Artykuły

"Życie Kasiu jest teatrem, a ja sam w nim sobie aktor" (fragm.)

TEATR żywy jest sztuką młodości pełną. I wtedy, gdy sięga po dzieła, nad którymi pochylała się dotąd tylko zmęczona twarz ba­dacza, i wtedy, gdy towarzyszy tro­picielom śladów jednorodności kul­tury wszystkich czasów w ich wy­prawach podejmowanych w prze­szłość z ambicją odkrywania współczesności. Dwa teatry warszawskie, w przed­stawieniach, które pozostaną w pa­mięci widza, zaświadczyły o tej nie­ustającej młodości teatru. Teatr Na­rodowy przeniósł na swoją scenę gdańską inscenizację "Tragedyi o bogaczu y Łazarzu" Anonima z XVII wieku w opracowaniu dramaturgicz­nym Róży Ostrowskiej i Tadeusza Minca, zaś na scenie Teatru Drama­tycznego wystawiono na zakończenie sezonu "Króla Mięsopusta" Jarosła­wa Marka Rymkiewicza.>>>

<<< Jan Bratkowski, realizator "Króla Mięsopusta" w Teatrze Dramatycz­nym, zawdzięcza wiele scenografce Krystynie Zachwatowicz, która po­zostawiła mu więcej swobody w stosowaniu celnych i szaleńczych za­razem pomysłów reżyserskich. Barokowe rzeczy pomieszanie, wi­doczne w "Tragedyi", powróciło w nowej sztuce Jarosława Marka Rymkiewicza. Można powiedzieć, że to sztuka z cytatów utkana, choć wiersz Rymkiewicza jest oryginalny, współczesny, przyśpieszający swoim ryt­mem chwilami monotonny, chwilami zmienny czas akcji scenicznej. Nie będziemy śledzić niezliczonych sko­jarzeń, ani tropić splątanych rodo­wodów estetycznych i wątków fi­lozoficznych, które podpowiadano w programie. Postacie tej sztu­ki, nie mieszczące się w swo­jej skórze, pragną się w każ­dej chwili wcielić w kogoś inne­go. Teatr nie mieści się na scenie, aktorzy hasają po widowni, do wi­dzów strzela się serpentynami z ar­maty, wymyśla im, wypłasza z miejsc (to grozi zresztą tylko statystom gra­jącym rolę widzów). Obserwujemy przenikanie się śmierci i życia, roz­kładu i jurności, postacie zmieniają się rolami, autor wychodzi naprze­ciw ich upodobaniom, wprowadza­jąc jednocześnie swoje ulubione ar­chetypy: króla i królobójcy, pana i sługi, sytego i głodomora. Karna­wałowa maskarada i przebieranki, chaos, narastająca gonitwa za war­tościami i pseudowartościami, za uczuciem i spokojem, płynąca z bra­ku więzów uczuciowych, za zagu­bionym sensem życia w chaos śmier­ci. W tej sztuce nikt nie może do końca umrzeć, nawet Florek z no­żem w brzuchu, bo zatracił swoją florkową, jednostkową indywidual­ność, a umiera się tylko samotnie. Śmierć tysiąca ludzi jest też tysią­cem indywidualnych śmierci. Regu­ły klasyczne zostały zlekceważone w tej klasycyzującej sztuce. Jarosław Marek Rymkiewicz, po­dobnie jak gdański Anonim, sięga­jąc w przeszłość, stając się chwilami anachroniczni, są wspaniale nowo­cześni. Obaj dążą do odnalezienia formuły artystycznej, która, odkry­wając to co wspólne wszystkim okresom w kulturze europejskiej, decyduje o przekraczaniu czasu za pomocą uogólnienia ludzkiego losu. Jakże można więc uporządkować nieopanowany strumień poetyckich skojarzeń J. M. Rymkiewicza? Tyl­ko poprzez wyjście mu naprzeciw. Nie rozbija przedstawienia, ale je doskonale określa, wir wspaniałych i piekielnych pomysłów reżysera Jana Bratkowskiego i świetnie prezen­tującej swoją sztukę plastycznej or­ganizacji spektaklu Krystyny Za­chwatowicz. Bratkowski pomaga tek­stowi, gdy słowa zatracają swoją si­łę przenoszenia do wyobraźni widza wizji autorskich, gdy zaczynają mę­czyć, nużyć, gdy stają się mało czy­telne. Obok reżysera i scenografa pomogli aktorzy. Mamy tu pokaz świetnego aktorstwa Mieczysława Czechowicza (Florek), który komizm swojej postaci wzbogaca o akcenty narastającej desperacji, brutalności, a nawet grozy. Janina Traczykówna zagrała rolę Rozalindy dowcipnie i cienko zarazem. Bardzo rodzajową Kasią-pomywaczką była Małgorzata Niemirska. zaś jakże dalekiego od pierwowzoru historycznego safandułę króla Filipa zagrał Wojciech Po­kora. Jerzy Zelnik nie zdecydował się do końca z jakiej epoki najwięcej zaczerpnąć wzorów do postaci Roberta, niefortunnego królobójcy i rozstrzygającej spory Śmierci - w jednej osobie. Inscenizacja, scenografia, aktor­stwo tego przedstawienia tworzy tło dla słów Florka "Życie, Kasiu jest teatrem, a ja sam w nim sobie ak­tor, sam reżyser sobie jestem", a jednocześnie demaskuje, tak jak w w "Tragedyi", chełpliwość takich stwierdzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji