Artykuły

Mistrz i Małgorzata

Rysunek ust, barwa słów czyli dlaczego Piotr Fronczewski (na zdjęciu w "Kolacji dla głupca" w Teatrze Ateneum) nie wierzy w chemiczny wzór miłości.

MAŁGORZATA DOMAGALIK: Czy jak większość mężczyzn jest Pan niecierpliwy?

PIOTR FRONCZEWSKI: Bywam, ale potrafię też być niezwykle cierpliwy. Dla dzieci na przykład mam wręcz anielską cierpliwość.

Ale dzieci ma Pan już duże?

Kiedyś były malutkie.

Dawały w kość?

Bardzo. Nie spaliśmy z żoną chyba przez pięć lat, bo jak już pierworodna córka wyrosła z nocnych krzyków i rozrabiania, to się pojawiło drugie dzieciątko i dało jej bardzo uczciwą zmianę.

W domu jest Pan damskim królem.

Tak wyszło. Kiedyś poza mną reprezentantem męskiej płci był u nas jeszcze pies, ale niestety już go nie ma i pewnie sobie gdzieś szczeka na Drodze Mlecznej.

A propos płci, to przecież nikt inny, ale właśnie mężczyźni chętnie dają swoim kolegom do zrozumienia, że nie ma to, jak mieć syna. Dopiero wówczas jest się spełnionym mężczyzną.

Sam kiedyś myślałem, że będę miał syna, chociaż temu pragnieniu nie towarzyszyły jakieś nadzwyczajne oczekiwania ani żadne przygotowania. Po prostu, jak każdy młody mężczyzna miałem pomysł na sukcesora i być może nawet na jakiś program wychowawczo-edukacyjny z nim związany. Teraz, gdy patrzę wstecz, to bardzo dobrze, że jest jak jest. Kobiety w moim domu miary na mnie ogromny wpływ. Dzięki nim jestem lepszym człowiekiem, bardziej wrażliwym, czułym.

Jednak z synem prowadzi się pewnie trochę inne rozmowy niż z córkami?

To chyba do końca nie jest tak, bo wiek dojrzewania u dziewcząt i chłopców niesie ze sobą podobne problemy i stawia podobne pytania. Różnice tkwią w szczegółach.

Uchodzi Pan za konserwatystę?

Tak, z natury, upodobania i wyboru.

Z drugiej strony chciałby Pan, żeby córki były niezależne, żeby nie musiały zależeć od dobrego czy złego humoru jakiegoś innego pana, a przecież niepokorna kobieta nadal skazana jest na trudny los...

To, o czym pani mówi, zależy od relacji mężczyzny z kobietą. Nadal to wszystko, co między nimi nie poddaje się stereotypowi, jest odbierane przez obie strony z obawą, a czasami z trwogą. Gdy więc mówię o niezależności, to myślę o niej nie w sferze uczuciowej, bo tutaj nie ma mądrych, nie ma patentu, nie ma lekarzy, ale o wolności ducha. O czymś, co dostajemy w naturze, w genach. Idzie mi więc bardziej o charakter człowieka i o jego wybory.

Czyli jeśli jestem niezależna z natury rzeczy, to jest szansa, że i w miłości nie wybiorę źle?

Niestety, takiej szansy nie ma.

Kiedy córki przyprowadzały do domu sympatie, to na co Pan zwracał uwagę, na maniery czy raczej na to, co chłopak ma w głowie?

Trzeba być szalenie ostrożnym przy takich ocenach i to już na samym progu. Na pewno to, na co zwracam uwagę, gdy wchodzę w relacje z kimś nowym, to sposób bycia, ale i to może być mylące i złudne. Trzeba czasu, żeby się dobrze poznać. Czasami się nie udaje, a tak naprawdę, to ludzie układają się latami.

A nawet jak się nie ułożą, to i tak po latach, dla świętego spokoju, trzymając się pod rękę, chodzą po parkowych alejkach.

Nic tylko pozazdrościć. Ja też przyglądam się ludziom, którzy wszem i wobec deklarują swoją nienaganność, etykę małżeńską, lojalność, wierność. Zapewniają o miłości. Patrzę na tych, którzy tak troskliwie dbają o wizerunek i zewnętrzną formę swego związku. Trzymają się za rączkę, przytulają i szepczą sobie do uszka. Tak, przyznaję, że patrzę na nich z pewną dozą niedowierzania. No cóż, wielki kompromis gwarantuje z czasem święty spokój... Święty spokój jest pozycją bierną, nieaktywną. Jest czymś egoistycznym, ma odcień rezygnacji. Ma kolor starczy i starczy zapach. Chociaż mogę sobie wyobrazić, że odrobina tak zwanego świętego spokoju też bywa miła.

Mężczyzna zaczyna się starzeć, kiedy nie ma już ochoty na nowy samochód czy na nową żonę?

Nie wiem, ale nie ma takiej możliwości, żeby ten ogień palił się z równą mocą przez cały czas. Świecił i dawał blask.

Jest Pan jeszcze młody?

Ja? Nie.

Ile Pan ma lat?

Pięćdziesiąt osiem.

l na tyle się Pan czuje?

Nie czuję wieku.

Czyli jest Pan młody?

Nie Uczę tego i nie uwzględniam w tej sprawie żadnych rachunków. Często zachowuję się niepoważnie w stosunku do swojej metryki. Generalnie nie kalkuluję w tej sprawie. Może tylko czasami w pewnych relacjach towarzyskich i to wobec młodych kobiet.

Co Pan wtedy robi?

Nic.

Młodym kobietom podobają się dorośli mężczyźni?

Przyznam, że nie bardzo rozumiem dlaczego.

A mnie zastanowiło, dlaczego w wywiadach z takim mężczyzną jak Pan nie padają pytania o kobiety, o to na przykład, co Pan w nich lubi, co Pana w nich pociąga?

No cóż, trzeba by się tu było odwołać do kompletnie niewymiernych kategorii takich jak gust, smak, ale również do czegoś takiego, o czym pisał Jo-nasz Kofta, jak "rysunek ust, barwa słów". Tego czegoś, co nas przykuwa, zniewala, czyni mężczyzn słabymi czy wręcz bezbronnymi.

To jest prawdopodobnie jakiś diabelny miks. To, co niewątpliwie jest pociągające w kobiecie, to czułość, ciepło, grymas ust, gest zakładania włosów za ucho. To zresztą są wszystko rzeczy tajemne. Wiem, że istnieje grupa paranaukowców, którzy potrafią to wszystko opowiedzieć chemią i to mnie przeraża. Przeczytałem niedawno rozmowę z pewnym antropologiem, który bez najmniejszych wątpliwości opowiadał o miłości, która jego zdaniem jest przedmiotem ewolucji, tak jak pazury u drapieżników, płetwy u ryb czy skrzydła u ptaków. Według niego, miłość to chemicznie spowodowany stan szaleństwa. To straszne, bo dla mnie miłość jest

podarunkiem kosmosu. Jest od Boga, mówiąc najprościej.

A tak bardziej przyziemnie?

To generalnie wolę blondynki.

Mówił Pan przed chwilą o tym, że niezależność ma się w genach?

Jeśli chodzi o mnie, to jestem zniewolony poczuciem formy. Jest to wada ryzykowna nie tylko w życiu, ale i w zawodzie, który uprawiam.

Nigdy Pan nad tym nie pracował i nie chciał tego w sobie zmienić?

Nie miałem takiej wewnętrznej potrzeby, ale rozumiem, że świat po przekroczeniu pewnego schematu, bariery może być niezwykle atrakcyjny. Może też być zabójczy, bo za progiem może czyhać unicestwienie. Może jestem za mało odważny, żeby tego spróbować, ale niewątpliwie doskonałym poligonem w tej sprawie jest zawód, który wykonuję. Teatr, który wydaje się, że jest przestrzenią o zupełnie nieskrępowanej wolności wypowiedzi. Stąd tak łatwo tu o nadużycia.

Jednak nie nagina się Pan do obowiązujących powszechnie w Pana środowisku form życia towarzyskiego. Nie odbiera telefonów od dziennikarzy, nie chodzi na bankiety, promocje, nie udziela wywiadów prasie bulwarowej. Czy to rozsądne w dzisiejszych czasach?

Tak, zdecydowanie mnie to nie kręci, zwłaszcza że jestem naturą samotniczą. Gdybym umiał żeglować i był żeglarzem, to nie pływałbym w regatach wielozałogowych, tylko samotników.

Prawdopodobnie bierze to się stąd, że mam zaniżony próg samooceny, że jest we mnie taki strasznie bolesny mechanizm krytyki wobec samego siebie.

I pewnie w związku z tym uważa Pan, że nie jest rozrywkowy i nie nadaje się na bankiety...

Tak. Oprócz tego z upływem czasu nie ze wszystkimi chciałbym się spotykać, a bankiet takie spotkanie wielce uprawdopodabnia. Nie mogę też już tyle wypić, żebym popadł w jakiś szałowy nastrój, frywolność i niefrasobliwość. W związku z tym mam coraz mniej kumpli. Kilku, z którymi wolałem usiąść przy stole, może przy butelce, i porozmawiać w kameralnej atmosferze, już odeszło. Poza tym nie bardzo mam taką potrzebę, żeby dzielić się swoimi doświadczeniami intelektualnymi, swoim bagażem emocjonalnym z innymi.

Ale podobno na bankietach załatwia się najlepsze interesy?

Już do końca życia pozostanę specjalistą od tego, żeby drogo kupić i tanio sprzedać.

Na szczęście jest Pan, także poprzez swoje role, specjalistą od przekazywania ludziom prawdy o świecie, który nas otacza. To trudny temat, zwłaszcza że żyjemy w takim natężeniu chaosu, zgrzytu chamstwa, bałaganu.

Także się nad tym zastanawiałem jeszcze w czasach szkoły teatralnej, gdy mówiło się o powołaniu i o posłannictwie. Doszedłem wówczas do wniosku, że można mówić o misyjności tego zawodu tylko w jedynym kontekście, a jest nim potrzeba mówienia prawdy. Tylko i wyłącznie. Wtedy teatr staje się jej domem. Miejscem zupełnie niepowtarzalnym. Obserwuję to teraz przy tak trudnym tekście jak "Król Edyp", w którym gram i który jest tragedią pierwszej i najczystszej próby. Trudną dla aktorów i dla widza. Z wielkim zdumieniem uczestniczę w tym przedstawieniu bez dekoracji i rekwizytów, będąc świadkiem widowni, która wysłuchuje tekstu w niezwykłym skupieniu.

Tak już jest, że widzowie utożsamiają aktora z rolami, które ten gra i kochają je tylko wtedy, gdy i pokochają aktora.

Jest coś takiego jak przywiązanie do aktora jako do osoby cywilnej. Obdarza go pani wówczas całkowicie swoją sympatią, szacunkiem, zaufaniem. I to ma ogromnie silny związek z tym, co on opowiada, co gra, jakich wyborów dokonuje. Chce się takiego człowieka - aktora spotykać, bo on na nas dobrze działa. Daj Boże, żeby tak było i w moim przypadku, i żeby nie kojarzono mnie wyłącznie z reklamą.

O to nie pytam, ale o to, że ciągle jest Pan w sercach widzów, mimo że gdy otwiera się lodówkę, to już nie wyskakuje z niej Piotr Fronczewski. Tak jak to bywało przed kilkunastu laty.

W tym zawodzie nie jesteśmy panami swego losu. To jest wypadkowa bardzo wielu sił i to nie jest tak, że sobie coś planuję, o czymś marzę i będę to realizował za wszelką cenę. Nie licząc się z nilom i z niczym. Wszystko ma swój czas i porę. Jedno się nie zmienia i chociaż nie śmiałbym nazwać się artystą, to aktorem z pewnością jestem. Czasami bywa to bardzo zaszczytnym określeniem i jestem przekonany, że aktorów tak naprawdę jest niewielu. Natomiast istnieje cała rzesza naśladowców i imitatorów życia. Jest taki ładny żart: "Przychodzi facet do dyrektora cyrku i mówi: - Proszę pana, ja latam.- Jak to pan lata? - No,

unoszę się w powietrzu i latam. - No to może mi pan to zademonstrować?. I rzeczywiście, facet odbił się od ziemi, przeleciał pod kopułą, zrobił trzy, cztery rundy i spokojnie wylądował. Na co dyrektor mówi: - Rozumiem, imitator ptaków. Do zapłonu w sztuce dochodzi na skutek tylko i wyłącznie skrzyżowania się dróg różnych ludzi. Czasami towarzyszą temu bardzo szczególne okoliczności, na przykład stan wojenny, który z jednej strony wykończył zawód, a z drugiej dodał rangi teatrowi i aktorom, przede wszystkim teatralnym. Bardzo to dziwnie brzmi, ale tak było. Teraz jest epidemia gwiazd i idoli, ale tylko aktor wybitny jest w stanie zbliżyć się do prawdy życia i dotknąć naszej egzystencji.

Ma Pan poczucie własnej wartości?

Ja się przede wszystkim składam z niepewności.

Pewnie tym trudniej więc było Panu poradzić sobie z przejściem od wielkiej popularności do takiego medialnego wyciszenia?

Z pewnością tak jest, że jeżeli aktor wchodzi w smugę cienia, ale tego cienia teatralnego - co na szczęście nigdy mi się nie przytrafiło - to oczywiście pojawia się niepokój. Jakieś zatrwożenie, czyja się popsułem, czy jestem kompletnie nic nie warty, czy nie mam już nic do powiedzenia? Ale z drugiej strony nie może być inaczej, bo aktor jest osobnikiem, który podróżuje łodzią i ta łódź czasami nim kołysze, czasami wynosi go na fali na szczyt, czasami wraz z nim tonie. Doszedłem do wniosku, że jeżeli kiedyś nie będę miał propozycji, jeżeli teatr nie będzie mnie potrzebował, to znaczy, że nie będzie zapotrzebowania na ten rodzaj

osobowości, na ten rodzaj atrapy, która w moim wypadku tak, a nie inaczej wygląda.

l co wtedy?

Dzisiaj tego nie wiem.

A dlaczego na pytanie zadane przed wielu laty, kim chciałby Pan być, padła odpowiedź, że nestorem?

Tak powiedziałem?

Szło o święty spokój czy o jubileusze? Przysięgam pani, że nic takiego nie będzie miało miejsca.

A co z tym nestorem?

Nestor? Nie, w żadnym wypadku, zwłaszcza że jest kłopotliwy, upierdliwy i nie do

wytrzymania.

Jest Pan, za przeproszeniem, nie do wytrzymania?

O to trzeba by zapytać domowników. Potrafię być upierdliwy, aczkolwiek to jest dziwne, bo my w domu na dobrą sprawę nie rozmawiamy poważnie. Każdy ma jakąś ksywkę i komunikujemy się na granicy serio i specyficznego poczucia humoru. Posługujemy się między sobą pewnym kodem. Jeżeli zachowuję się nieprzystojnie, nieelegancko, to dlatego że uważam, iż gdybym rozmawiał ze swoją żoną i córkami cały czas śmiertelnie poważnie, to byłbym poważnym idiotą. Na razie los oszczędza nam sytuacji, które wymagałyby powagi, aczkolwiek i takie się też zdarzają. Generalnie jestem zwolennikiem takiego sposobu bycia, który tę rzeczywistość troszeczkę omija i tym samym ją tak delikatnie odtrąca.

Zwłaszcza że często między płaczem a śmiechem nie ma wyraźnej granicy...

Nie ma.

Czy rodzina postawiła Panu ołtarz?

Nie, krótko mnie za mordę trzymają. Rzadko chwalą. Czasami mają satysfakcję z mojej roboty i przyznają mi punkty. Chociaż dla nich nic specjalnego z tego nie wynika, że wykonuję ten zawód. Przecież jestem człowiekiem bardzo zwyczajnym. Na świecie jest około sześć miliardów aktorów. Zważywszy że życie to teatr.

Nadal więc sam Pan sobie prasuje koszule?

Tak, bo nikt mi ich tak nie wyprasuje jak ja sam.

Jest Pan jedynakiem?

Tak i przyzwyczaiłem się do tego, po prawie 60 latach życia.

W teatrze gra Pan bez okularów?

Tak.

Zakłada Pan szkła kontaktowe?

Nie, kiedyś ich używałem, ale bardzo krótko. Czytam bez okularów, ale do prowadzenia samochodu muszę je nosić.

Nie wiedziałam, że Pan tak lubi jeździć na motorze.

O tak, to taka pozostałość z dzieciństwa.

Co w tym ekscytującego?

Zupełnie z innego powodu wsiada się do samochodu, a z innego powodu dosiada motocykla. To jest taka chwilowa namiastka wolności, jest coś w przestrzeni, którą się pokonuje. Na tym wietrze, hałasie silnika, jego dynamice.

Przez chwilę jest się sam na sam ze światem?

To jest bardzo trafnie ujęte. Jest w tym coś indywidualnego, niezależnego, człowiek wyjeżdża na drogę bez blach dookoła. To jest swego rodzaju powtórzenie jazdy na koniu. Najpierw kłus, galop, potem cwał. Jest w tym coś upajającego, coś, co daje rodzaj wytchnienia, oderwania się od tego, co dookoła.

Słyszałam, że woli Pan szaleć po wertepach niż jeździć po płaskim.

Są ludzie, którzy szukają życiowych wybojów i guza.

Nabił ich Pan sobie w życiu wiele?

Takich dotkliwych siniaków od życia nie odebrałem. Może to i niedobrze. Nie mam urody fightera, nie mam urody zdobywcy...

Ale to też może mieć swój urok.

Być może, aleja nie stosuję tego w zawodzie. Kiedy opuszczaliśmy mury szkoły, mówiono nam: "Jesteście zdani na własne siły, trzeba się rozpychać, boksować". Nigdy tego w życiu nie umiałem.

Mimo to jest Pan swego rodzaju fenomenem, nie ma go, a jest. Nie ma Pana w obsadzie najnowszego filmu, ale jak Pan idzie ulicą, to wszyscy wiedzą, kim Pan jest.

Czyja wiem? Zawsze mam takie podejrzenie, czy aby ludzie nie mylą mnie z kimś innym?

Obchodzi Pana, co myślą o Panu inni?

Czasami boli, ale chyba nie obchodzi. Trzeba uważać z opisywaniem drugiego człowieka. Bardzo często sam gryzę się w język boleśnie i wycofuję z tego, co zamierzałem powiedzieć, bo można kogoś strasznie skrzywdzić. Nie mieć racji, a swój pogląd wysnuwać jedynie na podstawie jakiejś incydentalnej sytuacji. Chociaż rozpoznaje się nas po tym, co mówimy i jak myślimy.

Czego by Pan nie chciał o sobie usłyszeć?

Że jestem zarozumiały albo że mi odbiła palma, albo że jestem kabotynem. Bo to byłoby rażąco krzywdzące, ponieważ nim nie jestem.

Zdarza się Panu wzruszyć do łez?

Potrafię się wzruszać, zwłaszcza gdy jestem świadkiem czyjejś bezinteresowności, otwartości i poświęcenia. Ostatnio zdarzyło mi się to na "Pasji" Mela Gibsona. Ten film zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Diabeł jest kobietą czy mężczyzną?

Jeżeli kobieta jest aniołem, a znam upadłe anioły, to wtedy kobieta jest diabłem. Myślę jednak, że diabeł jest trzecią płcią, czyli samą istotą diabelskości.

Czy ojciec przekazał Panu jakąś prawdę o życiu, która stała się Pana mantrą na jego resztę?

Pewnie takich prawd od niego słyszałem wiele, ale jak przyglądam się mojemu domowi z okresu moich krótkich porteczek, to widzę, że w jakimś sensie jestem kontynuatorem tamtej linii wychowawczej i nie przypominam sobie, żebym przeszedł przez jakiś program edukacyjny. Natomiast byłem codziennym świadkiem zachowań moich rodziców, którzy tworzyli ten dom z dnia na dzień. Tego, jacy byli dla siebie i dla mnie. Podobnie jest z moimi dziewczynkami i z naszym domem. Śmiałbym powiedzieć, że jestem w tym domu w dużej mierze widzem.

A dziewczynki ile mają lat?

Mają 29 i 26, i wiem, że w ich wychowaniu nie było nigdy żadnych pouczeń, reprymend. Wspólnie kręcimy ten kogel-mogel i staramy się, żeby był jak najsłodszy. Jesteśmy z żoną dla dziewczyn punktem odniesienia i jakimś obrazem świata, który da się zaakceptować albo nie.

Wiem, o czym Pan mówi, bo sama mam rodziców, którzy nadal są dla mnie najważniejszym punktem odniesienia.

Bardzo ważne, żeby tę konstrukcję punktu odniesienia utrzymać do końca. Byłoby dramatem, gdyby pojawił się moment, w którym dzieci tracą ten punkt z oczu i przestają go akceptować, szanować. Tak, to byłby prawdziwy dramat.

A czy jest coś, w czym przypomina Pan ojca?

Byłem bliżej z mamą, być może dlatego że ojciec pracował, a ona prowadziła dom i mnie wychowywała. Byłem późnym dzieckiem mojego ojca. Miał 46 lat, gdy się urodziłem i był po wojennej golgocie. Po pięciu obozach koncentracyjnych. Wtedy ja, oczywiście mały chłopczyk, nie byłem w stanie zrozumieć wszystkich napięć i stresów ojca, a być może i on nie umiał swojej miłości wyartykułować, zdefiniować. Ale to jest w tej chwili zupełnie nieistotne. Najważniejsze, że był czuły, prawdziwy i bardzo nas z mamą kochał. Z pozycji dojrzałego mężczyzny patrzy się na to wszystko inaczej. Oczywiście.

Ma Pan jeszcze przy sobie mamę?

Tak, bardzo sędziwą, bardzo malutką i bardzo kochaną.

Ale Pan jest dla niej nadal małym Piotrusiem?

Myślę, że tego nie da się uniknąć, bo, gdy patrzę na swoje dorosłe córki, to dla nas one zawsze będą dziećmi. I chodzi o to, żeby te dzieci spotkały na swojej drodze ludzi mądrych, czułych, wrażliwych, delikatnych, etycznych, odważnych, lojalnych. Prawdziwych mężczyzn.

Nie będzie łatwo.

Wierzę, że jednak tak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji