Artykuły

Na czworakach

Po wielu miesiącach mę­czącej nudy i szarzyzny na­reszcie coś się stało w war­szawskich teatrach. JERZY JAROCKI na scenie Teatru Dramatycznego wystawił ostatnio sztukę TADEUSZA RÓŻEWICZA - "Na czwo­rakach". Nie umiałabym powiedzieć czy jest to naj­lepsza sztuka autora "Ak­tu przerywanego", ani czy jest to najlepsza z różewiczowskich inscenizacji Ja­rockiego, ale i tego przecież wystarczyło, by miało się uczucie, że w atmosferę stołecznych scen wlewa się strumień świeżego powie­trza. Człowiek siedząc na widowni przestał się czuć niezręcznie, przestał ze smutkiem myśleć, że oto raz jeszcze bierze udział w jakiejś pomyłce, ogląda coś martwo urodzonego, czego taktowniej byłoby w ogóle nie zauważyć.

"Na czworakach" jest jakby dalszym ciągiem "Kartoteki". Pisarz Laurenty to mógłby być starzejący się Bohater. Wpraw­dzie Bohater byt człowiekiem bez określonego dokładnie wieku, zajęcia i wygląda, autor sugerował jego przecięt­ność, mglistość, niedookreśloność a Laurenty z ostatniej sztuki jest pisarzem, drama­turgiem i osobowością kon­kretnie zdeterminowaną - wszelako obie te postaci wy­posażone są w dzieciństwo, młodość niedwuznacznie przy­pominające samego Różewicza; mają - jak się wydaje - jego kompleksy, jego doświadcze­nia, jego wiedzę o współczes­nym świecie. Zbyt wiele - i zbyt śmiało - byłoby powie­dzieć, że są to autobiografie, jednakie elementy autobiogra­ficzne odgrywają w obu sztu­kach rolę większą niż się to zwyczajnie dzieje. Tak więc w znanym pisarzu Laurentym, klasyku, jubilacie, laureacie, kawalerze orderów, przedmio­cie dysertacji naukowych i za­biegów żurnalistów odnajdu­jemy z prawdziwą rozkoszą wiele rysów samego Różewi­cza, który nie mizdrzy się, nie oszczędza siebie. Jest ironicz­ny, gorzki, kpiarski, ale i zna swoją wartość, rozumie wagę swego słowa. Od "Kartoteki" przybyło mu nie tylko lat, lecz i świadomości roli, jaką w polskiej kulturze odgrywa. W polskiej dramaturgii współczesnej obok niego na tym najwyższym piętrze, na którym się ulokował, napraw­dę nie ma nikogo.

Przed paru laty Różewicz pi­sał, że brak mu reżysera, z którym umiałby się dogady­wać i u co dzień współpraco­wać, teatru, który by czekał na jego sztuki. Takiego teatru je­szcze nie ma, jest już nato­miast reżyser, wrażliwy na akustykę dramatów Różewicza, hołdujący jego estetyce, wy­czulony na podejmowane przez niego problemy. A przede wszystkim bardziej ciekawy Różewicza niż sprawdzenia granic własnej pomysłowości. Jerzy Jarocki jednym do­świadczonym chwytem wyre­gulował sceniczność tragiko­medii "Na czworakach". W prolog, który "mógłby także być epilogiem" wmontował ca­łą akcję. (Akcję oczywiście, w cudzysłowie. Różewicz wpraw­dzie zapowiada powrót tej trzeciej arystotelesowskiej jed­ności - do jedności czasu i miejsca - mówi - powróci jedność akcji i wtedy będzie się można uporać z pewnymi problemami takimi, jak na przykład - upływanie czasu w sztuce). Otóż Jarocki jakby nałożył na siebie dwa czasy, przeplatają się one, a właści­wie - trwają jednocześnie. Życie Laurentego i jego ist­nienie jeśli tak można powie­dzieć - muzealne. Tu pudel - Mefisto kusi Laurentego roz­koszami erotycznymi, a tu wy­cieczka młodzieży i milicjan­tów zwiedza muzeum poświę­cone jego pamięci. Ten chwyt konstrukcyjny, to igranie cza­sem doskonale sztuce Różewi­cza zrobiły. Jarocki z maestrią przekłada tekst sztuki na ję­zyk obrazów scenicznych. Nie roni ani jednego znaczenia i żadnego dowcipu. Używa wszystkich środków - śpiewu, muzyki, rozbudowanego ruchu scenicznego. I jedno, czego te­mu spektaklowi nie dostaje - to tempo. Domyślam się, że kryje się za tym Różewicz-realista z żądaniem martwych momentów w przedstawieniu, pauz, dziur - w końcu życie ludzkie nie jest na ogół skom­ponowane w dobrym tempie. Różewicz być może ma rację, ale nam widzom trzeba pozo­stawić trochę czasu na przy­zwyczajenie się do tego.

Pisarza Laurentego gra do­skonale ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ. To jedna z ciekawszych ról tego aktora. Stary, zanied­bany, śmieszny Laurenty, jest jednocześnie wzruszająco ludz­ki; gapiowaty, rozlazły, rozmamłany - ma momenty, gdy zapala się w nim geniusz. Do­skonała jest także RYSZARDA HANIN w roli Pelasi, służącej, a zarazem towarzyszki życia pisarza, osoby, która nie mo­gła się zdecydować "ani na ję­zyk literacki ani na wiejską gwarę członków związku lite­ratów", niby to prosta kobie­ta a na boku prowadząca teatr jednego aktora. Cudownie wy­padł jako strzyżony czarny Pudeł - JÓZEF NOWAK. Na­prawdę! Proszę pójść zobaczyć to jedynie możliwe w naszych czasach wcielenie diabla. Trze­ba jeszcze należne słowa uzna­nia powiedzieć ANDRZEJOWI SZCZEPKOWSKIEMU grają­cemu dr. Racapana (przeza­bawne są sceny badania lekar­skiego) oraz ZBIGNIEWOWI KOCZANOWICZOWI wystę­pującemu w roli pana Sitko, kolegi z lat młodości klasyka; H. CZYŻ. W. DURYASZ, J. GAŁECKI, J. SKULSKI - spełniają udatnie role urzędni­ków, dekoratorów, milicjan­tów, grabarzy. Trzeba nato­miast zgłosić zastrzeżenia co do dwóch ról: Dziennikarki granej przez MIROSŁAWĘ KRAJEWSKA, której niezupeł­nie udało się trafić w ton mię­dzy serio a groteską i Herma­frodyta w wykonaniu TADE­USZA BARTOSIKA. W spek­taklu w Dramatycznym Pela­sia "powija" pisarzowi synka: 180 cm. wzrostu, 98 kg wagi. Ale poza tą pierwszą sceną - reszta nie jest jasna; co ma znaczyć, tak zagrany, ten Her­mafrodyt - moralista - ka­znodzieja?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji