Artykuły

Taniec śmierci

"Jakie treści chcę odnaleźć w libretcie? W każdym razie ta­kie, które uważam za istotne, za ważne, uniwersalne. Po pro­stu szkoda mi czasu na błaho­stki" - powiedział o "Czarnej masce" Krzysztof Penderecki i najnowsza inscenizacja tej opery potwierdza prawdziwość słów jej twórcy.

Wystawienie "Czarnej maski" w warszawskim Teatrze Wielkim reklamowano jako pierwszą inscenizację z polskim tekstem w tłumaczeniu Antoniego Libe­ry i Janusza Szpotańskiego. Nie to się wszakże liczy. Słowo bo­wiem staje się najmniej istot­nym składnikiem tego przedsta­wienia przytłoczone na wielkiej scenie Warszawskiej opery mo­numentalnością realizacji i roz­machem muzycznym, jaki nadał spektaklowi Robert Satanowski, jeśli warto zapamiętać tę pre­mierę, to przede wszystkim dla­tego, iż potwierdza ona, że rze­czywiście obcujemy z dziełem niezwykłym.

O ostatniej operze Krzysztofa Pendereckiego napisano już wiele. Przypomnijmy więc tylko, że skomponowana została do ma­ło znanego dramatu Gerharta Hauptmanna. Akcja rozgrywa się w XVII w. w małym mia­steczku na śląsku. Ta krótka opowieść o spotkaniu w domu burmistrza tylko pozornie doty­czy relacji między osobami w nim uczestniczącymi. Bo prze­cież jest również świat zewnę­trzny wdzierający się na scenę coraz natarczywiej. Czy tam za oknem pojawia się tylko zwy­kły pochód karnawałowy? Czy jest to przeznaczenie czy śmierć? U Hauptmanna pytania te wła­ściwie pozostają bez odpowie­dzi. To zresztą zafascynowało Krzysztofa Pendereckiego, gdy sięgnął po ten temat.

Twórcy warszawskiej insceni­zacji nie mają takich wątpliwo­ści. Kreślą wizję zagłady, wy­snuwając ją z faktu, iż akcja "Czarnej maski" rozgrywa się po wyniszczającej wojnie trzy­dziestoletniej, której echa obec­ne są w tekście dramatu. Świat bohaterów "Czarnej ma­ski" w ich ujęciu skazany jest na unicestwienie nie tylko ze względu na postępowanie ludzi, ale także przez wojnę i epide­mię czarnej śmierci. W takim ujęciu nawet przyjazd kupca Perla, który uruchamia lawinę zdarzeń, staje się mało istotny. Los bowiem bohaterów jest prze­sądzony od pierwszego momen­tu, gdy na scenie pojawia się w obłąkańczym tańcu główna bohaterka, Benigna.

Jest to inne spojrzenie na "Czarną maskę". W polskiej prapremierze przed rokiem w Poznaniu reżyser Ryszard Peryt stopniowo odsłaniał tajemnicę domu burmistrza, kreśląc wni­kliwe sylwetki wszystkich posta­ci zarówno środkami teatralny­mi, jak i wykorzystując fakt, że w muzyce każda z osób (poza Benigną) traktowana jest rów­norzędnie. W Warszawie reży­ser Albert Andre Lheureux nie interesuje się tak szczegółowo każdą z postaci. Są one dla niego tylko pewnymi symbola­mi współtworzącymi określoną wizję. Bo tak naprawdę "Czarna maska" jest wielkim tańcem śmierci prowadzącym wszyst­kich jego uczestników do nieu­chronnego kresu.

W takiej interpretacji gubi się dbałość o szczegóły, o na­rastanie napięcia, gdyż to, co nieuniknione, zostało już przed­stawione w pierwszych scenach. W tym domu ludzi skazanych na zagładę, w tym domu - labiryncie, którego ściany ukła­dają się ciągle w nowe, taje­mnicze konfiguracje, zatriumfo­wać może tylko śmierć. Taki sposób odczytania "Czarnej maski" daje natomiast możli­wość oszołomienia widza boga­ctwem inscenizacyjnym. I trze­ba przyznać, że rozpad domu burmistrza następuje w sposób niesłychanie efektowny, a obłą­kańczy taniec śmierci nabiera niebywałego rozmachu aż do apokaliptycznego finału.

Rzeczywistym współautorem spektaklu stał się więc obok re­żysera scenograf Andrzej Ma­jewski nie po raz pierwszy wy­czarowujący na scenie Teatru Wielkiego świat tak wspaniały, choć przecież tym razem okrut­ny. Ten barokowy przepych po­mysłów, do którego także upo­ważnia XVII-wieczne tło opery, sprzyja niewątpliwie percepcji dzieła, może uczynić go atrak­cyjnym nawet dla widza śred­nio obeznanego ze współczes­ną operą. Niekiedy wszakże przytłacza muzykę, ale Robert Satanowski starał się z powo­dzeniem, by właśnie muzyka by­ła siłą kreującą spektakl, choć momentami stawała się jedynie partnerem lub wręcz tłem dla scenicznych wizji.

W najtrudniejszej roli znaleź­li się natomiast śpiewacy tra­ktowani tylko jako jeden z ele­mentów spektaklu między po­tężnie, wręcz monumentalnie brzmiącą orkiestrą i chórem a obrazami scenicznymi. Stworzy­li jednak zespół bardzo wyró­wnany, co już jest sukcesem w operze operującej tak często scenami ansamblowymi. Szcze­gólnie wyróżniał się Jacek Pa­rol - Jedidja Potter, Roman Węgrzyn - burmistrz Schuller, Jerzy Artysz - kupiec Perl, a zwłaszcza Elżbieta Hoff, dla któ­rej interpretacja bardzo trud­nej roli Benigny stanowi z pe­wnością jedną z ważniejszych osiągnięć w jej karierze arty­stycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji