Artykuły

Aktor wędrujący

- Cieszę się z tego, co mam, bo życie aktorskie jest sinusoidą. Raz na dole, raz na górze. Ciągle przychodzi "nowe" i ciągle jestem w tym zawodzie - rozmowa z Przemysławem Sejmickim, tarnowskim aktorem.

Wybitny aktor /rocznik 1973/, który wóz Tespisa zamienił na pociąg, wiecznie w drodze /jak teatr w którym obecnie pracuje/, na trasie pomiędzy rodzinnym Wrockiem - Wrocławiem, Krakowem, Tarnowem i Rzeszowem, aż po kres: wyżej niż połoniny . Aktorski wolny strzelec, bez etatu i stałego adresu. Wszędzie gdzie bywa i wraca, tam grywa, na scenie i w życiu, przegrywa aby znów wygrywać i iść, ciągle iść aby nie mieć nic ale być za co z biegiem lat płaci coraz większą cenę. Sam ale nie samotny. Brat łata i permanentny bywalec ale nie ma w sobie nic z celebryty. Profesjonalista o twarzy, której się nie zapomina, to jego aktorska wizytówka. Artysta totalny, otwarty na nowe wyzwania. Na scenie prawdziwy do bólu, poszukujący i zaskakujący. Taki jest Przemol. Jesteśmy tuż po przedpremierowym pokazie "Lekcji" Ionesco w TNT, gdzie P. Sejmicki wykreował postać Profesora. To dobra okazja aby z Nim porozmawiać...

Ryszard Zaprzała: W 1999 zostałeś absolwentem PWST we Wrocławiu, co było wcześniej?

Przemysław Sejmicki: Szkoła techniczna. Technikum Telekomunikacji. Po podstawówce nie do dostałem się do wymyślonego przez siebie technikum elektronicznego ze względu na zbyt słabą matmę. Musiałem pójść do zawodówki łączności. Skończyłem ją na 5.0 i trzeba było pójść dalej, już do technikum o tym samym profilu. Trzyletnie technikum eksperymentalne w klasie "X", a "iksy" były króliczkami doświadczalnymi przy wszelkich zmianach w edukacji. I myślę, że to się za mną ciągnie. Trafiałem na wszelkie zmiany, reorganizacje. Wtedy chciałem mieć jakiś fach, zawód, który zapewni mi przyszłość.

Jednak w technikum czułem, że jestem humanistą. Zapisałem się do kółka teatralnego, zacząłem jeździć na konkursy recytatorskie. Na jednym z nich zająłem 2. miejsce. Mówiłem wtedy "Milczenie Hioba". I wtedy pomyślałem, że mógłbym zostać aktorem.

Do pierwszych egzaminów na wydział aktorski byłem dobrze przygotowany, chyba za dobrze. Zabrakło naturalności i odpadłem na pierwszym etapie. Dostałem się na socjologię na Uniwersytet Wrocławski, gdzie się dobrze czułem, ale postanowiłem spróbować jeszcze raz podejść do egzaminów aktorskich, żeby potwierdzić, że się nie nadaje. Paradoksalnie, wtedy się dostałem. Byłem przekonany, już będąc na PWST, że mnie wywalą i dlatego wziąłem dziekankę na socjologii.

Z Twojego CV wynika, że bezpośrednio po dyplomie zaangażowałeś się w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie, jak do tego doszło?

- Ówczesny dyrektor Stanisław Świder był na naszym dyplomie "Żywot Józefa", który wygrał Grand Prix na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. W garderobie po spektaklu zaproponował spotkanie. Pojawiłem się w Tarnowie ja, Marcin Popczyński i Marta Waldera...

Pamiętasz swój debiut na deskach Solskiego?

- Tak. W sumie były dwa. Pierwsze było zastępstwo w spektaklu "O dwóch takich, co ukradli księżyc". Zagrałem z Robertem Żurkiem, ja-Jacek, on-Placek. Właściwym debiutem była rola Damisa w "Świętoszku" w reżyserii Maćka Sobocińskiego.

Ponieważ tam pracowałem, sporo pamiętam i wyszło mi, że podczas rocznego pobytu zagrałeś aż w 29 spektaklach. To bardzo dużo, jak na młodego aktora-debiutanta. Jak oceniasz tamten czas?

- Nie znam statystyk, ale rzeczywiście dużo grałem i przez cały okres mojego pobytu w Tarnowie pokazałem się w więcej niż 30 tytułach.

Grałaś m.in. Damisa w "Świętoszku", Laertesa w "Hamlecie", "Hajmona" w Antygonie, Księcia Filipa w "Iwonie księżniczce Burgunda", Lejtnanta Zubowa w "Zapiskach oficera Armii Czerwonej", Zbyszka w "Moralności Pani Dulskiej", w "Europie" Kazimierza Brauna, "Emigrantach", "Kartotece"... Która rola jest ci najbliższa, dała najwięcej w sensie zawodowym?

- Jest ich kilka. Pierwsza znacząca to był Oswald w "Upiorach" Ibsena, gdzie mogłem się szerzej zaprezentować. Przełomowe było jednak spotkanie ze Sławkiem Gaudynem i jego-nasze "Zapiski oficera Armii Czerwonej", a później wspólnie "Emigranci" i wreszcie "Pętla", która obok "Zapisków" jest dla mnie najważniejsza. I nie mogę pominąć bohatera w "Kartotece" w reżyserii Tomka Piaseckiego. Aaa...i jeszcze muszę wspomnieć o swoim hicie wszech czasów, czyli Koziołku Matołku [śmiech].

Nie grzałeś ławy, a mimo to odszedłeś - dlaczego?

- Widocznie tak miało być.

Co było potem?

- Życie freelancera - określenie, którego nie cierpię. Trochę kabaretu, produkcje niezależne, współpraca z Teatrem im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, Teatrem Nie Teraz i wiele innych przedziwnych rzeczy.

Przygotowują się do rozmowy z tobą dowiedziałem się, że nie obca ci jest jazda konna, akrobatyka, sztuki walki i szermierka; pływasz i "haraczesz w gałę", a nawet tańczysz. Zdarzyło ci się wykorzystywać te umiejętności w zawodzie, który uprawiasz?

- Dziwne pytanie, bo tego wszystkiego uczy się w szkole teatralnej. Aktor powinien być w miarę wszechstronny. Zawsze byłem sprawny fizycznie, a tańczę najchętniej w knajpach, a śpiewam tylko wtedy, kiedy muszę.

Przemysław Sejmicki to także aktor filmowy. Twoja filmografia obejmuje filmy i seriale, m.in. "Nikofora", "Syzyfowe prace", "Na dobre i na złe", "Pana Tadeusza". Stale jesteś obecny filmowo - telewizyjnym światku, co aktualnie "na warsztacie" ?

- W tej filmografii nie jest aż tak bogato, ale spotkałem się na planie z kilkoma znaczącymi twórcami, jak: Paweł Komorowski, Wiesław Zdort, Krzysztof Krauze i Wojtek Smarzowski. Aktualnie biorę udział w kilku produkcjach niezależnych, jak "TodMachine" (Tarnów), etiuda filmowa "Hubal" (Rzeszów) i projekt filmowy "Ofiarowanie" (Warszawa), do którego właśnie się przymierzam.

Od dwóch sezonów związany jesteś stałą współpracą ze znanym w Polsce tarnowskim Teatrem Nie Teraz. Jak doszło do spotkania dwóch tak różnych osobowości jak dyr. T. A. Żak i P. Sejmicki?

- Bardzo prosto. Chodziłem na spektakle jedynego poza "Solskim" teatru tarnowskiego - TNT. Będąc na etacie nie miałbym możliwości współpracy czysto fizycznie ale kiedy zostałem wolnym strzelcem, pojawiła się propozycja Tomka o współpracy i tak zaangażowałem się w "Wyklętych".

Zagrałeś dotąd w tym, podobnie jak Ty, do niedawna permanentnie bezdomnym i ciągle w drodze teatrze w "Wyklętych" i "Kreonie" oraz w produkcji z teatru rzeszowskiego "Wyżej, niż połonina". Bierzesz udział w warsztatach i projektach edukacyjnych. Spełniasz się zawodowo? Co dalej?

- Trudne pytanie dla aktora, który ciągle poszukuje i na dobrą sprawę wszystko wiecznie zaczyna od nowa. Spełniony się nie czuję, ale cieszę się z tego, co mam, bo życie aktorskie jest sinusoidą. Raz na dole, raz na górze. Ciągle przychodzi "nowe" i ciągle jestem w tym zawodzie.

TNT gra w różnych nieteatralnych miejscach, m.in. w kościołach i synagogach, zamkach i pałacach, w muzeach i więzieniach, plenerze Jak to oceniasz?

- To jest specyfika małych nieinstytucjonalnych teatrów. Jak mawia Tomek (lider TNT): "Teatr swój widzę wędrowny". I tak jest. Oczywiście większość swojego zawodowego życia spędziłem na stacjonarnych, profesjonalnych scenach i nie ukrywam, że są one "znacząco wygodniejsze". Jednak miejsca, które wymieniłeś mają swoją magię i siłę. Chociażby jak prezentacja "Wyklętych" w wołowskim kościele. Nie zapomnę nigdy tego klimatu i nie boję się użyć określenia "porażającego wrażenia" i mocy oddziaływania, kiedy to w kościelnych ławach wśród widzów zasiedli (symbolicznie, a może rzeczywiście) bohaterowie naszego spektaklu. Portrety wymordowanych Żołnierzy Wyklętych, z datami ich egzekucji, uczestniczące z nami w swoistej mszy za ich pamięć i dusze. Podobnie było z "Połoninami". Siła tego spektaklu w dużej mierze zależała od miejsc, w których graliśmy.

Za tobą kolejna premiera - "Lekcja" Ionesco To aktorskie Himalaje, prawdziwe aktorskie wyzwanie. Opowiedz o tym.

- To było trudne dla mnie wyzwanie, przyznaję. Dla Magdy myślę, że również. Teatr absurdu. Nigdy nie czułem się w tej materii zbyt mocny. Dlatego chciałem się z tym tematem zmierzyć, a raczej przypomnieć sobie tę formę czy formułę. Postanowiłem trochę mocniej popostaciować, co czynię raczej rzadko. A efekt? Nie mnie go oceniać, jednakże w moim osobistym odczuciu ta rola jest dla mnie ubogacająca i nieco inna niż wcześniejsze. Co do spektaklu, staraliśmy się zaproponować pewną interpretację współczesnej cywilizacyjnej rzeczywistości. Bardzo brutalne, niewygodne i drażniące w swoich elementach spojrzenie. Zachęcam do konfrontacji z tą rzeczywistością i wysnucia własnej oceny.

W Tarnowie masz wielu znajomych i przyjaciół, także w teatrze - bywasz tam? Jak oceniasz, to co się tam obecnie dzieje?

- Od dawna toczy się spór o kształt i misję teatru w ogóle. Teatr ma poszukiwać, ale również spełniać pewne istotne społecznie zadania. Chodzę do "Solskiego" - jedne spektakle bardziej do mnie przemawiają, docierają, inne mniej. Jedne są lepiej zrobione i opowiedziane, inne gorzej. Jak w każdym teatrze. Teatr instytucjonalny, według mnie powinien mieć szerokie spektrum zainteresowań i szeroki wachlarz propozycji. Eklektyzm powinien obowiązywać, szczególnie teatry dotowane, czyli każdy powinien w nim znaleźć coś dla siebie. Nie odkrywam tu Ameryki. Jak w programie publicystycznym dla przykładu konflikty - sacrum i profanum. Zupełnie inna sprawa jest z małymi teatrami autorskimi (bez dotacji), które mogą pozwolić sobie na jednolitą stylistycznie koncepcję. Zaproponować określoną estetykę a przede wszystkim zdefiniowaną linię ideową.

Dziękuję za interesującą rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji