Artykuły

Buczący spisek melomanów przeciwko wicepremierowi Glińskiemu

Nie byłem na widowni Filharmonii Narodowej podczas inauguracyjnego koncertu Festiwalu Ludwiga van Beethovena, kiedy publiczność wybuczała urzędującego ministra kultury i wicepremiera Piotra Glińskiego - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Nie wiem, czy rzeczywiście, jak twierdzą naoczni świadkowie, buczenie było "głośne, solidarne i niemilknące" oraz czy rzeczywiście przypominało "huk armatni". Na pewno incydent musiał być bolesny dla ministra, którego publiczność zhejtowała już po raz drugi (pierwszy raz stało się to na inauguracji Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu), ale też dla organizatorów festiwalu, którzy muszą teraz liczyć się z konsekwencjami - obecna władza, jak wiemy, krzywd nie wybacza.

Buczenie w tonacji a-moll

Prawicowa telewizja Republika natychmiast po zdarzeniu w Filharmonii sformułowała tezę, że buczenie było akcją zorganizowaną, na co przytoczono trzy niepodważalne dowody. Po pierwsze: buczący widzowie zajmowali miejsca z tyłu na parterze Filharmonii. Po drugie: przed budynkiem stały dwa autokary z nalepkami "festiwalowe", a "nie wiadomo, czy ta nalepka to nie atrapa". Dowodem trzecim jest wypowiedź anonimowego pracownika Filharmonii, który w rozmowie z dziennikarzem TV Republika stwierdził: "Jesteśmy przekonani, że to było zorganizowane". Już widzę państwa Pendereckich, inicjatorów Festiwalu Ludwiga van Beethovena, jak przed koncertem dzwonią po znajomych melomanach, proponując udział w akcji przeciwko ministrowi Glińskiemu, jak umawiają się, w jakiej tonacji będą buczeć, w C-dur czy raczej a-moll, jak w ostatniej chwili podmieniają nalepkę na autokarze, aby zmylić przeciwnika, jak wreszcie pani Elżbieta Penderecka, wachlując się programem, daje umówiony znak spiskowcom, aby zaczęli buczenie. Od słynnej akcji pod Arsenałem nie było lepiej zakonspirowanej akcji w Warszawie. Była tak tajna, że nie wiedzieli o niej nawet sami organizatorzy.

Podwójne standardy niezłomnych publicystów

Kiedy w sierpniu na Powązkach, podczas obchodów rocznicy powstania warszawskiego, grupa tak zwanych patriotów jak co roku powitała buczeniem i gwizdami przedstawicieli poprzedniego rządu i prezydenta, dziennikarze telewizji Republika nie bili na alarm ani nie szukali spisku. Nikt nie śledził, jakie nalepki mają autokary zaparkowane przed cmentarzem i czy nie są to przypadkiem atrapy. Niezłomni publicyści przyzwyczaili nas do podwójnych standardów: kiedy "prawdziwi Polacy" buczą na cmentarzu przeciwko urzędującemu prezydentowi i premierowi z przeciwnej opcji politycznej, jest to patriotyczny protest. Kiedy melomani buczą przeciwko ministrowi kultury z PiS, mamy do czynienia ze skandalem inspirowanym niewątpliwie przez określone koła.

Żeby było jasne: nie pochwalam ani jednych buczących, ani drugich. Buczenie w ogóle nie jest w moim stylu, źle się czuję w gromadnych akcjach, nie śpiewam, kiedy wszyscy śpiewają, nie skaczę, kiedy każą skakać - niezależnie w jakiej sprawie. Ze skandowaniem także mam zasadnicze problemy, nigdy nie udaje mi się trafić w rytm skandowanych haseł - może dlatego, że przychodzą mi do głowy własne. Ale kiedy czytam podobne brednie o spiskach, jak na portalu telewizji Republika, chce mi się nie tylko buczeć, ale wyć. Już sam nie wiem, ze śmiechu czy ze strachu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji