Warszawskie Spotkanie Teatralne dobiega końca (fragm.)
NASTĘPNEGO dnia: "ŻYCIE GALILEUSZA" BERTOLTA BRECHTA (w bardzo dobrym przekładzie Romana Szydłowskiego) - spektakl Teatru Nowego z Łodzi. To chyba najciekawsze z pokazanych dotychczas na WST widowisk (a pozostają mi jeszcze tylko dwa do obejrzenia), w sumie chyba najlepiej i najsprawniej przekazane reżysersko. Tadeusz Minc może z dużym zadowoleniem oceniać wyniki swej starannej, przemyślanej i celnej pracy.
"Życie Galileusza" należy do trójcy czołowych sztuk Brechta - obok "Opery za trzy grosze" i "Kariery Artura Ui" - i dziwić się należy, że dotychczas jest u nas tak mało spopularyzowane. Czyżby przestraszał temat tej sztuki: przygoda małego człowieka (choć geniusza) z wielką nauką? Sztuka ta, skąpa w songi (te, które w niej są podał zresztą Teatr Nowy doskonale), jest niewątpliwie trudna do dobrego scenicznego przekazu. Ale czy ta okoliczność nie powinna również zachęcać?
Jak wiadomo, w "Życiu Galileusza" zawarł Brecht problem kapitulacji reprezentanta czystej nauki przed potęgą aktualnej władzy, rygorystycznie przestrzegającej czystości ideologicznej. Galileusz próbuje walczyć o bezwzględną prawdę i walkę przegrywa, skoro możni tego świata uznali prawdę za chwilowo niebezpieczną. Galileusz nie umiałby i nie chciał być ofiarą, męczennikiem w imię i w służbie nieskazitelnej, niepodległej idei. Odwołał. Odprzysiągł się. Kościół górą. Papież i inkwizycja zadowoleni, że kacerz wyrzekł się herezji, spokorniał, poddał nakazowi milczenia.
Nie pomogło. Prawda jest silniejsza niż oportunizm jej nosicieli. Galileusz pod strażą jest nie mniej groźny niż głoszący co chce. Jego poglądy szerzą się jak zaraza. Brecht potępił postawę Galileusza, wypisał na jej temat w komentarzach do sztuki spore uwag gorzkich i cierpkich - tymczasem "Życie Galileusza" ma sens niezmiernie optymistyczny, demonstruje nieunikniony triumf wiedzy i rozumu nad strażnikami skostniałych dogmatów. Mimo wszelkich pozorów, że stało się odwrotnie.
Aktorsko przedstawienie jest nierówne. JANUSZ KŁOSIŃSKI w wyczerpującej roli Galileusza jest dobry u progu galileuszowej sławy i jako słaby, ugięty ale niezłamany starzec; w środkowych scenach nie zawsze mu dobrze szło. Są też role wyraźnie przewyższające możliwości ich wykonawców. Ale są i dające pełną satysfakcję. Należy do nich bardzo starannie opracowany przez BOGUSŁAWA COCHNACKIEGO epizod księdza-fizyka i przez LUDWIKA BENOITA epizod księdza-inkwizytora. Jako kardynał Barberini, później papież Urban VIII, dobrym aktorstwem zaznaczył się WOJCIECH PILARSKI. Z przyjemnością oglądałem też starych znajomych z Teatru Nowego: JANINA JABŁONOWSKA, BOHDANA MAJDA, STANISŁAW ŁAPIŃSKI, JAN MACHULSKI, ZYGMUNT MALAWSKI, DOBROSŁAW MATER, ANDRZEJ MAY, ZYGMUNT ZIN-TEL - nie po raz pierwszy wspominam z uznaniem tych aktorów. Scenografia HENRI POULAINA, stylowa i funkcjonalna, ułatwiała zręczną wymianę scen i sytuacji, szkoda, że reżyser nie skorzystał z niej w intencji skrócenia przerw do jednej. Byłoby to bardziej w duchu praktyk nowoczesnego teatru.
Teatr Nowy miał swe wielkie lata, kiedy to entuzjaści określali go jako "teatr pokolenia". Później jakby przygasł, jakby się zsunął na tor lokalny. Jakże się cieszę, iż dwukrotna wizyta Teatru Nowego w Warszawie w ostatnim okresie udowodniła, iż jest to teatr, który znowu "liczy się" w teatralnej Polsce, który zasługuje na baczniejszą uwagę, niż mu ją okazywano w sezonie minionym.