Artykuły

Wojciech Kościelniak: współcześni odrzuceni zmieniają się w nieludzi

Młodzi ludzie mają dręczące poczucie braku przyszłości, potęgowane nieustannym atakiem mediów, prezentujących wizje coraz bardziej ponurej rzeczywistości - takie jest tło najnowszej inscenizacji tekstu Horace'a McCoya pt. "Czyż nie dobija się koni?" w Teatrze Wybrzeże. Opowiada o tym jej reżyser, Wojciech Kościelniak.

Przemysław Gulda: Po całej serii bardzo mocnych pozycji musicalowych, wystawianych w Teatrze Muzycznym w Gdyni, tym razem zdecydował się pan na klasyczną realizację dramatyczną. Czym się w pana ocenie różni praca reżysera w tych dwóch gatunkach?

Wojciech Kościelniak: W teatrze muzycznym ważna jest ta część opowiadania, która niesie ze sobą atrakcyjność, show, zabawę. Nawet jeśli staramy się mówić o tym co ważne, sposób wyrażania musi uszanować prawa gatunku. W teatrze dramatycznym nie trzeba zabiegać o realizację rozrywkowej warstwy narracji. Reżyser może skupić się na innych środkach wyrazu scenicznego. Opowiada nie inscenizacja, a aktor. W musicalu niewiele jest miejsca dla psychologicznej analizy postaci. Niewiele też miejsca na spotkanie aktorów ze sobą, na skupienie, wewnętrzną ciszę, duchowość. Teatr dramatyczny daje takie możliwości. Nie pogania nas rytm narzucony przez dynamikę warstwy muzycznej, choreografii, dynamicznych zmian oświetlenia itp. Nie musi przytłaczać nas rozmach scenografii, choreografii, instrumentacji strony muzycznej.

"Czyż nie dobija się koni" to tekst bardzo "muzyczny", żeby nie powiedzieć wręcz "musicalowy". Na ile wykorzystywać pan będzie w tej realizacji środki i doświadczenia ze sceny musicalowej?

- "Czyż nie dobija się koni" to tekst, który może stać się ciekawym tworzywem dla musicalu, ale też nie musi tak być. Pamiętajmy, że ta opowieść o konkursie tańca zaczyna się w momencie, gdy zawodnicy tańczą już od tygodnia, popuchły im nogi, wiele par odpadło. A więc zmęczenie od samego początku jest immanentną częścią tego opowiadania. Za tym idzie odrętwienie, nieruchomość. Ta nieruchomość daje przestrzeń dla ujawnienia wnętrza tego konkursu. Potwornego zmęczenia, brutalnej walki o byt, bezpardonowej walki o przetrwanie. W tej realizacji środków musicalowych nie będzie prawie wcale. Zresztą jeśli dobrze się wczytać w tekst, to zawodnicy tańczyli ledwie odrywając stopy od podłogi, a ich występy przed publicznością były dość beznadziejne. Oczywiście można to ciekawie opowiedzieć musicalem, ale tym razem wolałem skorzystać z drogi dramatycznej.

U pana boku stanie pana współpracownik przy spektaklach musicalowych, Jarosław Staniek. Jaka będzie jego rola?

- To oczywiście rola choreografa. Tyle, że ta choreografia tym razem będzie miała inny wymiar. Jarek oprócz kilku drobnych choreografii pomaga nam opowiedzieć przy pomocy ruchu trudne do wyrażenia słowami relacje między zawodnikami, ich zmęczenie, ich ruch i bezruch. To wbrew pozorom nie takie łatwe. Często polega to nie tyle na ekspresji, co na rezygnacji z niej.

Jak doszło do pana współpracy z Teatrem Wybrzeże? Dlaczego zdecydował się pan właśnie na adaptację tego tekstu?

- Realizację "Czyż nie dobija się koni" zaproponował mi dyrektor Orzechowski. Dodatkowym wyzwaniem okazał się fakt, że nie oczekiwał ode mnie musicalu, tylko dał wolną rękę w wyborze narracji. Wiedziałem, że będę mógł na chwilę odpocząć od musicalu, który od jakiegoś czasu wypełniał całą moją aktywność. Lektura tekstu pogłębiła tylko moje chęci - to opowieść wielowymiarowa, nieoczywista, silna w warstwie duchowej, społecznej, moralnej.

Na ile metafora z dramatu McCoya jest dziś nośna w Polsce? Czy jest ona dziś na tym etapie rozwoju kapitalistycznej mentalności i etyki, na jakim były Stany niemal sto lat temu, kiedy dzieje się akcja dramatu?

- Maraton tańca to morderczy konkurs o przetrwanie w niszczącej, nieprzyjaznej rzeczywistości. W tym kontekście tekst jest aktualny. Powody opresji świata zewnętrznego zmieniają się co jakiś czas, ale ta niszcząca siła trwa. Przybiera tylko inną formę. W czasach McCoy'a to był głód i brak pracy. W filmie Sydneya Pollacka wyniszczający, kapitalistyczny wyścig szczurów. W naszych czasach to poczucie braku przyszłości i nieustanny atak mediów wizjami coraz bardziej ponurej rzeczywistości. Ukraina, ISIS, terroryzm, Trybunał Konstytucyjny. Właściwie korzystanie z mediów staje się cierpliwie dozowaną traumą, z którą nie mamy potem co zrobić. Pozostaje tylko poczucie, że świat zmierza ku zagładzie. Poza tym w działaniach bohaterów opowiadania zmienia się często nie tyle ich działanie, co przyczyna działania. W 1935 roku Robert Syverten zabijając Glorię stawał się jej czułym obrońcą. Ostateczność samobójstwa była tragedią, na która autor chciał zwrócić nasza uwagę. Obecnie - mam wrażenie - żyjemy w czasach, w których upokorzony, odrzucony, pogrążony w beznadziei młody człowiek chwyta za broń nie po to by odebrać sobie życie, lecz po to by zabijać innych - i to jest dla niego "akt najwyższego miłosierdzia" - jak to napisał McCoy. Ta różnica jest warta zauważenia bo to droga, która prowadzi do wojen. Lew Tołstoj uważał, że co jakiś czas w ludziach narasta niezrozumiałe, irracjonalne, niewytłumaczalne zbiorowe parcie do zbiorowego szaleństwa jakim jest wojna. Po 1935 roku przyszła Druga Wojna Światowa. W czasach gdy powstawał film Sydneya Pollacka, wojna w Wietnamie trwała w najlepsze. Czy to, co teraz się dzieje, to apogeum czy dopiero początek - tego nie wiemy. Jednak relacja pomiędzy opresyjnym światem zewnętrznym a maratonem tańca wydaje się pokrewna.

W przypadku tego typu realizacji nie sposób nie zapytać o to, w jaki sposób odniesie się pan do słynnego filmu na podstawie tekstu McCoya? Ucieka pan od tamtego pomysłu inscenizacyjnego czy gra pan nim w jakiś sposób?

- Czasy są dzisiaj inne. Powody szukania szczęścia w maratonie tańca też. W filmie reżyser skupił się na dynamice wyścigu szczurów. Syte, kapitalistyczne społeczeństwo USA ciągle było zjawiskiem nie do końca opowiedzianym i przetrawionym. Pod atrakcyjnym opakowaniem czuć było samotność i przemoc. Ja chcę opowiedzieć nie tyle dynamikę wyścigu szczurów, co samotną nieruchomość setek godzin bezsensownego tańca, który niczego nie zmienia, niczego nie naprawia, tylko wyniszcza psychicznie, fizycznie i duchowo. Odrętwienie odrzuconych. Ich niepokojące przeobrażanie się w nieludzi wydaje mi się najciekawsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji