Artykuły

Proszony obiad

"A jakie treści chcę odnaleźć w libretcie? W każdym razie takie, które uważam za istotne, za ważne, uniwersalne. Po prostu szkoda mi czasu na błahostki, ile mogę jeszcze pisać oper? Dwie? Trzy? Muszę więc tak dobierać libretta, abym później nie żałował czasu poświęconego na komponowanie i jak na razie - nie żałuję..." Sam Krzysztof Penderecki najlepiej uzasadnia swój wybór i odpowiada na wszystkie zdziwienia, że kompozytora, uważanego za króla życia, tak mocno wciąga krąg spraw ostatecznych. Kres człowieka, cień śmierci, który chodzi za nim już od narodzin. To przecież temat, który fascynuje twórców myślących.

Krzysztof Penderecki w całej swej twórczości z inwencją i swobodą porusza się po obszarze doświadczeń wieków, by swoje wyobrażenia splątanych spraw ziemskich i tajemnicy ludzkiego końca zamykać w kolejnych dziełach. Nawiązuje łatwo dialog z historią, kojarzy ją z odczuciami człowieka drugiej połowy dwudziestego wieku. W swej pierwszej operze "Diabły z Loudun" dotknął jednej z najboleśniejszych kart w dziejach ludzkości - inkwizycji, czyli - szerzej mówiąc - nietolerancji zaliczanej do największych plag. W "Raju utraconym" ukazał człowieka balansu­jącego między skrajnościami: dobrem i złem, cnotą i grzechem, miłością i nienawiścią; poszu­kującego i błądzącego.

"Czarna maska" stanowi dalszy ciąg penetracji kompozytora zaglądającego w najbardziej ukryte zakamarki ludzkiej natury. Tym razem inspiracją do wypowiedzi filozoficzno-muzycznej stała się dla kompozytora sztuka Gerharta Hauptmanna z roku 1928, łącznie z jej oryginalnym tytułem. Penderecki nazwał ją idealnym tworzywem "...zafascynowała mnie, po pierwsze, sama konstrukcja dramatu - z całkowitą jednością akcji, miejsca i czasu; po drugie zaś fakt, że cała akcja sztuki rozgrywa się w zamkniętym pomieszczeniu, na proszonym obiedzie. Przy jednym stole spotykają się tutaj: Żyd, hugenot, jensenista, pastor ewangelicki i opat katolicki - jakże zróżnicowane towarzystwo! Wojny religijne są centralnym tematem rozmów, co uzasadnione jest również tym, że akcja sztuki rozgrywa się tuż po zakończeniu wojny trzydziestoletniej. To jedna płaszczyzna - akcja wnętrza. Natomiast co chwila słychać przechodzący przed domem ekstatyczny pochód karnawałowy. Jest to element stały, dominujący później w finale...

Opera stała się wydarzeniem tegorocznej Warszawskiej Jesieni, zasiedziałego festiwalu, któ­ry niejedno już oglądał i słyszał. Goście muzyczni mieli okazję obejrzeć inscenizacje naszych dwóch Teatrów Wielkich - poznańskiego i warszawskiego. Poznańskie przedstawienie będące prapremierą polską, zdobyło już sobie wcześniej rozgłos. Premiera stołeczna odbyła się pod­czas tegorocznej Jesieni. Ekscytujące jest bezpośrednie porównanie tych dwóch wersji sce­nicznych. Dzieło to samo, bohaterowie noszą te same nazwiska, a odczytanie, interpretacja są tak odmienne.

Przedstawienie poznańskie w porównaniu z warszawskim wydaje się ściszone, kameralne. Komnata z galerią, po której krążą domownicy i goście burmistrza Silvanusa Schullera jest niezmienna jak opoka, z szarością i obojętnością swoich ścian. W tej statyce jest metoda. Cała uwaga skupia się na doznaniach muzycznych i reakcjach bohaterów; nie pomija się żadnego ich ruchu i gestu. Każda z postaci jest sportretowana bardzo wyraziście.

Reżyser dobrze zrozumiał przesłanie kompozytora, że wszystkie osoby dramatu, niezależnie od rodzaju roli są równorzędne. Każda mówi do nas swoim charakterystycznym językiem muzycznym, będącym odbiciem jej charakteru, myśli, uczuć. Artyści odsłaniają w swym śpiewie i w partiach mówionych indywidualność bohaterów w taki sposób jakby ta muzyka była z nimi organicznie związana, stanowiła jeden ze zmysłów, którymi posługujemy się na co dzień. Śpiew nie ma tu w sobie nic sztucznego, nic z konwencji. Jest naturalnym środkiem ekspresji.

Zebrani pod jednym dachem, jak to na proszonym obiedzie bywa plotkują, jedzą, spełniają toasty, przechadzają się. W domu jest pełno zamieszania, biega służba. Pozornie dzieje się niewiele. Tylko cała atmosfera jest przesycona strachem i niepokojem. Każdy przeżywa swoje lęki będące rezonansem na odgłosy przedziwnego karnawału, którego sednem jest taniec śmierci. Czai się ona we wszystkich kątach, wyczuwa się jej wszechobecność. Zebrani próbują ją zagłuszyć gadatliwością, gwarem, wybuchami wesołości. Penderecki, a za nim wykonawcy po mistrzowsku przekazują walory muzyczne śmiechu, zmiennej tonacji rozmów, gwaru. Wszystko jest tu muzyką: każde nerwowe poruszenie, szelest, stukot, skrzypnięcie. Muzyka pulsuje zmienną rytmiką, melodyką i instrumentacją, oddaje całą gamę dramatycznych napięć, wzlotów i upadków ciała i ducha.

Trzynastka aktorów w kostiumach, jak z dobrych starych obrazów, świetnie ze sobą współbrzmi i współgra w różnych konfiguracjach aż do finałowego pochodu, który zjawa z trupią czaszką i z czarnymi chorągwiami w ręku zagarnia na "drugi brzeg".

Warszawskie przedstawienie nie pozostawia miejsca dla wyobraźni własnej. Wprost kipi inwencją plastyczną. Tu pałac burmistrza przypomina mroczną świątynię z obrazami - ołtarzy­kami, przed którymi migocą światła wiecznych lampek. Wszystko jest w stałym ruchu. Postaci wyłaniające się ze świetlistego, pełnego załamań lustrzanego tunelu wydają się zwielokrotnio­ne, rozszczepione. Strachy i lęki objawiają się w konkretnych kształtach tłumu niesamowitych zjaw, które wyłażą ze ścian, wypełzają spod posadzki (najciekawsze zresztą gdy miotają się na ziemi). Mury pękają i rozstępują się. Oczy sycą się nieustanną ucztą.

Ta apokaliptyczna wizja przytłacza nieco bohaterów. Śpiewacy nie doszli do tak wielkiej wyrazistości osobowej, ich portrety nie są tak wycieniowane i wysublimowane jak w przedsta­wieniu poznańskim. Przedstawienie nie ma wysokiej temperatury. Wszechogarniający taniec śmierci ma tu znaczenie bardziej rytualne, nie osiąga wymiaru tragizmu. Wspaniale natomiast brzmi chór rozmieszczony na ostatnim balkonie. Jego Dies irae - Dzień gniewu, Sądu Osta­tecznego (Penderecki inkrustuje "Czarną maskę" kilkoma motywami z poprzedniej twórczości), jest jak memento. I z małymi wyjątkami, polskie słowa z warszawskiej sceny nie trafiają do słuchacza, podczas gdy niemiecki tekst w Poznaniu jest czytelny.

Przed inscenizacjami w ojczyźnie kompozytora "Czarna maska" miała swoją prapremierę salzbursko-wiedeńską. W języku angielskim wystawiono ją w Santa Fe w Stanach Zjednoczo­nych. Hamburski recenzent nazwał ją kamieniem węgielnym nowej epoki. Zapowiada się jej pochód przez wiele krajów. Wersję koncertową zapowiedzianą na 17 lutego przyszłego roku w Paryżu poprowadzi w obsadzie międzynarodowej sam Krzysztof Penderecki. Do głównej roli Benigny pięknej i tajemniczej żony (z ciemną przeszłością) burmistrza kompozytor zaprosił wspaniałą odtwórczynię tej partii w spektaklu poznańskim. Ewa Werka stworzyła kreację aktor­ską i wokalną przesyconą ludzką prawdą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji