Artykuły

Sen o PRL

- Ile razy można oglądać to samo: ZMP-owcy w czerwonych krawatach, portret Stalina, zomowcy i internowani w stanie wojennym. Historia PRL już mi bokiem wychodzi.

- Ale przecież Jarocki, pokazując to wszystko je­szcze raz, tylko nas prowokuje. Starych, bo nie chcą swojej przeszłości pamiętać, młodych, bo "oj­ców dzieje" lekceważą. "Myśmy wszystko zapomnie­li" - zdaje się mówić reżyser.

- Rzeczywiście, prowokacja odnosi skutek: o mało nie zasnąłem na przedstawieniu. Znudzić Mrożkiem to jest sztuka.

- Głupstwa mówisz. Jarocki stworzył Mrożkowi dzieło, którego on być może by nie napisał, doty­kające najważniejszych spraw narodu. Gdzie masz dzisiaj takie sztuki i takie przedstawienia?

- No fakt, ostatnie takie kawałki pisał Ernest Bryll. Też cały naród na scenie, senne wizje, trochę ro­mantycznego zadęcia, trochę ironii. Tylko że Bryl­lem parę osób w swoim czasie się przejmowało. Je­stem dziwnie pewien, że przedstawienie Jarockiego według Mrożka nie wywoła istotnej dyskusji, bo trudno za taką uznać nasze pogwarki.

Nie, to nie jest zapis burzliwych rozmów krytyków czy widzów po premierze "Historii PRL według Mrożka" w Teatrze Polskim we Wrocławiu. To ja sam ze sobą tak się kłóciłem. Po spektaklu myśli podzieliły mi się na dwa zwalczające się obozy. Dla słowa "ambiwalencja" mam od tej pory nową definicję: oznacza ono mój stosunek do przedsta­wienia Jerzego Jarockiego. Ale najpierw fakty. Co zrobił Jarocki? Napisał Sławomirowi Mrożkowi utwór, który składa się z fragmentów czterech sztuk: "Pieszo", "Zabawy", "Alfy" i "Portretu" (doszedł tak­że jeden z dialogów w "Emigrantach") oraz wyimków tekstów niedramatycznych (przede wszystkim pole­miki Mrożka z "Popiołem i diamentem", drukowanej w "Kulturze" paryskiej). Kompilację uzupełnia jeszcze cytat z listu Antoniego Pawlaka, adresowanego do komendanta obozu internowania w Jaworze, a tak­że rozmaite pieśni, przede wszystkim propagandowe z okresu stalinowskiego. Podobno Mrożek zaak­ceptował projekt Jarockiego, co należy uznać za fakt znamienny, zważywszy na ich pamiętną awan­turę o "Miłość na Krymie". Jeżeli tam autor zżymał się na ingerencje reżysera, to w przypadku "Historii PRL" musiał uwierzyć w ideę przedstawienia, skoro pozwolił na tak swobodną adaptację swojej twór­czości. No właśnie, jaka to idea? Jarocki w wywiadzie, zamieszczonym w programie spektaklu, mówi m.in.: "Od początku, to znaczy od 1958 roku, kiedy wystawiałem pierwszą sztukę Mroż­ka - "Policję" i później, w czasie kolejnych realizacji jego sztuk, takich jak na przykład "Tango", "Rzeźnia", a zwłaszcza "Pieszo" i "Portret", było, nie tylko dla mnie, jasne, że Mrożek pisze własną, przez swoje okulary widzianą historię Polski i Polaków". Ale Jarocki nie poszedł drogą chronologiczną, która nakazywałaby łą­czyć kolejne sztuki Mrożka z momentami historycz­nymi i na przykład w "Policji" czytać reakcję na ko­niec październikowej odwilży, w "Indyku" odkrywać sa­tyrę na czas "naszej małej stabilizacji", w "Alfie" wi­dzieć - rozprawę ze stanem wojennym. "Historia PRL według Mrożka" Jarockiego nie jest tak prosta. Jaroc­ki rozpina swoje przedstawienie w czasie między końcem wojny a zwolnieniem internowanych w sta­nie wojennym. Spektakl ma jednak bardzo luźną nar­rację, w której mieszają się bohaterowie, sytuacje, czasy. Na początku Jarocki wprowadza postaci z "Pie­szo", które w swej różnorodności społecznej symboli­zują naród, wychodzący z wojny ku nie znanej je­szcze rzeczywistości. Niepewność losów łączy się z nadziejami. Najlepiej wyraża je dialog Ojca z Synem kończący się kwestiami:

SYN I co jeszcze będzie po wojnie?

OJCIEC Po wojnie będzie dobrze.

W drugiej scenie pojawiają się parobkowie z "Zaba­wy", którzy są reprezentantami klasy wkraczającej w pustą przestrzeń społeczną. Jeszcze nie są pewni swego miejsca, ale już głośno zaznaczają swoją obecność i aspiracje. Ale w następnej scenie Jaroc­ki niespodziewanie łamie ledwie rysujący się porzą­dek historyczny i odsłania obraz obozu internowa­nych w stanie wojennym. Wśród więźniów rozpo­znajemy aktorów, grających role w "Pieszo": Superiu­sza (Mariusz Bonaszewski), Syna (Marek Ryter) i Porucznika Zielińskiego (Miłogost Reczek). Reżyser nie układa jednak z losów bohaterów wyraźnych biografii. Być może bardziej chodzi o zaznaczenie wspólnoty postaw, obciążonych takim, a nie innym bagażem doświadczeń. "Historia PRL według Mrożka" nie ma zresztą jednego bohatera. Początkowo wydaje się, że będzie nim Syn z "Pieszo". Jarocki czyni z niego przedstawiciela młodego pokolenia, które co prawda nie bez rozterek, ale poddaje się indoktry­nacji politycznej. Reżyser w scenie uświadamiania Syna przez nauczycielkę posłużył się tekstem pole­miki Mrożka z "Popiołem i diamentem". Później zoba­czymy Syna jako konferansjera stalinowskiej akade­mii, ale Jarocki odwróci od niego uwagę, bo koniec pierwszej części spektaklu należy do Nauczyciela z "Pieszo" (Krzysztof Dracz). W postaci tej reżyser kre­śli typowy los inteligenta, który początkowo ocho­czo uczestniczy w budowie nowej rzeczywistości, by przeżyć wielkie rozczarowanie stalinowską uto­pią. Choć z przedstawienia nie bardzo wiadomo, dlaczego tak się dzieje, skoro w jednej scenie Na­uczyciel intonuje stalinowskie pieśni, by w następ­nej już przeistoczyć się w Bartodzieja z "Portretu" i wygłosić monolog do obrazu wodza-idola. Dojdzie też do rozprawy z Anatolem, którą to postać Jaroc­ki połączył z Superiuszem. Superiusz-Anatol jest człowiekiem, który chyba najlepiej rozumie sens i bezsens historii. Dlatego przyjmuje rolę outsidera ja­ko Superiusz, a jako Anatol staje się ofiarą syste­mu.

W zestawie bohaterów "Historii PRL według Mrożka" ważna wydaje się jeszcze postać Internowanego V (Miłogost Reczek). To jemu Jarocki każe dialogować z zomowcem (Eugeniusz Kujawski) słowami XX i AA z "Emigrantów":

ZOMOWIEC Może ja cham, ale ja nie głupi. Cze­mu ty pijesz, ze mną?

INTERNOWANY V Za pokutę.

ZOMOWIEC I Za jaką pokutę?

INTERNOWANY V Chcę odpokutować grzechy przodków. Nasi przodkowie nigdy nie pili ze sobą.

Ten dialog z emigracyjnej nory - chama i inteligen­ta - włożony w usta strażnika i internowanego daje przewrotny efekt. Jarocki zresztą nie oszczędza inte­ligenckich złudzeń, gdy Internowanemu V każe tak­że śnić sen o Lechu. Jest to chyba najlepszy frag­ment spektaklu. Na patetyczne słowa Internowanego V (tekst Gamy z "Alfy"): "Potrzebujemy znaku, imienia, słowa, zaklęcia, ty stałeś się takim imieniem", Alfa (Rafał Szałajko), ucharakteryzowany na Wałęsę, odpo­wiada zdawkowo, wyjmuje spod pryczy słoik trus­kawkowych konfitur (dobiera się do nich jak Lenin w "Miłości na Krymie"), a potem na pianinie jednym palcem zaczyna wystukiwać poloneza Chopina. Sur­realizm tej sytuacji tylko wzmacnia ironiczny sens historii, w której patos miesza się z trywialnością. Bohaterem "Historii PRL" jest jeszcze ktoś. To ów Mrożkowy cham, który w spektaklu przybiera róż­ne postaci. W wielkim skrócie Jarocki pokazuje go przez ewolucję parobków z "Zabawy". Najpierw poja­wiają się jako lud wchodzący do miast, łatwo wpi­sujący się w ramy nowego ustroju, ale Jarocki do­pisuje roli parobków szyderczą niemal pointę. W jednej ze scen reżyser ubiera ich w mundury zo­mowców. Na rozterki: "Jak my nie gorsi, to może oni lepsi?" pada odpowiedź: "Bić" i wymachując pałkami parobkowie wybiegają ze sceny. Cham w "Historii PRL" nie jest wcale śmieszny. Bywa groźny jak komendant obozu dla internowanych (Igor Ku­jawski), który posługuje się cyniczną historiozofią esbeckiego oficera Bety z "Alfy": "my reprezentujemy ciągłość historyczną. Posiadamy już tradycję, która trwa nieprzerwanie. I jeżeli uda się nam ją utrzy­mać jeszcze przez następne tysiąc lat, będziemy mieli tradycję tysiącletnią. To wystarczy, aby trady­cja zamieniła się w fakt, zaś fakty nie podlegają już dyskusji". Komendant swoje argumenty potrafi poprzeć siłą pięści: do nieprzytomności bije inter­nowanego. Jarocki przypomina: PRL miał także oblicze bezwzględnej przemocy.

Gdy w ten sposób analizuję przedstawienie Jaroc­kiego, przyłapuję się na tym, że usiłuję uporządko­wać materię, która ze swej natury jest chaotyczna. Reżyser podobno chciał zatytułować swój spektakl "Pasjans polski". W pasjansie, jak wiadomo, nie są ważne poszczególne karty, ale zasada, wedle której należy je układać. Jarocki dokonał rzeczy niesamo­witej: rozbił absurdalną logikę Mrożkowej dramatur­gii, przysposobił ją do swojej ulubionej konwencji snu i w ten sposób Mrożek w "Historii PRL" objawił się niemal jak, aż się boję powiedzieć... romantyk. I nie chodzi tylko o wyraźne aluzje w scenach z internowanymi do więziennych scen III części "Dziadów". Przedstawienie Jarockiego jest, by tak rzec, romantycznie zakrojone w wymiarze tego, co chce powiedzieć i do kogo. Nie ulega bowiem wąt­pliwości, że reżyser miał ambicję zwrócenia się do nas wszystkich, by przedstawić syntezę historycz­nych doświadczeń.

Jarocki nie ukrywa, że swoją najnowszą premierą nawiązuje do "Snu o bezgrzesznej" - spektaklu, który wyreżyserował w Starym Teatrze na 60-lecie odzy­skania niepodległości. W "Historii PRL" wyłania się w gruncie rzeczy podobny problem: wolności - oczekiwanej, wymarzonej, nie rozumianej, odrzuca­nej, gnębionej... Wolnościowy mit w przedstawieniu Jarockiego konfrontowany jest z rozmaitymi posta­wami ludzi, którym w tym dziwnym czasie mię­dzy wojną a stanem wojennym przyszło żyć. Pyta­nie, jakie się rodzi ze spektaklu, brzmi: czy my, mając za sobą taki bagaż doświadczeń, dojrzeliśmy do wolności?

Jarocki nie daje jasnej odpowiedzi na to pytanie. Spektakl kończy się zwolnieniem internowanych. Je­den z nich mówi wprost do publiczności: "Mojemu pokoleniu trudniej jest żyć niż wam, młodym, i trud­niej niż starszym od nas, ponieważ nasze rozczaro­wanie jest głębsze niż rozczarowanie starszych od nas i młodszych. Zbyt wielka była nasza nadzieja, wyjątkowo anormalnie wielka, żeby nasze rozczaro­wanie nie było większe niż to, które normalnie przy­pada pokoleniom. Nie możemy się pozbyć żalu i urazy. Urazy do świata za to, że w czasie pokoju znów staje się takim, jakim znaliśmy go podczas wojny... Że złość, głupota, paranoja, małość, kłam­stwo i nienawiść - dzisiaj a niegdyś - różnią się tyl­ko stopniem zagęszczenia i sposobem ekspresji". Wydaje się niemal pewne, że internowany mówi to niejako w imieniu pokolenia Mrożka i Jarockiego - pokolenia, którego właściwie całe dorosłe życie przy­padło na czas PRL. Ale czy dla tych słów należy przyjąć dzisiejszą perspektywę - już po odzyskaniu wolności? A wtedy, co znaczy obraz finałowy chóru zomowców śpiewających liryczną pieśń o Polsce, której słowa zaczerpnięto z sentymentalnego wierszy­ka Wincentego Pola. Chór przysłania zjeżdżający z góry czarny ekran z cieniuteńką biało-czerwoną wstążką. Prawie wszyscy recenzenci opisywali to za­kończenie przedstawienia Jarockiego, ale nigdzie nie znalazłem przekonującej interpretacji.

"Historia PRL według Mrożka" budzi szacunek, ale może wywołać także głęboki opór. Opór już na pierwszym piętrze odbioru spektaklu. Bo nie ma co ukrywać, że jest on szalenie erudycyjny. Być mo­że da się zrozumieć sens przedstawienia bez przy­pisów bibliograficznych, ale dla wielu może okazać się to zniechęcające. Tym bardziej, że spektakl Ja­rockiego nie porywa teatralnością. Jerzy Juk Kowar­ski zaprojektował klaustrofobiczną przestrzeń, w której dominują szaro-czarne barwy. Przedstawienie jest statyczne, powolne. Nie dynamizuje go nawet wjazd wojskowego gazika. Scena akademii stalinow­skiej wlecze się ponad miarę. Raczej efekciarska niż efektowna jest scena pt. "Sen o Bartodzieju", w której bohaterowie "Portretu" spierają się o swoje po­stawy, a towarzyszy temu występ striptiserki. Więk­szość aktorów w spektaklu momentami sprawia wrażenie, jakby nie mogli odnaleźć się w swoich rolach - Krzysztof Dracz jako Nauczyciel-Bartodziej należy do wyjątków. Przedstawienie, które ma am­bicje powiedzenia czegoś istotnego swojej publicz­ności, nie może być rozpoznawalne tylko w swo­ich założeniach.

Ale jeśli nawet przymkniemy oko na słabości teatral­nej formy i postaramy się dokładnie wsłuchać w głos Jerzego Jarockiego i Sławomira Mrożka, to trudno też przyjąć go bez polemiki. Wizja historii PRL, którą Ja­rocki stworzył posługując się tekstami Mrożka, wyda­je się bowiem nazbyt wykoncypowana. Poza tym bo­ję się, że na widowni teatralnej nie ma już dzisiaj publiczności, do której zbiorowego doświadczenia tak pomyślany spektakl mógłby się odwoływać. W teatrze siedzą ludzie, z których każdy ma własną historię PRL i trudno poddać ją syntezie. Może dlatego do­tychczas nie powstało to wymarzone przez krytyków dzieło - powieść, film, sztuka teatralna - które dało­by obraz całości. Ale obraz pełny, nie sprowadzony do plakatu. Swoją drogą, nawet jeśli utwór taki się pojawi, to podejrzewam, że będzie w nim niemały ła­dunek sentymentu. A to, co dziś możemy sobie opo­wiedzieć, to wciąż pojedyncze historie, które dobrze jeśli zawierają metaforę postaw. Daje do myślenia fakt, że na wznowionym Festiwalu Sztuk Współcze­snych we Wrocławiu gorętsze reakcje od "Historii PRL" wywołały spektakle "Obywatel Pekoś" i "Ciałopalenie". Sztuki Tadeusza Słobodzianka i Marka Bukowskiego, choć zapewne mniej wyrafinowane w formie, znacz­nie żywiej przedstawiają historię. Może dlatego, że przez pryzmat przeżyć jednostki? Ja również patrzyłem na "Historię PRL według Mroż­ka" Jarockiego bez przekonania, że jest to moja hi­storia. Nie wynika to tylko z różnic pokoleniowych. Nie zamierzam zresztą używać metryki na swoją korzyść. Nie przeceniam jednocześnie swoich do­świadczeń wynikających z faktu, że dzieciństwo i wczesną młodość spędziłem w kraju o nazwie PRL (do dziś mam ją wpisaną do dowodu osobistego). Ale pamięć o tych latach trudno mi podsumować i zgodzić z wizją Jarockiego.

Może zabrzmi to kombatancko, ale pierwszą rzeczą, jaką w życiu pamiętam, były wypadki grudniowe w Szczecinie. Sprowadziliśmy się tutaj z małego miasteczka w Wielkopolsce właśnie w 1970 roku. Któregoś dnia siedziałem w oknie i zobaczyłem na ulicy tłum idących robotników. Ten niecodzienny obrazek musiał w mojej ledwo 4-letniej głowie wy­wołać skojarzenia z tym, o czym już się mówiło w domu, bo zacząłem wołać do mamy: "Krajk, krajk". Później widziałem na ulicy czołgi, transportery, ale nie bardzo rozumiałem, co się dzieje. Ale przecież dzieciństwo nie upływało mi na pa­triotycznych przeżyciach. Chyba że za takie uznać również sukcesy naszych piłkarzy. Nie pamiętam wielu szkolnych lektur, pamiętam wszystkich zawodników reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w 1974 roku.

Duża część mojej rodziny była w partii. Mama czę­sto wspomina dziadka, który w naszym rodzinnym miasteczku zakładał PPR, choć niby ani pochodze­nie, ani życiowe doświadczenie, ani wreszcie inte­ligencja nie powinna go do tego skłaniać. Dziadek podobno powiesił sobie w pokoju portret Stalina, który jeszcze przed 56 rokiem ze złości porąbał sie­kierą. Dziadek nie nadawałby się do roli Bartodzie­ja. Matka w miasteczku, w którym się urodziłem, była kierownikiem domu kultury. Wspomina swoją pracę z sentymentem. W latach 60-ych organizowa­ła mnóstwo występów. Sprowadzała popularne wte­dy zespoły big-bitowe, a raz na stadionie miejsco­wego klubu sportowego urządziła wielką imprezę z udziałem czterech pancernych. Ojciec się dzisiaj śmieje, że mama była bardzo oddanym pracowni­kiem na odcinku polityki kulturalnej... Ale nasz dom nie był komuszy. Matkę wyrzucono w 1968 roku z pracy za to, że mój brat poszedł do komunii. Po sierpniu 80 roku napisała list do partii, że się wypisuje. Była bardzo zaangażowana w Solidarność. Nie tak, żeby przeżyć jakieś prze­śladowania w stanie wojennym. Ale ziała szczerą nienawiścią do generała Jaruzelskiego, bez przerwy słuchała Wolnej Europy i ciągała mnie na msze za ojczyznę do księdza Popiełuszki. Z jednej strony wydawało mi się, że trzeba tam być, ale z drugiej strony bardziej od pieśni "Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana" lubiłem słuchać piosenek z listy przebojów radiowej "Trójki".

Któregoś dnia w stanie wojennym przyjechał do nas kuzyn z rodzinnego miasteczka. Kuzyn odby­wał służbę wojskową w formacjach ZOMO (czy mógłby być bohaterem w spektaklu Jarockiego?). Opowiadał nie bez satysfakcji, jak pacyfikował ja­kąś fabrykę. Wyznał też, że zaproponowano mu pracę w Służbie Bezpieczeństwa. Pamiętam, że ma­ma zbladła i zapytała: "Czy ty wiesz, co to jest SB?". Nie zdołała jednak odwieść kuzyna od ha­niebnej decyzji. Ale w pracy, którą wybrał, naba­wił się chyba wyrzutów sumienia. Uśmierzał je alkoholem w ilości, która okazała się za duża nawet dla towarzyszy z "firmy". Dzisiaj jest innym człowiekiem. Sporządniał. Jakiś czas temu zostałem ojcem chrzestnym jego córki.

A moją mamę denerwują obecne rządy, sympatię czuje jedynie do lewicy. Przekora w niej pozostała nawet na emeryturze.

I to jest moja historia PRL, rozbita na drobne wspomnienia, których sam nie potrafię ułożyć w całość. A zwłaszcza nie umiem powiedzieć, co z niej wynika, poza paradoksami. Moja historia PRL ma w każdym razie zupełnie inną barwę, smak niż opowiedziana przez Jerzego Jarockiego tekstami Sła­womira Mrożka. Tak mi się zdaje, że w tej z tea­tru po prostu nie ma życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji