagłą i jędrną rubasznością pod nosem pięknej Hrabiny. Zgniewany, że Hrabina robi doń czułe oczy tylko wtedy, gdy on zaleca się do Marceli, a natychmiast go odtrąca, gdy on Marcelę porzuca - rąbnie Teodor Hrabinie: "...waszmośćpani to jak ten pies ogrodnika... jadło przed nim, lecz on nie je, a drugim jeść nie po­zwala... Albo jedz, albo jeść pozwól". (,, A to wygarnął tej Hrabinie" - szeptała zapewne widownia). Proszę sobie również wyobrazić podochocony entuzjazm widowni "gminnej", kiedy jedna z dworek powie pod koniec sztuki pod adresem dystyngowanej Hrabiny: "Będzie jadła i z tego jadła pęknie"... (t.j. - z miłości).

Podobnie rubaszną i radosną ludo­wością tchną wszystkie sceny, w któ­rych sprytny, bezczelny i DOBRY Tristan - wcielenie mądrości i życzliwości ludowej - kieruje losami boga­tych i dystyngowanych "państwa", sypie impertynencjami i poufałościa­mi.

Artystycznie - i społecznie - ten właśnie stop dworskiej, wyszukanej elegancji stylu... i erotyki z rubaszną, radosną ludowością jest bodaj najcie­kawszy i najcenniejszy w "Psie Ogrodnika".

Już z tych pobieżnych uwag łatwo się domyślić, jakie znaczenie dla ta­kiego utworu ma przekład. O warto­ści przekładu Tad. Peipera można po­wiedzieć - ograniczając się z konieczności do nie wystarczających wrażeń z jednego przedstawienia - że zadzi­wia giętkością języka, obrazowością i skalą stylu. Stylu, który odtwarza zasadnicze składniki owego stopu "dworsko-ludowego". Być może, prze­kład ten nie jest wolny od anachro­nizmów językowych i niewłaściwych form... towarzyskich (Tristan tyka swego pana, a do Marceli mówi "Ty, smarkulo", ale przecież wszystkie te poufałości tkwią potencjalnie w roli Tristana). Wyczuwa się natomiast, że przekład oddaje charakter utworu i intencje autora. Że, indywidualizując postacie, uwypukla również humor słowny, najtrudniejszy. Np.: "To mnie, który ci życie wycudnia, ma czekać studnia?!" - pyta z komicznym oburzeniem Tristan Hrabinę.

*

Przedstawianie miało styl i urok. Młodość zespołu (przeważają nazwiska nie znanych nam dotychczas aktorów oraz słuchaczy PWST) oplotła wdzięcznie omszałą 4 wiekami komedię.

Reżyser Józef Wyszomirski dał in­scenizację nawskroś nowoczesną, mo­bilizując i zestrajając wszystkie środ­ki oddziaływania: grę aktora, światło, muzykę i śpiew (w opracowaniu To­masza Kiesewettera.), taniec (w ukła­dzie Jadwigi Hryniewickiej). Dyskretnie i rozsądnie stosując tak modną dziś groteskę tam, gdzie tekst i charakter postaci grotesce się w sposób naturalny poddawały (markiz, a zwłaszcza hr. Federico; sceny ze starym hrabią, domniemanym ojcem Teodora) - re­żyser śmiało używał wszystka umownych złud teatralnych, w czym świetnie mu dopomógł Otto Axer, au­tor pięknych i pomysłowych dekora­cji, oraz projektodawca kostiumów, które grały i czarowały harmonijnym zestawieniem barw. Zwłaszcza scena w oberży jest pełna wdzięku, ruchu, śpiewu i radości życia. Zbyteczny tyl­ko wydawał się duet, śpiewany przez Marcelę i Teodora: tu przekroczona została niewidoczna, ale wyczuwalna granica, która oddziela najbarwniejsze i najbardziej nawet "rozśpiewane" widowisko teatralne - od operetki. Wykonanie aktorskie może i nie było doskonałe, ale było młode i wdzięczne. Jadwiga Marso (Hrabina) i Janina Marisówna (Marce­la), b. trafnie i, rzec można, muzycznie skontrastowane. Pierwsza dumna, gniewna, zazdrosna, dręcząca siebie i swego sekretarza, chwilami wprost - sekutnica, chwilami (ale tylko chwilami) lirycznie czuła miłośnie omdlewająca. Druga - uosobienie łagodności wdzięku i bezbronnej miłości.

Świetnym w ruchach, w intona­cjach i błysku oczu Tristanem - klasycznie sprytnym i bezczelnym służą­cym; faktycznym reżyserem losów "szlachetnie urodzonych"; trochę we­sołkiem, trochę dobrotliwym gno­mem, a nade wszystko filozofem gło­szącym mądrość ludową - był Kazi­mierz Dejmek. Hugo Krzyski, w roli Teodora, miał dużo swobody akcenty szczerości, wyczucie gestu i dobrą dykcję. Apolinary Possart (markiz) i Marek Wojciechowski (hr. Federico) narysowali wyrazistą i - mimo podobieństwa - zróżniczkowaną parę głupkowatych, śmiesznych i zbrodni­czych panków. Nikt by nie uwierzył, patrząc na starego i zdziecinniałego hr. Ludovico, że to Henryk Bąk, mło­dy słuchacz PWST. To samo dotyczy Kamilla, służącego hr. Ludovico (Bogdan Baer).

Również i ,,doncelle" Hrabiny - Barbara Rachwalska i Halina Billing - oraz pozostali członkowie zespołu dobrze się spisali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji