Hadrian VII
Tylko w czasie watykańskiego soboru można obejrzeć na raz tylu purpuratów Kościoła, ilu oglądamy w bieżącym sezonie na deskach scen warszawskich. W "Beckecie" Anouilha wystawionym przez Teatr Powszechny i w "Hadrianie" Luke'a granym w Teatrze Dramatycznym. Po obejrzeniu obu przedstawień trzeba się dobrze zastanowić, żeby właściwie rozdzielić w pamięci biskupów, arcybiskupów, prymasów i kardynałów między obie sztuki W "Hadrianie" aż mieni się w oczach od purpury kardynalskich strojów. "Hadrian VII" Petera Luke'a to sztuka szczególna. Luke z wykształcenia malarz, parający się najpierw dziennikarstwem a później reżyserią telewizyjną, ma na swoim koncie kilka utworów dramatycznych. Najbardziej z nich znany jest właśnie "Hadrian VII", który w ciągu dwóch lat od prapremiery miał w Anglii kilka wystawień a ponadto ukazał się na scenach siedemnastu krajów, od Belgii i Holandii po USA i Australię. Powodzenie tej sztuki w Anglii w okresie, kiedy w irlandzkim Belfaście wyrastały na u-licach barykady budowane przez fanatyków religijnych, jest aż nadto zrozumiałe. Zastanawia raczej jej triumfalny pochód przez sceny innych krajów. Tajemnica kryje się najpewniej w temacie, jaki podejmuje Luke - reform wewnątrz Kościoła mających zbliżyć go do czasów apostolskich; są to problemy szeroko dyskutowane w świecie katolickim. Lukę wprowadza na scenę kardynałów i papieża, każe im ostro ścierać się w sprawach dla Kościoła zasadniczych, pokazuje conclave i grę polityczną towarzyszącą wyborowi nowego papieża. "Hadrian VII" nie jest oryginalną sztuką Luke'a. To adaptacja napisanej w pierwszych latach naszego wieku powieści nawet w Anglii mało znanego autora - Fredericka Williama Rolfe. Rolfe, człowiek, któremu odmówiono święceń kapłańskich, nigdy się z tą klęską nie pogodził; próbował wielu zawodów, nie przynosiły mu one jednak żadnej satysfakcji. Żył w nędzy, zgorzkniały, pełen niechęci do świata i do ludzi. Jego powieść jest autobiografią, ale nie tylko. Rolfe bierze w niej odwet za zmarnowane życie, za nie zrealizowane marzenia. On, którego nie uznano godnym najniższego stopnia w hierarchii kościelnej, w marzeniach osiąga jej szczyty, zostaje papieżem i przyjmuje imię, jakie nosił jedyny papież (1154 r.) pochodzenia angielskiego - Hadrian. W psychologii taki odwet na losie nazywa się marzeniem kompensacyjnym. Rolfe w swojej powieści odsłania się z pełną szczerością, rysuje portret psychologiczny daleki od stereotypu człowieka z powołaniem kapłańskim. Zły, zakompleksiony, pełen nienawiści - w wyniesieniu do najwyższych godności znajduje nie tylko rekompensatę za poniesione upokorzenia, lecz i ratunek dla siebie, jako człowieka. Na dnie społecznym, gdzie przyszło mu żyć, nie umie się zdobyć na miłość, szacunek, wyrozumiałość, tolerancję dla bliźnich. Reformatorskie posunięcia Rolfe'go - Hadriana w zdumiewający sposób przypominają Jana XXIII, mimo iż powieść została napisana ponad pół wieku przed tym, zanim ten wielki papież zasiadł w stolicy apostolskie. Jest to właśnie moment, który przede wszystkim zadecydował o powodzeniu sztuki JAN BRATKOWSKI potraktował "Hadriana" trochę jak operę w wielkim stylu; dekoracje jak zwykle funkcjonalne i piękne w swojej prostocie przygotował JAN KOSIŃSKI; doskonałe kostiumy są dziełem IRENY BURKĘ Rolfe'go - Hadriana gra z właściwą sobie maestrią GUSTAW HOLOUBEK. Jedną z najciekawszych postaci tego spektaklu stworzył MIECZYSŁAW VOIT w roli Pierwszego Komornika i wysokiego dygnitarza kościelnego. Z licznej obsady na uwagę zasługują BARBARA HORAWIANKA jako Pani Crowe, WANDA ŁUCZYCKA (Agnieszka) oraz RYSZARD PIETRUSKI (Jeremiasz Sant).