Artykuły

Co to będzie? Dobrze będzie!

"Dziady" Adama Mickiewicza w reż. Eimuntasa Nekrošiusa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Włodzimierz Neubart (Sakis) na blogu Chochlik Kulturalny.

Przedstawienia w Teatrze Narodowym są czasem niczym święto, ważne, uroczyste i piękne. Co powiedzieć zatem o sytuacji, gdy na liczącej sobie ćwierć tysiąca lat scenie wystawiane jest po raz kolejny dzieło, które stanowi jeden z najważniejszych punktów narodowego repertuaru? To zwieńczenie obchodów jubileuszu Teatru, próba zmierzenia się z wielką tradycją i - co tu dużo kryć - gratka dla widzów!

"Dziady" Adama Mickiewicza na zawsze zapiszą się w historii polskiej literatury. Cztery części (w tym pierwsza, niedokończona, która ukazała się drukiem już po śmierci poety) stanowią jeden z najpiękniejszych pomników polskiego romantyzmu, stąd nie dziwi fakt, iż wystawienia dramatu zawsze stanowią wydarzenie artystyczne sezonu. Dopiero co we Wrocławiu można było oglądać czternastogodzinną inscenizację Michała Zadary, a tu scena narodowa proponuje ponad czterogodzinne widowisko, które w nowy sposób odczytuje jeden z największych w tej chwili europejskich reżyserów - Litwin (co ma też swoją wymowę) Eimuntas Nekrošius.

Sporo przemyśleń kłębi się w głowie po tym, co widziałem w teatrze. Oto najważniejsze z nich:

1. Nie da się uciec od porównań

Choćby twórcy przedstawienia nie wiadomo jak zaklinali rzeczywistość, wszyscy i tak będą chcieli koniecznie ocenić, jak sytuuje się ono na tle tego, co chociażby w samym Teatrze Narodowym z "Dziadami" działo się na scenie.

Już w dwudziestoleciu międzywojennym "Dziady" przeniósł na scenę Teatru Narodowego Aleksander Zelwerowicz. W roli Gustawa - Konrada (ale też Upiora i Pustelnika) wystąpił wówczas Józef Węgrzyn. Krytycy w 1927 r. zarzucali przedstawieniu nieakceptowalną estetykę, nazywając całość nieudanym (ba, nawet czasem skandalicznym) eksperymentem.

Czterdzieści lat trzeba było czekać, zanim "Dziady" ponownie zagościły na scenie Teatru Narodowego. Tym razem w reżyserii Kazimierza Dejmka - stały się legendą, przedstawieniem kanonicznym, z którym pewnie już na zawsze przyjdzie się kolejnym reżyserom mierzyć. Okazało się, że spektakl uznany został przez władze za antyradziecki, w wyniku czego zaledwie dwa miesiące po premierze zdjęto go z afisza (ostatni spektakl: 30 stycznia 1968 r.). Studenci zorganizowali demonstrację poparcia ("Żądamy dalszych przedstawień"), rozpędzoną jednak przez milicję. Pojmanych demonstrantów wyrzucono ze studiów, co stało się powodem kolejnych manifestacji poparcia. Milicja brutalnie pacyfikowała protesty na uczelniach w Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku czy Katowicach. W sprawę włączył się I sekretarz PZPR Władysław Gomułka, który na wiecu partyjnym wygłosił antysemickie i uderzające w środowiska inteligenckie przemówienie, poświęcone również inscenizacji "Dziadów" w Teatrze Narodowym. Wypowiedź ta stała się początkiem czystek narodowościowych i zapoczątkowała emigrację tysięcy osób pochodzenia żydowskiego. Dejmek został naturalnie usunięty z teatru, jednak nie zmieniło to faktu, iż mistrzowskie przedstawienie, mające silną wymowę nie tylko artystyczną, ale też i społeczno-polityczną, wpisało się już na zawsze w historię teatru. Kreacja Gustawa Holoubka jako Gustawa-Konrada pozostaje do dziś niedościgłym wzorem!

"Dziady. część III. Ustęp" wystawiono w Teatrze Narodowym z kolei w 1978 r. Zadania podjął się Adam Hanuszkiewicz. Zaskakujący koncept, by monumentalne dzieło przedstawić na małej scenie, zaowocował czytelną, choć w opiniach krytyków zbyt publicystyczną formą przekazu. Konrada w ujęciu Krzysztofa Kolbergera przyjęto ciepło, mówiło się też o najbardziej "ludzkim" ujęciu dzieła, w którym zawiera się dramat także dzisiejszego pokolenia uwikłanego w historię.

Najsłabiej wypadły "Dziady" w reżyserii Krystyny Skuszanki (w wyniku pożaru Teatru Narodowego wystawione w Teatrze na Woli). Choć inscenizację chwalono za warstwę tekstową i koncepcję filologiczną, w powszechnej opinii spektakl raził tandetą wizualną oraz słabym aktorstwem. Roli Gustawa-Konrada (i Upiora) nie sprostał Jacek Dzisiewicz.

Później narodowa scena już "Dziadów" nie prezentowała. W ostatnich latach dramat stał się jednak przedmiotem sporego zainteresowania twórców, bowiem współczesną interpretację dzieła przedstawiono choćby w 2011 r. w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach (reż. Krzysztof Babicki), w tym samym roku wystawiono je również w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (reż. Paweł Wodziński), a najświeższą - całościową (przedstawienie trwa 815 minut!) inscenizację w lutym tego roku zaproponował Michał Zadara w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Jak wspomniałem, nie da się zatem uniknąć porównań, z tymi dawniejszymi - mistrzowskimi inscenizacjami, ale i tymi współczesnymi, bo przecież każda jest inna, każda, opierając się na znakomitym tekście dramatu Mickiewicza, znajduje inny punkt ciężkości.

W mojej opinii Eimuntas Nekrošius zrobił rzecz najlepszą z możliwych. Unika epatowania warstwą publicystyczną i społeczno-polityczną tekstu. Nie odnosi "Dziadów" do aktualnej sytuacji w kraju (oraz jego pozycji w Europie i na świecie). Koncentrując się na dwóch kwestiach: warstwie wizualno-formalnej przedstawienia oraz kwestii poszukiwania Boga i narodzin artysty, sprawia, że oglądamy "Dziady" jako widowisko szalenie poetyckie. Wiele jest w dzisiejszym teatrze przedstawień przesadnie nowoczesnych, w których twórcy hałaśliwie rozprawiają się z tekstem, bezceremonialnie łamiąc reguły formalne, gubiąc znaczenia w niezrozumiałych nawet dla krytyków (choć barwnych) popisach. Tutaj jest inaczej. "Dziady" są w swej poetyckiej plastyczności bardzo niedzisiejsze. Klasyczne, choć nie do końca. Mniej polityczne, bardziej szlachetne. Słowem: takie "Dziady" wolę!

2. Trochę pocięto tekst dramatu

W istocie, reżyser Eimuntas Nekrošius i autor opracowania tekstu Rolandas Rastauskas przycięli nieco tekst dzieła. No i co z tego? Nie oni pierwsi i nie ostatni. Można - idąc za literą tekstu stworzyć czternastogodzinne przedstawienie (choć zaszaleć później z uwspółcześnieniem), można zaś wydobyć z niego te wątki, które będą składały się w spójną całość, nie tracąc mickiewiczowskiej idei.

Rozmawiając z młodzieżą w szkole o "Dziadach" często słyszałem, że to tak się ciągnie i ciągnie, za dużo tekstu. No to - proszę bardzo - teraz jest go jakby mniej. Choć momentami brak mi tego i owego (ograniczono konsekwentnie także i słowa wypowiadane przez Konrada), poprzestawiano niektóre zdarzenia (jak w II części), nie mam żalu. Całość robi znakomite wrażenie. Pozbawiony patetycznego wydźwięku w częściach związanych z historią Polski dramat nadal jest piękny. To, że przerzucono ciężar utworu na proces stawania się artystą i poszukiwania Boga, ma wymiar symboliczny.

Mimo dokonania skrótów, wciąż otrzymujemy obrazy z misterium ludowego obrzędu dziadów z części II, fragmenty cz. IV dotyczące poszukiwań romantycznego artysty, a także spore fragmenty części III, w której carska władza stosuje represje wobec studentów. Pojawi się i Salon Warszawski i sen Senatora, więzienie... Tyle, że uczeń nie może potraktować przedstawienia jako prymitywną formę dvd, które zastąpi konieczność przeczytania książki. O nie! Ale za to ile wniesie, jeśli się tekst czytało!

3. Warstwa wizualna

To, co w "Dziadach" Nekrošiusa najpiękniejsze, to pewien rodzaj magii, która pojawia się na scenie wraz z artystami i praktycznie nie znika aż do końca przedstawienia. Część druga dramatu, zawierająca w sobie zupełnie inaczej (niż dotąd) podane misterium dziadów, urzeka plastycznością. Scena, w zasadzie prosto urządzona, sprawia wstrząsające wrażenie. Monumentalny wyłom w ścianie, wyglądający tak, jak gdyby pojawiający się za nią pomnik Mickiewicza (o którym za chwilę) wyszedł przez nią chwilę temu, jest czymś, czego jeszcze w teatrze nie widziałem. Czerń potęgowana przez snujące się dymy, sprawia, że atmosfera nocnych dziadów oddana jest wiernie.

Sam pomnik jest wierną (nie jestem pewien, ale wygląda, jakby miał tak jak wileński pierwowzór ponad 12 metrów wysokości) kopią słynnego pomnika Adama Mickiewicza autorstwa Zbigniewa Pronaszki. Historia tego niezrealizowanego w pełni pomysłu sama w sobie jest fascynująca. Wiadomo, że władze carskie sprzeciwiały się stworzeniu pomnika Mickiewiczowi. Po upadku caratu, z dużymi problemami (sprawa gen. Lucjana Żeligowskiego) i pomocą Wojska Polskiego, ustalono wreszcie oficjalną datę odsłonięcia pomnika na 1924 r. (będący setną rocznicą procesu Filaretów i wyjazdu Mickiewicza do Rosji).

Zbigniew Pronaszko zaproponował projekt posągu wykonanego z drewna (jakby na cześć strofie, którą Słowacki poświęcił Mickiewiczowi w "Beniowskim: "Ty jak bóg litewski z ciemnego sosen wstałeś uroczyska"), który oburzył wileńskie władze. Bez ich zgody zdecydowano się, by zrealizować wersję próbną (z desek sosnowych pokrytych smołą okrętową). Odsłonięto go 31 października 1924 r. przy udziale delegacji rządowej z Władysławem Raczkiewiczem na czele (odsłonięcia dokonał marszałek Józef Piłsudski). Nowatorstwo rzeźby (w duchu krótko trwającego formizmu) nie spodobało się mieszkańcom miasta, nigdy też nie wykonano ostatecznej wersji pomnika z materiałów trwałych. Drewniany monument został częściowo zniszczony w czasie powodzi, a ostatecznie w lipcu 1939 r. przegrał w starciu z piorunem.

Przywołany pomnik, nie tylko niezwykle efektowny (i jak pięknie wykonany), sprawia wrażenie, iż duch Mickiewicza wciąż wokół nas krąży, dbając, by przedstawienie odpowiadało jego stylistyce. Byłby zresztą zadowolony, gdyby mógł obejrzeć je w takiej formie na scenie, bowiem warstwa wizualna przedstawienia jest po prostu genialna. Poorana dziurami symbolizującymi rozkopane groby scena ciąży widzom tak samo jak bohaterom, uwikłanym w historię. Wyrwa w ścianie (na kształt pomnikowego Mickiewicza) boleśnie ilustruje nasze przywiązanie do stereotypu źle pojętego patriotyzmu. Romantyczna postawa nijak się ma do współczesnego życia, jej koturnowość dostrzegamy, choć często boimy się o tym powiedzieć głośno. Reżyser z Litwy nie obawia się niczego. Subtelnie, acz brutalnie, żegna się z politycznymi interpretacjami dramatu. Przypomina, nie bez racji, że przecież dramat naszego wieszcza nie jest utworem realistycznym.

Stąd zabawa formą: genialne w prostocie rozwiązania, których nikt się nie spodziewał (jak choćby budowanie wyczerpanemu Wielką Improwizacją Konradowi trumny z książek Mickiewicza lub wykorzystanie ogromnych makówek, stemplowanie sceny i wiele innych), ale też umiejętne wspaniałe wykorzystanie ruchu scenicznego, który w połączeniu z intrygująco stworzoną scenografią współgra znakomicie.

Już podczas przerwy słyszałem wiele słów uznania dla twórców przedstawienia. Jak to pięknie się ogląda - szepnęła rozentuzjazmowana młoda dziewczyna do towarzyszącego jej chłopaka. Marius Nekrošius stworzył idealną scenografię.

4. Światłem czarować obrazy

Jestem pod ogromnym wrażeniem wykorzystanego w przedstawieniu światła. Reżyser światła: Audrius Jankauskas tworzy z pozostałymi twórcami spektaklu jedność i to na scenie widać. Oszczędną scenografię potrafi tak pięknie zaprezentować, że wszystko to, co w pełnym świetle może wydawać się zwyczajne, staje się wieloznaczne, magiczne, tajemnicze...

W każdej z odsłon "Dziadów" światło odgrywa inną rolę, czasem ma podsycać powagę sytuacji, innym razem odziera scenę z mgły tajemnicy. Wiele razy wspominałem w recenzjach o tym, że dobrym światłem upiększa się wszystko i wszystkich. Tutaj światło fascynuje! Nie mogę narzekać...

5. Muzyka

Muzyka do takiego przedstawienia jak "Dziady" zawsze będzie zadaniem zgoła karkołomnym. Trzeba tu wielu dźwiękowych zabiegów podbijających efekty plastyczne. Nastroje potężnieją wraz z muzyką, gdy trzeba przyjmując formę operową, łagodnieją gdzie trzeba. Zmiany tempa musza być płynne, a jednocześnie tak delikatnie wyczuwalne, jakbyśmy mieli do czynienia z płynącą wodą.

Pawłowi Szymańskiemu udało się opracować warstwę muzyczną w sposób mistrzowski. Niczego bym nie zmienił. To właśnie dzięki dźwiękom wiele scen nabiera nowych sensów. Pięknie!

6. Znakomite kostiumy

Nie mogło być inaczej - Teatr Narodowy nie może sobie pozwolić na niedoróbki. Nadežda Gultiajeva przyodziała bohaterów dramatu godnie. Stroje są zgodne z postaciami, ładnie się układają, wprowadzają często dodatkowy element ruchu. Śliczne.

Mam tylko trzy uwagi. Nie podoba mi się to, że Gustaw-Konrad ma na nogach ciężkie wojskowe buciory. Rozumiem intencję - kiedy tupnie, scena drży w posadach, efekt jest, tylko że takie buty do znudzenia wykorzystują dziś wszyscy. I druga sprawa - w części III "Dziadów" w scenie w więzieniu bohaterowie (m.in. Tomasz Zan) noszą stroje niczym z lat sześćdziesiątych XX wieku. To zamierzona szpila i przypomnienie losów przedstawienia w reż. Kazimierza Dejmka? Nawet jeśli, nie sposób się nie uśmiechnąć z przekąsem widząc te obcisłe w talii spodnie-dzwony.

Piękne są natomiast stroje pań. Miło się na nie patrzy. Jakoś tak zawsze bywa, że dobre aktorki nigdy nie narzekają na kostiumy. Tutaj żadna najwyraźniej nie musiała marudzić.

7. Grzegorz Małecki w najważniejszej dla siebie roli

Jakoś nigdy nie miałem sentymentu do Grzegorza Małeckiego. Nie sposób jednak nie zauważyć, że: po pierwsze - kariera aktora rozwija się znakomicie (jak to się mówi - jest w tej chwili na wznoszącej!), po drugie zaś: ma tzw. warunki! Do Teatru Narodowego przychodziłem zawsze oglądać Marcina Hycnara. Uczciwie przyznać jednak muszę, że po "Dziadach" nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek inny z zespołu Teatru mógł być Gustawem-Konradem.

Kiedy aktor po raz pierwszy pojawia się na scenie, jest groźny, szaleńczo poważny, zaś z każdą chwilą czujemy do niego coraz więcej sympatii. W walce jego bohatera o to, by znaleźć swoje miejsce na ziemi, by stać się prawdziwym artystą, a przede wszystkim, by nawiązać łączność z Bogiem, nie brak uwznioślenia. Jednak Gustaw-Konrad Małeckiego jest w swym patosie także po trosze pozerem. Pewne gesty, miny - wykraczają poza obszerny, bardzo Konradowski płaszcz, w którym przez większość czasu może skryć się bohater.

Co mi się podobało w grze Grzegorza Małeckiego najbardziej, to przede wszystkim konsekwencja i prawda. Nie doszukujemy się w jego zachowaniu niuansów, których tam nie ma. Widzimy walkę z Bogiem, ze światem, życie gdzieś na granicy jawy i snu, poza społeczeństwem - i to jest wszystko, co pamiętam ze strof Mickiewicza.

Aktor (podobnie jak większość artystów Teatru Narodowego) świetnie radzi sobie z trudną materią tekstu. "Dziady" nie są pisane lekkim, śpiewnym językiem, dzięki jednak pracy aktora Gustaw-Konrad mówi do nas w sposób, jaki znamy i rozumiemy. To duża umiejętność.

I jeszcze jedno - Anna Seniuk nie wyprze się syna - jest do niej coraz bardziej podobny nie tylko z twarzy, ale też w jego postawie, ruchach, dostrzegamy chwilami czar warsztatu rodzicielki. Gustawem-Konradem zachwyceni będą wszyscy!

8. W Guślarzu jest moc

Objawieniem przedstawienia jest także grający Guślarza Marcin Przybylski. Jest władczy, nawet chyba bardziej od Gustawa-Konrada, gdy opierając się kolejnym widmom reżyseruje niejako obrzęd dziadów. Gdzieś tam wykorzystano efekty, o których nie mówiłbym specjalnie przy szkolnym omawianiu "Dziadów" (sterowanie ruchem ulicznym), jednak wszystko wypadło bardziej niż wiarygodnie.

Guślarz emanuje mocą, która bije z jego postawy i głosu. Wypowiadane kwestie wbijają się w pamięć, czyniąc z niego - przynajmniej dla mnie - kogoś bardzo w "Dziadach" ważnego. Gdybym tylko potrafił, chciałbym zagrać właśnie Guślarza, który w pewnym momencie staje się... Diabłem!

Zaskakujące, jak bardzo aktor zmężniał, postarzał się do roli. Głos ma znacznie obniżony, dudniący, przenikający do kości! Kiedy w wymowny sposób zostaje na scenie jako jedyny z obsady nawet już po opuszczeniu kurtyny, jest niemym świadkiem tego, co absolutnie się w teatrze nie powinno zdarzyć (ale o tym później). Niezależnie od wszystkiego - wstrząsająca kreacja!

9. Wybitna Magdalena Warzecha

W podwójnej roli Kmitowej/Sowy jako wspaniała aktorka dała się po raz kolejny zobaczyć Magdalena Warzecha. Scena, w której ciało aktorki drży, nie mogąc nawet wstrzymać ruchu wygrażającego innym palca, jest porażająca. To jest nie tylko wspaniale wymyślone, pięknie zagrane, ma przy tym tak wiele wymowności, że ta część przedstawienia jest moją ulubioną. Myślę, że lepiej nie dałoby się tego zagrać. Nie ma tu ni grama teatralizacji, sztuczności, mamy obrzęd, mamy postać i przesłanie - wszystko wspaniałe!

Aktor zawsze musi umieć odnaleźć się w przestrzeni teatru. Magdalena Warzecha robi to znakomicie. Różnicuje estetykę scen, w których się pojawia, w scenie z Rollisonową zachowuje się tak, że upada cały mit, który wykształciło dwieście lat obcowania z mickiewiczowskim tekstem. Będę odtąd szukał przedstawień z udziałem szlachetnie pięknej i utalentowanej aktorki.

10. Różnie to z aktorami bywa

Jest to z całą pewnością "najmłodsze" przedstawienie "Dziadów" w historii. Od Grzegorza Małeckiego młodszym Gustawem-Konradem był chyba tylko Ignacy Gogolewski (przynajmniej o ile pamiętam), natomiast tym razem w obsadzie znalazło się tak wielu mniej doświadczonych aktorów, że to faktycznie zmienia również w pewien sposób znaczenie dzieła.

Młodzi aktorzy wypadają różnie. Tam, gdzie trzeba zagrać zbiorowo - są świetni. Podczas Guseł wszystkie Dusze dokładają kolejne emocje do piętrzącej się góry wrażeń, metafor i znaczeń. Świetnie, że zeskakują na widownię! Momentami w późniejszych fazach dramatu brakuje mi indywidualnego artyzmu aktorów. Magdalena Warzecha, Grzegorz Małecki, Marcin Przybylski i Wiktoria Gorodeckaja (Maryla, Dziewczyna) - są klasą samą w sobie, jednak młodsi koledzy (zwłaszcza panowie) nie mają tej siły, co oni. Gdy trzeba wyjść na skraj sceny i powiedzieć coś tak, by poruszyło serca, brakuje chwilami umiejętności. Ktoś mnie próbował przekonać, że aktorzy nabierają dopiero osobowości, z czasem się rozwiną. Nie kupuję tego. Bywają artyści dwudziestoletni, którzy mają w sobie to coś, co sprawia, że publiczność idzie za nimi w ciemno...

Tutaj podobać może się Kacper Matula, Paweł Paprocki i wszystkie zjawiskowe aktorki. Kilku młodych aktorów jednakże grało siłowo, co odcinało się na tle wspaniałych kreacji kolegów.

11. Puszczamy oko do widowni

Takich momentów jest w przedstawieniu kilka. Pierwszy raz w historii podczas Wielkiej Improwizacji odzywa się nieoczekiwanie Bóg. Szok! Wstrząs! Wymowne! Piękną sceną jest również moment, gdy wyczerpany Wielką Improwizacją Konrad mdleje i zostaje zamknięty w zbudowanej z książkowych wydań "Dziadów" trumnie. Wystaje z niej tylko ręka, która zostaje zmuszona do składania autografów. Dla Słowackiego, dla Krasińskiego, dla "Andrzeja"... widownia szaleje... po czym ktoś tłumaczy wreszcie: "Towiańskiego"!

Ma swoje znaczenie scena widzenia księdza Piotra, który przemienia się w bociana, jednak to akurat z kilku powodów mnie nie przekonuje. Mateusz Rusin jest w miarę wiarygodny, jednak nie potrafi (zwłaszcza w rajtuzach) wzbić się tam, gdzie Małecki, Przybylski, Warzecha...

Gdy po scenie sypią się ołówki, kiedy zamiast dramatycznego snu o wypadnięciu z łask cara absurdalnemu Senatorowi cisną się na usta słowa krotochwilnego wierszyka o brzęczącym komarze, widzimy zabiegi, które mogą się publiczności podobać. Takie łamanie formy przedstawienia ma swoją wymowę!

Bardzo nietypowo przedstawiono również Salon Warszawski. Jego uczestnicy grają w golfa (tym razem balansując między lejami po bombach?). Na Adolfa, studenta relacjonującego carskie represje na Litwie, patrzą niczym na wariata, który przynudza, coś tam oddadzą na akcję charytatywną, ale ani to nie będzie nic ważnego, ani też cennego. Byle tylko szybko pozbyć się niechcianego gościa, zabić gwoździami skrzynie pamięci o niewygodnych sprawach. Może to samo sugeruje nam reżyser? Przestańmy wspominać męczeństwo narodu polskiego, skończmy z manierą wielkich pustych słów i gestów!

12. Przesłanie

Z pewnością Nekrošius nie chce wikłać się w historyczno-polityczne konteksty fabuły "Dziadów". Szuka w tekście Mickiewicza wszystkiego, co ma bardziej uniwersalną wymowę, a zarazem mieści się znakomicie w nieco kosmicznej, odrealnionej stylistyce. Ale też, choć pewnie znajdą się krytycy tego zabiegu, ma to swój głęboki sens, bo taki właśnie jest dramat romantycznego poety.

"Dziady" tak przedstawione proponują zwrot od jednostronnego, bardzo narodowego odczytywania "Dziadów": mniej publicystyki i powstańczych ideologicznych barykad, a więcej szans na to, by każdy widz odnalazł w tym, co dzieje się na scenie swoją własną historię. Tak, jak można indywidualnie odebrać elementy scenografii (ktoś zauważy rozkopany grób, inny lej po bombie), tak w bohaterach (żyjących i martwych) odnajdziemy setki znaczeń, co nas bardzo zdziwi. Tak magiczne przecież, mistyczne "Dziady" zmuszą nas do myślenia na innych poziomach, niż tylko przez pryzmat narodowych wojenek. Mocne i cenne!

13. I tylko widzom kultury brak

Guślarz (Diabeł) jest w spektaklu kimś, kto nie tylko uruchamia rytuał rozpamiętywania przeszłości na cmentarzu. On pozostaje na scenie nawet po zakończonym przedstawieniu. Czuwa. Nie chce pozwolić i widzom, by zapomnieli o tym, co było? Nie chce nam, Polakom, pozwolić iść do przodu? To takie piękne zakończenie! A może to przestroga, że "zmarli" wrócą? Ostrzeżenie czy nadzieja? Pomyślcie sami!

Szkoda, że wszystko ginie nieco (chociaż może właśnie widać to jeszcze dobitniej), gdy po zakończonym widowisku zauważalna grupa kilkudziesięciu pięknie ubranych osób zamiast nagrodzić artystów oklaskami za to, nie ma co ukrywać - porywające przedstawienie, biegnie co sił w nogach do wyjścia, żeby kurtkę w szatni odebrać przed wszystkimi. To wstyd straszny. Niedowierzanie, bo to nie jeden idiota, nie dwóch czy pięciu, ale tłum pobiegł do wyjścia. Żal mi było aktorów, nieswojo czuli się wszyscy na widowni, którzy nie rozumieli, jakim cudem komuś, kto w końcu wybrał się do świątyni sztuki i to na tak ważne przedstawienie, może w takim momencie wysypać się słoma z butów. Wstyd mi za was, ludzie...

Mała sugestia: niech następnym razem obsługa sali po prostu nie wypuszcza kretynów, niech postoją pod drzwiami, upokorzeni pod pręgierzem spojrzeń, gwarantuję, że drugi raz nie zachowają się w tak haniebny sposób. A i pozostałym widzom oraz - przede wszystkim - wspaniałym aktorom Teatru Narodowego nie odbiorą satysfakcji z tego, że doświadczyliśmy (bo tak było) w teatralnej magii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji