Artykuły

Temat: Apokalipsa

Zasiadają przy wspólnym, okrągłym stole i będą spoży­wać posiłek. Różni ich wszy­stko - wiek, pochodzenie społecz­ne, narodowe, światopogląd, kolor skóry, sytuacja majątkowa. Autor dramatu zadbał o to, by goście w domu burmistrza z Bolkenhain symbolizowali całą ludzkość. Jest więc katolik, Żyd i liberalny pro­testant, są religijni ekstremiści - jansenista i hugenot, są też ludzie bez wiary - ateista, wolnomyśliciel - ale za to poruszani innymi energetycznymi żądzami, seksem, chci­wością, i jest jeszcze wspólna dla wszystkich, jedynie sprawiedliwa i bezstronna idea - strach. Strach przed śmiercią.

Goście początkowo rozmawiają o sprawach doczesnych, wznoszą toa­sty w ich słowach jest wiele kur­tuazji i tolerancji względem sąsiadów przy stole, wydawałoby się więc całkiem naturalne, że z chwilą wystąpienia zagrożenia połączą się jeszcze bardziej we wspólnym działaniu. Niebezpieczeństwo jest jednak niejasne, zawoalowane a między gośćmi zaczynają coraz silniej występować napięcia. Narastająca groza potęguje towarzyską dezintegrację, dowiadujemy się jakie namiętności i interesy dzielą ludzi. Rodzaj wiary względnie niewiary jest w sumie drobnostką wobec różnic, które przyniosło życie. W dramatycznym napięciu ci wszyscy ludzie gotowi byliby wzajemnie się wyniszczyć, ale strach ich paraliżuje.

Ktoś widział człowieka w czarnej masce, ktoś mówi o epidemii dżumy w mieście, a jeszcze ktoś drży na myśl o powrocie okrutnego, de­monicznego Murzyna-szantażysty. Te wszystkie fakty dodane razem tworzą nastrój zbliżającej się Apokalipsy. Co to jest Apokalipsa? Czy tylko śmierć, która kończy wszy­stko? Wszystko? Krzysztof Penderec­ki językiem muzycznej ekspresji stwarza sugestię, że Apokalipsa jest czymś jeszcze potworniejszym. Nie potrafimy myśli muzycznej przeło­żyć na wizje konkretne, to podpowiadają nam autorzy inscenizacji opery "Czarna maska", jednak nawet w farmie scenicznej tworzą tylko niejasne symbole napięcia, zagrożenia i śmiertelnego szału.

XXXI Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej "Warszawska Jesień" przyniósł publiczności nie lada frajdę - aż dwie inscenizacje tej samej opery - warszawską i poznańską. Szef stołecznego Teatru Wielkiego Robert Satanowski zapy­tany o swój stosunek do tego "eks­perymentu porównawczego" stwierdził, że nie przywiązuje do niego wielkiej wagi, to to przecież nie jest wyścig ani olimpiada w Seulu. Istotnie, w sztuce można sobie po­zwolić na luksus nieoglądania się na innych, tu przecież liczą się przede wszystkim indywidualności, a nie wykonawcy jednego wzorca. A jednak przy całym szacunku dla odmiennych estetyk i wrażliwości artystów w "Czarnych maskach", nie można było nie dojrzeć różnic jakościowych obydwu spektakli. Robert Satanowski dyrygujący przedstawieniem warszawskim przy­gotował miażdżącą apokalipsę nie tylko dramatyczną, lecz i wokalną. Potężna masa dźwięku wydobywa­jąca się z kanału orkiestrowego i spadająca z III balkonu przygwoź­dziła śpiewaków. Przetrwały jedno­stki obdarzone najlepszymi, najbar­dziej nośnymi głosami, co wcale nie znaczy, że kreujące główne role. Drogą makabrycznej selekcji wyłonili się Bronisław Pekowski - ka­tolicki duchowny, opat Książęcy i Małgorzata Szmidt - młoda Mulat­ka, choć wcale nie im przeznaczył kluczowe zadania kompozytor i zarazem współtwórca libretta, Krzy­sztof Penderecki. Mimo iż war­szawska premiera "Czarnej maski" wykorzystywała polski tekst trudno było dociec, która z pań ma być naczelną postacią dramatu - Benigną, swoim zachowaniem pro­wokującą nadciągającą katastrofę. Jej główny partner, służący w domu burmistrza, jansenista Potter, kreowany przez tenora Jacka Parola, zmuszony był przez orkiestrę do wykonywania czynności wręcz pantomimicznych. Reżyser spektaklu Albert Andre Lhereux nie tylko nie zapobiegł wokalnej apokalipsie ale pogłębił chaos na scenie bowiem zamiast kierować artystami przesu­wał ściany, schody i inne dekoracje przygotowane przez Andrzeja Majewskiego. Nie zabrakło nato­miast środków na imponującą wy­stawę np. czarne psy rasy Retweiler wypożyczone z prywatnej hodowli oraz wspaniale zbudowanego Mu­rzyna - Johnsona, który w pierw­szej wersji miał być zupełnie na­gi (!) w końcu pozwolono mu jed­nak założyć (w tej roli wystąpił młody śpiewak Rafał Songan) czar­ną maskę, przepraszam - prze­paskę.

Spektakl Teatru Wielkiego z Po­znania nie miał tych wszystkich zalet spiżowych głosów, czarnych psów, nagich Murzynów, jeżdżą­cych dekoracji, gołębi, hipopotamów itd., bronił się jednak subtelniejszym kierownictwem muzycznym Mieczysława Dondajewskiego i pro­fesjonalną, logiczną reżyserią Ry­szarda Peryta. Choć wszyscy śpie­wali po niemiecku bez trudu wy­różnialiśmy z grona wykonawców Benignę - Ewę Werka i służącego Pottera (Aleksander Burandt), zre­sztą każda z tuzina postaci drama­tu mogła być przedmiotem uwagi, gdyż poddawała się apokalipsie na­turalnie, a nie pod przymusem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji