Artykuły

Karnawałowo u Siemaszkowej. Spotkania powróciły na scenę

Po rocznej przerwie wróciły w swej 22. edycji Rzeszowskie Spotkania Karnawałowe (5-7 lutego br.) z trzema zaproszonymi spektaklami - pisze Ryszard Zatorski w Miesięczniku Społeczno-Kulturalnym "Nasz Dom Rzeszów".

Otwierali je "Szaleństwami nocy" goście z Krakowa z Teatru Bagatela. W reżyserii Iwony Jery i w opracowanej przez nią scenografii młody zespół aktorów, i po części zarazem muzyków, bardzo ciekawie i szybko wciąga w tę zabawę, w tę artystyczną noc wspomnień i różnych przygód miłosnych. Dzieje się to na współczesnych krakowskich Plantach, umiejscowionych na scenie filmowym tłem, które dopełniają elementy scenografii namacalnej. Twórczyni widowiska, korzystając z dramaturgicznego tworzywa angielskich autorów Davida Greiga i Gordona McIntyre'a, lokuje akcję tutaj. Buduje dobry muzyczny nastrój, instrumentalnie wpasowany, akcentowany songami, a chwilami wręcz szaleńczą zabawą. Żywiołowi i przekonujący są aktorzy, poczynając od kreacji głównych bohaterów Boba (Przemysław Redkowski) i Heleny (Kamila Klimczak), których emocje pomnażane są chwilami artystycznie niczym echo w grupowych inscenizacjach tych przeżyć przez inne postaci. Mogli i zapewne pobudzili w niektórych z nas pamięć podobnych uczuć z czasów, kiedy to miało się we dwoje o połowę lat mniej.

Biletów "na Jandę" - jak skrótowo i potocznie określano sobotnią propozycję spotkań warszawskiego Teatru Polonia - nie było po kilku godzinach. Sławne nazwiska aktorów zadziałały jak magnes. Los jednak nieszczęśliwie sprawił, że zamiast komedii Czechowa - bo nagła choroba i kardiologiczny zabieg, któremu musiał poddać się Jerzy Stuhr w tymże dniu, zmieniły repertuarowe plany - widzowie mieli tylko i aż Krystynę Jandę. Przez prawie dwie godziny jako Tonka Babić w spektaklu-monodramie "Ucho, gardło, nóż" autorstwa chorwackiej pisarki Vedrany Rudan nie dała na moment odetchnąć ani sobie, ani publiczności. Stopniowała napięcie i nastrój. Głośny chwilami śmiech na widowni, bo komicznych fraz w tym niekończącym się monologu nie brakowało, powoli jednak przycichał, aż w zamilknięcie finałowe przerażonej bohaterki na głośny dźwięk dzwonka niczym walenie do drzwi. W obronie włącza na cały regulator, wyciszony przez cały czas telewizor, i tak "kryje się" przed tym, co nieuchronne, przed tym, co za chwilę się stanie z nią Serbką. Serbką, bo - jak to opisuje dosadnie - "wlał ją", Tonkę, w jej matkę jakiś przypadkowy Serb w przypadkowym zbliżeniu. Ta opowieść siedzącej przed telewizorem w piżamie i szlafroku kobiety, miotającej się po pokoju i niemogącej zasnąć na skutek strachu, beznadziei i dręczących ją wspomnień koszmarów z niedawnego, ba, wciąż żywego dla niej bałkańskiego kotła wojny domowej w rozpadającej się wówczas Jugosławii, jeszcze bardziej przytłacza. Ten niekończący się monolog naszpikowany jest w każdym zdaniu pewną nawet wulgarnością, niczym wrzask zwierzęcia, które tak się broni, a my często traktujemy to jako agresywność. Ten mocny język ma być może obroną przed pamięcią znaczoną stosami trupów, gwałtów, krzywdy. Ten dowcip jest nawet chwilami rozpasany, ale zarazem bacznie i bystro puentujący, z filozoficzną wręcz precyzją i lekkością. Ale gdy w drugiej części Janda-Tonka folguje i nieco ogranicza mocne słowa, wymowa relacji wcale nie słabnie. Artystyczna forma spektaklu wymagała aż takiej "mocy słownej" ekspresji? Zapewne tak. Dla publiczności ważne było, że stała za tym Krystyna Janda, Janda-Tonka, Janda reżyserka i wykonawczyni - wybitna aktorsko jak zawsze w każdym słowie, geście i ruchu. Wtedy też jakby gdzieś obok wartko przelatywały owe słowne "ozdobniki", piętrzone po kilkakroć w każdym wypowiadanym zdaniu niczym przecinki. Obrazy wywołane na scenie przez Jandę drążyły wyobraźnię i po spektaklu, i przez kolejne dni. Pozostawiły mocny ślad w pamięci niejednego widza.

Łodzianie już od ponad roku obcują z komedią "Ich czworo" [na zdjęciu] Gabrieli Zapolskiej w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej, rzeszowianie obejrzeli ten spektakl teraz, przywieziony przez Teatr im. Stefana Jaracza i mogli być uraczeni zarówno klasyczną formą sceniczną, ale przede wszystkim wyśmienitą grą aktorską zespołu. Bo należy patrzeć na ich owoce jako właśnie grupowe osiągnięcie artystyczne, chociaż bezsprzecznie uwaga biegła nieustannie do znakomitej w roli Żony Gabrieli Muskały, czy do utracjusza amanta Fedyckiego, którego gra Sambor Czarnota. Ale ileż kunsztu mimicznego, wspomaganego odgłosami chrząknięć adekwatnych, wykazała w prawie niemej roli Wdowy Izabela Noszczyk. Odkurzony, ponad stuletni dramat akcentuje znakomicie bardzo świeże wciąż słabości, głupotę oraz moralne ułomności ludzi, którzy wszak nierzadko szukają pocieszenia w różnych trójkątach czy innych zapętleniach miłosnych zdrad i ponoszą tego przykre konsekwencje. Ten klimat miłostek, intryg, głupoty zwyczajnej i moralnej niestosowności wpisany jest miejscem i czasem akcji w wigilijno-świąteczny okres, a wystrój sceny - z dziesiątkiem choinek, pstrokacizną migających światełek, sztucznym śniegiem - jest jakby wyciągnięty z kiczu różnych hipermarketowych przestrzeni i wpasowany w te komiczno-absurdalne sekwencje sztuki. Kontrastuje z tym jakby filmowo-klezmerska funkcja znakomitych muzyków, schowanych z tyłu w "fosie" labiryntu żywopłotów, chwilami tylko pojawiających się na pierwszym planie w roli kolędników. Pouczający, acz niemoralizatorski spektakl, artystycznie wzbudzający ciekawość i podziw.

A potem długo, przekraczając północ i dalej, karnawał teatralny dopełniała w foyer znakomita jazzowa muzyka i tańce takoż wpasowane w ten nastrój. Podobnie muzycznie i biesiadnie było w dniu pierwszym, natomiast sobotni kulig i ognisko u Janika w Trzebownisku zostały odwołane przez gospodarza z powodu jego niedyspozycji zdrowotnej. A i śniegu też w tym dniu przecież nie było.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji