Artykuły

Pół wieku z "Pasją"

Dwa ostatnie koncerty - z "Pasją według św. Łukasza" Pendereckiego i "Parsifalem" Wagnera - sprawiły, że 20. Wielkanocny Festiwal Beethovenowski wzniósł się o dwa poziomy wyżej - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Coraz mniej jest ludzi, którzy pamiętają prawykonanie "Pasji według św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego w marcu 1966 roku w katedrze w niemieckim Münster. Czy pół wieku to wystarczający okres, by czas potwierdził wartość dzieła sztuki? W kinie to okres aż nadto długi, niewiele filmów po 50 latach nadal potrafi zaciekawić widza. W muzyce wręcz przeciwnie, trzeba co najmniej pięć dekad, by uznać, że dany utwór ma nieprzemijającą wartość.

"Pasji według św. Łukasza" taki sprawdzian nie jest wszakże potrzebny. Tuż po jej pierwszej publicznej prezentacji autorytet o najwyższej randze, jakim był Dymitr Szostakowicz, uznał, że to jeden z najważniejszych utworów w muzyce XX wieku. Krzysztof Penderecki przyznaje, że od czasu pierwszego wykonania w katedrze w Münster, które poprowadził Henryk Czyż, on sam dyrygował "Pasją" ponad sto razy, a przecież inne prezentacje tego utworu prowadziło w ciągu tych pięciu dekad wielu dyrygentów. To najlepszy dowód, jakie miejsce w dziejach muzyki, zajął ten utwór.

Kiedy "Pasja według św. Łukasza" została wykonana w sali Filharmonii Narodowej teraz, w Wielki Piątek 2016 roku, słychać w niej oczywiście pomysły harmoniczne czy sposób wykorzystania głosu ludzkiego charakterystyczny dla awangardy z połowy XX wieku. Geniusz Krzysztofa Pendereckiego polega jednak na tym, że stylistyce sprzed pół wieku potrafił nadać walor uniwersalny, a przede wszystkim posłużył się nią do dialogu z wielką tradycją, jakiego w XX wieku przed nim nie podjął.

O "Pasji według św. Łukasza" napisano wiele mądrych zdań w ciągu minionego półwiecza. Kiedy wykonano ją teraz, na finał 20. Festiwalu Beethovenowskiego, ale także z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski, trudno jeszcze coś dodać. Może tylko jedną istotną rzecz: ciągle pozostaje ona utworem wieloznacznym.

Gdy bowiem pięć lat temu Krzysztof Penderecki także dyrygował swoim utworem na tym samym festiwalu, "Pasja według św. Łukasza" porywała nieprawdopodobną dramaturgią, stawiając słuchacza w roli niemal bezpośredniego świadka gniewu tłumu żądającego ukrzyżowania Chrystusa. Teraz stała się dziełem znacznie bardziej refleksyjnym, jakby zaangażowane zespoły - chóry Filharmonii Narodowej i Krakowskiej, Warszawski Chór Chłopięcy oraz orkiestra Filharmonii Narodowej - skupiły się na kontemplowaniu muzyki, a dramaturgię kreował przede wszystkim porywający sopran fińskiej śpiewaczki Johanny Rusanen.

Zupełnie innych emocji dostarczyły sceny z "Parsifala" Richarda Wagnera wykonane dzień wcześniej, w Wielki Czwartek. Jako zagorzały wagnerzysta muszę wyznać, że serce mi się kraje, kiedy ktoś dokonuje takich cięć w strukturze dramatów tego kompozytora. Ta muzyka ma bowiem płynąć nieprzerwanym strumieniem, nie wolno z niej wydobywać poszczególnych numerów.

Na szczęście Narodowa Orkiestra Symfoniczna Orkiestra Polskiego Radia pod batutą Alexandra Liebreicha grała tak dobrze, że nawet we fragmentach wyszarpanych z wagnerowskiej struktury potrafiła wykreować nastrój, jaki niesie to misterium muzyczne z finałem rozgrywającym się w Wieli Piątek.

Resztę dodali zaś soliści: szwedzki tenor o dźwięcznym, mrocznym głosie Michael Weinius (Parsifal), niezwykle wyrazista, choć momentami nieco krzykliwa Yvonne Naef (Kundry), ujmujący kulturą interpretacyjną Frank van Hove (Gurnemanz), a przede wszystkim Tomasz Konieczny porywający interpretujący partię Amfortasa. Taki zestaw wykonawców może być ozdobą najlepszego festiwalu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji