Artykuły

Czarna maska

Warszawska premiera "Czarnej maski" - trzeciego po "Diabłach z Louden" i "Raju utraconym" dzieła operowego Krzysztofa Pen­dereckiego - nie miała tak "dobrej prasy", jak wcześniejsza o rok premiera w Poznaniu. Krytyczne uwagi dotyczyły wielu elementów przedstawienia - reżyserii, scenografii, a na­wet realizacji muzycznej. Bywalcy tegorocz­nej "Warszawskiej Jesieni" mieli zresztą oka­zję - o ile, oczywiście, sprzyjało im szczęście przy kasach biletowych - osobistego doko­nania konfrontacji obu wersji, gdyż obok war­szawskiej premiery, odbyło się także przed­stawienie poznańskie. To ostatnie prezento­wało "Czarną maskę" w oryginalnej, niemiec­kiej wersji językowej, podczas gdy warsza­wski Teatr Wielki wystąpił z przedstawieniem już w języku polskim. Przypomnijmy, że nowa opera Krzysztofa Pendereckiego powstała na zamówienie festiwalu muzycznego w Sal­zburgu, że kompozytor wraz z współautorem libretta Harry Kupferem sięgnęli po mało zna­ny dramat Gerharta Hauptmanna "Die Schwarze Maske", zachowując, oczywiście, język oryginału. Prapremiera opery odbyła się przed dwoma laty w Salzburgu, premiera polska - rok później, właśnie w Poznaniu; wreszcie we wrześniu, w ramach Warsza­wskiej Jesieni przedstawiono po raz pier­wszy także polskojęzyczną wersję "Czarnej maski", która po dwóch tygodniach, a więc nadspodziewanie szybko, trafiła też na tele­wizyjne ekrany.

O wyborze tego właśnie przedstawienia dla TV zdecydował zapewne przekład polski, który jednak w minimalnym tylko stopniu uła­twia rozumienie akcji. Na dobrą sprawę zna­czenie słów dociera do odbiorcy tylko w kró­tkich fragmentach deklamacyjnych i w recytatywach, natomiast gubi się zupełnie w par­tiach śpiewanych, zwłaszcza w bardzo tu licz­nych konstrukcjach polifonicznych, wykony­wanych z ogromną ekspresją, bo taki jest charakter tej opery.

Jej akcja rozgrywa się wkrótce po zakoń­czeniu wojny trzydziestoletniej, której strasz­liwym pokłosiem stała się, jak wiadomo, epi­demia dżumy. Wieści o niej raz po raz docie­rają do salonu burmistrza Schullera, w któ­rym zebrało się wielce osobliwe towarzystwo, gdzie przybywają coraz to nowi i coraz to bar­dziej osobliwi goście i gdzie rozgrywa się od początku do końca ten niezwykły horror mu­zyczny. Wystarczy powiedzieć, że wśród pierwszoplanowych postaci spotykamy atei­stę, katolików, jansenistów, fanatycznych hugonotów, Żyda, wolnomyślicieli. Skompliko­wane więzy, łączące pierwszoplanowe posta­cie i najróżniejsze niesamowite stwory poja­wiające się w trakcie tego przyjęcia, wszystko to tworzy taką atmosferę "jakby za każdą ścianą, za każdymi drzwiami czaiła się zbrod­nia, rabunek i gwałt". Atmosferę zagrożenia, niesamowitości, zbliżającej się Apokalipsy Penderecki znakomicie oddał środkami mu­zycznymi. I rzeczywiście - "można nie rozu­mieć ani słowa tekstu - jak zauważa w omó­wieniu zamieszczonym w programie teatral­nym Regina Chłopicka - a dać się wciągnąć w ten obłędny świat muzycznej Apokali­psy..."

Spektakl, który zobaczyliśmy w TV, nie był przeniesieniem premierowego przedstawienia (jak informowało "Życie Warszawy") choć zarejestrowano je także wprost ze sceny, wprowadzając minimalne zmiany, czy też re­tusze - np. usunięto (ciekawe dlaczego?) kró­tki epizod w stylu "Casanova de Fellini". Poza tym "Czarna maska" w wersji telewizyjnej, dzięki zbliżeniom, zmianom planów, bar­dziej jeszcze zdynamizowała ten niezwykły u­twór cieszący się, zapewne jak najsłuszniej, opinią najdoskonalszego dzieła scenicznego Krzysztofa Pendereckiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji